Artykuły

Płock - czarna dziura na mapie teatralnej

Nie od dziś wiadomo, że na płockiej scenie nic istotnego się nie dzieje, że to czarna dziura na polskiej mapie teatralnej, że teatr sprawia wrażenie, jakby zatrzymał się w XIX wieku - dla Gazety Wyborczej - Płock pisze Paweł Sztarbowski.

Płocki teatr wreszcie ma wyremontowaną siedzibę. Ale czy odnowiony budynek wystarczy, by powstał teatr na wysokim poziomie? Teatr, z którego płocczanie mogliby być dumni? Który bez wstydu mógłby pokazywać spektakle na festiwalach, uczestniczyć w konkursach, jeździć na występy gościnne? Czytając wywiady i zapowiedzi dyrektora Marka Mokrowieckiego, szczerze wątpię. I to nie tylko dlatego, że są to wypowiedzi aintelektualne, kompromitujące osobę pełniącą tak ważną funkcję, ale głównie dlatego, że nie wyłania się z nich żaden pomysł na planowanie repertuaru, tworzenie zespołu czy zakres spraw, o których ze sceny należy mówić. Wszystko zaś owiane nutą tajemnicy, jakby nie o teatr chodziło, ale o pokaz prestidigitatora. Nie ukrywam, że sprawa interesuje mnie głównie dlatego, że kilkanaście lat temu po raz pierwszy przekroczyłem próg teatru właśnie w Płocku, oglądając "Calineczkę". Chwilę potem był "Szatan z siódmej klasy". Później Teatr im. Szaniawskiego nie był miejscem często przeze mnie odwiedzanym. Spory wpływ na to miała moja polonistka z LO w Gostyninie, która chętnie zabierała nas do Muzeum Mazowieckiego czy na spotkania w Książnicy Płockiej, a jeśli chodzi o teatr, podśmiewała się, że chce mieć spokojne sumienie i woli organizować wycieczki do Warszawy lub Krakowa.

Ponownie do teatru płockiego trafiłem już jako student Akademii Teatralnej wydelegowany na widowisko "Komedianci w Płocku". Wtedy dotarło do mnie, co miała na myśli moja polonistka, mówiąc o spokojnym sumieniu. Nie będę nawet opisywał mizerii tego widowiska zakończonego monologiem dyrektora Mokrowieckiego: "Teatr mój widzę ogromny", bo to tak jakby artystycznej ocenie poddawać akademię szkolną. Jak się okazuje, akademie szkolne i widowiska rocznicowe to specjalność płockiego teatru. Teraz to upodobanie wraca, bo oto na inaugurację odnowionej sceny publiczność nie doczeka się nowej premiery. Nie będzie to co prawda kolejna odsłona z autorskiego gatunku dyrektora, jakim jest "montaż muzyczno-słowny". Tym razem będzie to koncert operetkowy.

Kilka miesięcy temu dyrekcja zapowiadała, że będzie, co będzie, że nie chce zdradzać, że "albo puści pawia, albo zrobi rzecz średnią, albo genialną". Może jakąś akademię zrobi, może występ, może jakiś gwiazdor się trafi, co z chałturą przyjedzie. Ano właśnie! Niby nie od dziś wiadomo, że na płockiej scenie nic istotnego się nie dzieje, że to czarna dziura na polskiej mapie teatralnej, że teatr sprawia wrażenie, jakby zatrzymał się w XIX wieku. Być może nowa siedziba z odnowionym zapleczem technicznym daje zatem asumpt, by odmienić też zaplecze artystyczne? I proszę mi nie wmawiać, że Płock jest zbyt małym miastem, że nie może sobie pozwolić na zbytnią awangardę, że powinien grać dla szkół. Są przykłady, że może być inaczej. Choćby inny teatr, który za patrona ma również Jerzego Szaniawskiego. Wałbrzych - przed kilku laty miejsce nic nieznaczące na teatralnej mapie, nagle, dzięki staraniom młodego, kreatywnego dyrektora - Piotra Kruszczyńskiego - stało się jednym z najważniejszych ośrodków, zapraszanym na prestiżowe festiwale ogólnopolskie i europejskie. Podobne sukcesy od lat odnosi teatr legnicki pod dyrekcją Jacka Głomba. Co ciekawe, Głomb tematem swojego teatru uczynił miasto i jego poharataną historię, ale nie popchnęło go to w stronę akademii okolicznościowych, ale ambitnych spektakli, których lokalność zawierała prawdy uniwersalne. Innym przykładem jest teatr w Radomiu, który jako pierwszy na szeroką skalę zaczął promować współczesną dramaturgię.

Dyrektorowi płockiego teatru nie w głowie takie niuanse. Zapowiadał, że "teraz tak przyładuje, że Panie Boże!" No i przyładuje! Zapowiada gościnne występy zespołu "Mazowsze", Teatru Żydowskiego i Teatru Polskiego z Warszawy, czyli zespołów, które uchodzą za muzea sztuki teatralnej. Nikomu nie zazdroszczę takiego przyładowania teatralną tandetą i złym gustem. Zapewne dyrektora Mokrowieckiego łączy z tymi teatrami upodobanie do staroci i myślenie, że jakoś to będzie. Oczywiście łączy te instytucje również to, że wszystkie są finansowane ze środków województwa mazowieckiego. I właśnie tu jest pies pogrzebany! Samorząd województwa traktuje kulturę jak kwiatek do kożucha. Od propozycji teatralnych nie wymaga się, by prowokowały do myślenia, ale by były niezbyt wyszukaną rozrywką. We władzach wojewódzkich brakuje osób, które rozumiałyby cokolwiek z kultury i miały jakiekolwiek rozeznanie w nurtach współczesnej sztuki.

Płock nie ma szans stać się drugim teatralnym Wałbrzychem czy Legnicą, dopóki za wizerunek teatru odpowiada ktoś, kto, co prawda, "teatr swój widzi ogromny", ale nie ma pojęcia o środkach współczesnego teatru, o podstawach marketingu, nowoczesnej edukacji teatralnej. Ktoś, kto boi się podjąć szczątkowego choćby ryzyka, by odejść od propozycji lekturowych i bajek. I nowa, obrotowa scena nic tu nie zmieni. Bo jeśli w teatrze nie ma energii i twórczego fermentu, najlepsze nawet środki techniczne na nic się zdadzą.

* Paweł Sztarbowski jest recenzentem teatralnym, współpracuje z "Newsweek Polska", "Notatnikiem Teatralnym" i "Opcjami". Pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Doktorant Instytutu Sztuki PAN. Pochodzi z Gostynina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji