Artykuły

Nie sprzedam się za trzysta tysięcy

- Życie w Gdańsku nie jest łatwe. Dwadzieścia kilka procent młodych mieszkańców Trójmiasta ma depresję wynikającą z bezrobocia. Są wśród nich artyści. W mieście brak sponsorów, menedżerów, mediów, infrastruktury - mówi TYMON TYMAŃSKI, kompozytor m.in. muzyki teatralnej i filmowej.

Rz: Jest pan kolejnym ważnym muzykiem alternatywnym, który podpisał kontrakt z dużym koncernem. Na co pan liczy?

TYMON TYMAŃSKI: Życie w Gdańsku nie jest łatwe. Dwadzieścia kilka procent młodych mieszkańców Trójmiasta ma depresję wynikającą z bezrobocia. Są wśród nich artyści. W mieście brak sponsorów, menedżerów, mediów, infrastruktury. W dobrych czasach, kiedy miałem trzy zespoły i grałem 15 koncertów w miesiącu, zdarzało mi się zarabiać całkiem przyzwoicie. Ale przez ostatni rok klepałem biedę. Wyciągałem 1,5 tysiąca zł na miesiąc, a rodzinę trzeba utrzymać. To była męka pańska. Pisałem felietony, komponowałem dla kina i teatru. Jechało się na przykład do Gliwic - 8 godzin za kierownicą, potem 3 godziny grania, kilka wywiadów i trochę snu. Kiedy klepano mnie po plecach, sugerując, iż jestem polskim Frankiem Zappą, odpowiadałem pytaniem o pożyczkę. W końcu zebrało się z osiem tysięcy długów. Żenująca sytuacja. Rodzina nie może cierpieć z powodu kaprysów ojca, który jest szalonym artystą. Nie trzeba mieć pięciu zespołów, wystarczą dwa. Trzeba grać rzadziej, ale za większe pieniądze.

I poszedł pan do dużej firmy.

Lech Janerka doradził mi, żebym nie współpracował dłużej z fonograficznymi partyzantami, bo jestem na to za dużym chłopcem. Znam alternatywnych wydawców, którzy oszukują artystów i komercyjne firmy, które nie mają skrupułów w robieniu pieniędzy, ale szanują ludzi i umowy. Różnie bywa. Kurt Cobain nie zdradził punkowej publiczności, podpisując umowę z dużą firmą dotarł do wielu ludzi na świecie. Pop jest u nas jeszcze bardziej zapyziały i wtórny niż na świecie, a alternatywa - poślednia i marginalna.

Jaki jest bilans ostatnich miesięcy?

Wydałem dobrą płytę, wyposażyłem studio za 40 tysięcy. Czuję się w nim niezależny. Mogłem nagrać kolejne dwa albumy. Kupiłem też sobie dwie nowe pary spodni. W poprzednich chodziłem dwa lata.

Może trzeba było iść drogą Ich Troje?

Michał Wiśniewski trafił bingo i rozbił bank, kiedy polskie gwiazdy pop kombinowały, jakby tu zerżnąć coś z Britney Spears. Ale nie zazdroszczę mu.

Jak ocenia pan środowisko muzycznej alternatywy?

Doceniam Kazika, ale Kult jest dla mnie zespołem środka. Dlatego dzielę grupę na Staszewskiego i muzyków, którzy przypominają mi działkowców smażących kiełbasy na grillu. Ich muzyka to punk rock grany przez Kapelę Czerniakowską. Dobrze sobie radzi Lech Janerka. Gra trochę koncertów, trzyma klasę. Ma trzypokojowe mieszkanie w bloku, nie ma samochodu, ale stać go na wakacje. Świetny kompozytor Robert Brylewski w Stanach zapewniłby sobie spokojną przyszłość jednym radiowym przebojem, tu walczy o życie. Tomek Lipiński biega, organizuje, politykuje. Ciężko im nagrać zapowiadaną od roku płytę Brygady Kryzys. Maciek Maleńczuk przypomina tygrysa, który miota się w klatce swoich pożądań. Chciał zakosztować szybkiego życia, ale w sumie zębów nie stracił. Da sobie radę. Powiedział mi konfidencjonalnie, że wyglądam jak szmaciarz, i podarował mi garnitur za 3 tysiące złotych, wyjawiwszy, że jeśli chcę zarabiać kasę, muszę sobie dokupić buty ze skóry węża za 2 tysiące złotych. Garnitur wziąłem.

Nie chciał pan pójść tropem Maleńczuka, który odkuł się w "Idolu"?

Kilka dni temu ponownie odmówiłem udziału w kolejnej edycji "Idola". Powiedziałem producentom, że nie zależy mi na gnojeniu młodych wokalistów z prowincji.

Za ile chcieli pana kupić?

Kontrakt opiewał na trzysta tysięcy rocznie. Bądźmy szczerzy, to dla muzyka alternatywnego propozycja kusząca. Ale nie żałuję. Musiałbym się komuś podlizywać albo kogoś obrażać. Teraz to jest w mediach popularne - trzeba być wyrazistym, podkręcać, kreować lub niszczyć. A ja na mój wizerunek pracowałem 20 lat. Nie sprzedam go za trzysta tysięcy.

Zgodził się pan jednak na wywiad w kolorowym magazynie i opowiedział historię miłości do nastoletniej córki Roberta Brylewskiego.

Zażądałem za to kasy. Miałem też gwarancję, że po trzech latach skandalu i ostracyzmu środowiskowego będę mógł opowiedzieć moją wersję wydarzeń i zakończę sprawę. Nie sprzedałem swojej prywatności - to nasza tajemnica. No i miło się zobaczyć w kolorowym magazynie. Mieliśmy z Sarą ładne zdjęcia.

Żartuje pan?

Wiem, że to blichtr. Dziś jestem w gazecie, która następnego dnia żółknie. Ale każdy artysta jest trochę próżny.

Na płycie zainspirowanej "Weselem" żongluje pan konwencjami i naśmiewa z naszej przaśności, kompleksów oraz Kościoła. Słuchając nagrań zrozumiałem, co miał na myśli Grzegorz Markowski z Perfectu mówiąc: "A może by wreszcie ktoś nagrał coś poważnego jak Pink Floyd?". Ostatnio prawie wszyscy nagrywają parodie.

Mój przyjaciel i ekswydawca Darek Dikti ostrzegał mnie, że grozi mi gęba kabareciarza. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że jestem odbierany głównie jako autor pastiszowego "P.O.L.O.V.I.R.U.S.A". Nagrałem jednak również dziewiętnaście innych płyt. Reżyser Wojtek Smarzowski poprosił mnie wpierw o inteligentny biesiadno-prześmiewczy soundtrack okraszony paroma hitami z "P.O.L.O.V.I.R.U.S.A". Tłumaczyłem mu, że są zgrane i że to dla mnie zakończony etap. Po dwóch latach dyskusji umówiliśmy się, że napiszę nowe utwory. Do pracy nad "Weselem" przekonał mnie świetny scenariusz. Siłą rzeczy musiała powstać muzyka imprezowa, ale w tle pobrzmiewa melodyka Beatlesów, Clashów, muzyki mojej młodości. Po zakończeniu pracy obiecałem sobie, że zakończę mój parodystyczny cykl.

I nagra pan coś całkowicie serio?

Polecam moje kolejne płyty. Parajazzowe "Jitte" zespołu Tymański Yass Ensemble bez kompleksów wyślę Johnowi Zornowi z myślą o edycji w Tzadiku. Pod szyldem Tymon & Transistors wydam album "Miłość w Trójmieście", na której zaprezentuję swoje rockandrollowe oblicze. Starzeję się i z przyjemnością wracam do rocka, cokolwiek to znaczy.

Tymon Tymański (1968), m. in. założyciel zespołu Miłość, który czytelnicy i krytycy "Jazz Forum" czterokrotnie uznali za najlepszą polską grupę jazzową. Nagrywała m.in. z legendarnym amerykańskim trębaczem Lesterem Bowie. Jako lider Kur zasłynął parodystycznym albumem "P.O.L.O.V.I. R.U.S." (Fryderyk '98 i Machiner '98). Komponował muzykę filmową (m.in. "Sztos") oraz teatralną (m.in. "Matka" Grzegorza Wiśniewskiego). Laureat Paszportu "Polityki". 11 października ukazał się album "Wesele" zainspirowany filmem Wojciecha Smarzowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji