Artykuły

Wielka Orkiestra Powojennej Niemocy

"Bitwa pod Grunwaldem" w reż. Marka Fiedora w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

W "Bitwie pod Grunwaldem" poległ, niestety, także reżyser. Przypadek? Nowy spektakl Marka Fiedora o zamkniętej w obozach przejściowych polskiej hołocie obejrzałem akurat w dniu, kiedy pod Pałacem Kultury trwał festyn Orkiestry Jurka Owsiaka. Słuchając huku petard dobiegającego z placu pełnego ludzi świętujących narodową dobroczynność, patrzyłem na to, co reżyser znalazł w opowiadaniu Borowskiego: żałosną "Bitwę pod Grunwaldem", kotłowaninę żywych poobozowych trupów, śmiertelne zapasy okaleczonych emocjonalnych cwaniaków, którym słowo Polska przechodzi przez gardło z gracją pawia. Którzy Polacy są prawdziwi? Ci od Owsiaka? Ci od Borowskiego i z książek Grossa?

Fiedor zaimponował mi tą decyzją repertuarową, ale nie przekonał mnie jej sceniczną realizacją. Obraz społeczności dipisów nie ma w sobie wiru i wściekłości prozy Borowskiego. To też konsekwencja likwidacji punktu widzenia cynicznego narratora, bodaj jeszcze bardziej zepsutego niż reszta parszywego towarzystwa; obiektywizacja scenicznego świata nie wyszła mu chyba na dobre. Rzecz dzieje się w zrujnowanej sali poniemieckich koszarów zamkniętych ogrodzeniem z drutu. Widzowie siedzą po obu stronach przestrzeni gry, jakby podglądając bohaterów w klatce. Po Oświęcimiu, Dachau i obozach jenieckich, skąd trafili tu "wyzwoleni" przez Amerykanów Polacy, został tylko jeden ślad - karny stukot chodaków o podłogę.

Spektakl zaczyna się naprawdę od polowy. Z bezładnej gromadki wyraźniej wyłania się postać Tadeusza (Krzysztof Skonieczny) zaliczającego dopiero co poznaną dziewczynę, Żydówkę, uciekinierkę z "wyzwolonej" przez Sowietów Polski. Nadzy kochankowie próbują zbliżenia, ale nagość Niny nagle zrównuje się z nagością trupów z Auschwitz. Oskubana ze wstydu, struchlała od przeczucia śmierci Monika Obara mówi swój monolog na tle projekcji oświęcimskiego dokumentu. Erotyka zostaje zraniona raz na zawsze. Ciało kobiety po Auschwitz już nie jest takie samo. Przypadkowa śmierć dziewczyny od kuli amerykańskiego strażnika przeniesie obozowy absurd w inny wymiar.

Szkoda, że Fiedor nie skomponował całego przedstawienia właśnie z takich dwuznacznych, olśniewających scen, nie poszedł w impresje, oniryzm, poobpzowe majaki. Listę zarzutów można jeszcze wydłużyć - aktorzy nie tworzą na scenie jednego organizmu, kilku zostało źle obsadzonych (Piotr Bajor, Mirosław Zbrojewicz). I prawie nie wierzę, że ich bohaterowie przeszli przez piekło.

Fiedor zasługuje jednak na szacunek. Choćby za glos w sporze o tak zwaną politykę historyczną. Ledwo wojna się skończyła, a zbydlęceni Polacy przygotowują "naszą odpowiedź na krematoria": teatralne żywe obrazy narodowe z cycatą dziewoją, żołnierzem i robotnikiem. Na deser palenie kukieł esesmanów w ognisku. Tu Fiedor trafił w punkt - seanse bogoojczyźniane-go patosu i nienawiści do obcych nigdy nie straciły na popularności. Całe szczęście, że czasem też zbieramy pieniądze na chore dzieci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji