Artykuły

Ostatni taki spektakl

Czterdzieści lat temu "Dziady" Mickiewicza wystawiono, by uczcić rocznicę rewolucji październikowej. Paradoksalnie, dla władzy PRL-u sztuka okazała się "nożem wbitym w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej"- pisze Andrzej Krajewski w Polsce - dodatku.

Wieczorem, dnia 30 stycznia 1968 r. przed Teatrem Narodowym w Warszawie z każdą godziną gęstniał tłum ludzi. Bilety na ostatni spektakl "Dziadów" wyprzedano, a chętnych, by dostać się na widownię, wciąż przybywało. "O godzinie 19, kiedy stało się jasne, że bileterzy nie powstrzymają napierającego tłumu, zjawiła się milicja" - opisał w raporcie urzędnik Ministerstwa Kultury i Sztuki Jan Siekiera. Pomimo interwencji MO do teatru, nim zamknięto wszystkie drzwi, wdarło się ok. 400 ludzi bez biletów. Łącznie ponad tysiąc osób czekało na widowni, aż na scenę wyjdą aktorzy i po raz ostatni odegrają napisany stulecie wcześniej dramat, nagle znów tak boleśnie aktualny.

Ku czci rewolucji

Kazimierz Dejmek, mianowany w połowie lat 60. dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie, z powodu swych artystycznych gustów dość szybko zaczaj tracić poparcie partii. Wydział Kultury KC PZPR zarzucał mu pomijanie dzieł autorów rewolucyjnych, zaś Ministerstwo Kultury i Sztuki - ignorowanie narodowych klasyków. W końcu Dejmek postanowił zadowolić wszystkich i zaproponował, że na pięćdziesięciolecie rewolucji październikowej przygotuje premierę dramatu ukazującego bohaterskich buntowników walczących z caratem, czyli... "Dziady". Notabene, Kazimierz Dejmek sztuki tej nie lubił. Jak odnotowała Marta Fik w książce "Marcowa kultura", dyrektor Teatru Narodowego w jednym z wywiadów wyznał: "To nasz wielki dramat na święto i nieszczęście. Co z nim robić na co dzień?". Jednak zachowanie posady wymagało poświęceń, więc reżyser zabrał się do pracy, zwłaszcza że pomysł spodobał się władzom i Ministerstwo Kultury wyasygnowało pięć milionów złotych dotacji, by przedstawienie miało odpowiednio wielki rozmach.

Próby spektaklu zaczęły się w połowie 1967 r., gdy na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna arabsko-izraelska. Polska na polecenie Kremla zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Równocześnie z partii oraz urzędów zaczęto wyrzucać ludzi mających żydowskie pochodzenie. Wzrost napięcia na szczytach władzy spotęgowały też działania Mieczysława Moczara i jego zwolenników, prących do przejęcia rządów w PZPR. Przewidując, co w tak niepewnych czasach się może wydarzyć, reżyser Bohdan Korzeniewski ostrzegł Dejmka, że wystawienie "Dziadów" w rocznicę rewolucji październikowej "zalatuje prowokacją polityczną". "Ee tam, panu wszystko zalatuje prowokacją polityczną" - odparł Dejmek. Podobne obawy miała jednak cenzura i na jej żądanie premierę przesunięto z końca października aż na 25 listopada I967 r.

Pierwszy spektakl zapowiadał wielki artystyczny sukces. PubMcznośćpo finałowej scenie, kiedy Mickiewiczowski Konrad (grany przez Gustawa Holoubka) wyszedł w kajdanach na proscenium, urządziła owację. Kurtynę podnoszono w górę 11 razy. Ale na widowni znajdowała się jedna osoba w zgoła odmiennym nastroju. Drugiego człowieka po Gomułce, Zenona Kliszkę, jak zanotował w dzienniku Mieczysław F. Rakowski, rozeźlił fragment sztuki, w którym rosyjski oficer mówi do Bestużewa: "Nie dziw, że nas tu przeklinają, / wszak to już mija wiek, / Jak z Moskwy w Polskę nasyłają / samych łajdaków stek". Kliszko "uznał (tę uwagę -przyp. aut.) zaadresowaną do niego".

I choć na kolejnych przedstawieniach nie wydarzyły się żadne antyrosyjskie ekscesy, to wkrótce cenzura zaczęła zakazywać druku recenzji o przedstawieniu Dejmka. O tym fakcie z plotek dowiedziała się cała Warszawa. Wkrótce na żądanie władz z rąk Konrada w finałowej scenie znikły kajdany. Tymczasem na spektaklu pojawiła się wycieczka radzieckich literatów i krytyków, wracających z Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w Katowicach. Goście, zachwyceni przedstawieniem, długo gratulowali Dejmkowi i proponowali przyjazd na występy do Moskwy.

Ale w stolicy pojawiła się plotka, że Sowietów treść dzieła Adama Mickiewicza bardzo wzburzyła. Jakby na jej potwierdzenie już następnego dnia Teatr Narodowy na polecenie Ministerstwa Kultury ogłosił, że "Dziady" będą wystawiane tylko raz w tygodniu. Zbiegło się to z przybyciem do Warszawy 6 grudnia ministra spraw zagranicznych ZSSR Andreja Gromyki. Urok zakazanego owocu sprawił, że kto żyw chciał zobaczyć przedstawienie. Na spektaklu wychwytywano każdą najdrobniejszą aluzję antyrosyjską i raz za razem kolejne sceny przerywały wybuchy oklasków.

Ten rusofob Mickiewicz

"Takie demonstracje stawiają pod znakiem zapytania 1/3 terytorium naszego kraju, czyli Ziemie Zachodnie" - ocenił sytuację Zenon Kliszko, co odnotował w dzienniku Rakowski. W tej sytuacjina dzień 21 grudnia wezwano na rozmowę do gmachu KC PZPR Kazimierza Dejmka. Pod adresem przedstawienia skierowano zarzuty o antyrosyjskość i antyradzieckość oraz o religianctwo" - relacjonował Dejmek. Zaczął więc korygować inscenizację, zmieniając sceny, ale niewiele to dało, bo publiczność zawsze potrafiła wyszukać coś antyrosyjskiego i wpaść w głośny zachwyt.

Rozeźlony tym Władysław Gomułka 31 grudnia na spotkaniu z I sekretarzami Komitetów Wojewódzkich PZPR określił inscenizację mianem "noża wbitego w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej". Oznaczało to, iż wkrótce sztuka zejdzie z afisza. Jednak by uniknąć skandalu, Gomułka postanowił, że w styczniu 1968 r. dramat będzie jeszcze grany raz w tygodniu, w lutym co dwa tygodnie, a potem zostanie zawieszony. Ale i to okazało się niemożliwe, bo panikę na szczytach władzy spotęgowało przekonanie, że za wszystkim kryje się jakiś spisek. Mieczysław F. Rakowski odnotował, iż Kliszko wygłosił teorię, że "Dziady", wystawiane ostatni raz w Teatrze Narodowym w 1955 r., "wchodzą na afisz zawsze wtedy, kiedy chce się obalić aktualne kierownictwo kraju". Przy okazji najbliższy współpracownik Gomułki zasugerował coś jeszcze: "Dejmek, Dejmek, a widzicie, żonę ma Żydówkę", czym wskazał, kogo podejrzewa.

Wreszcie w połowie stycznia Gomułka zdecydował, że "Dziady" zejdą ze sceny pod koniec miesiąca. "W efekcie 23 stycznia- jak odnotował reżyser Zbigniew Raszewski - tłum obiegł Teatr Narodowy i przypuścił szturm. Powstrzymywano go, jak się dało, mimo to masa ludzi wdarła się bez biletów. Literaci, profesorowie, urzędnicy, księża, moc szpiegów". Na spektakl przebił się też attache kulturalny ambasady radzieckiej Dymitr Sokołów, co utwierdziło widzów w przekonaniu, że zakaz grania dramatu przyszedł z Kremla. Ale nie ma dowodów potwierdzających, aby istotnie tak było. Wszystko wskazuje na to, iż społeczne wrzenie sprowokowała paranoja polityczna Kliszki oraz Gomułki.

Wielki finał

Na pożegnalnym spektaklu 30 stycznia pękająca w szwach widownia pierwsze dwa akty dramatu oglądała w ciszy. Dopiero w trzeciej części, zawierającej sceny Snu Senatora i Salonu Warszawskiego, zaczęła szaleć. "Żywiołowo i długo oklaskiwano nie tylko partie tekstu, w których Mickiewicz poddawał ocenie konkretne wydarzenia polityczne sprzed półtora wieku, ale nawet fragmenty dotyczące historycznego sporu klasyków z romantykami" - opisywał w raporcie Jan Siekiera. Po spektaklu owacje trwały 10 minut, a grupka młodych osób zaczęła skandować: "Niepodległość bez cenzury!". Potem pod teatrem zebrało się ok. 300 ludzi wokół, przygotowanego przez studentów PWST: Małgorzatę Dziewulską, Ryszarda Peryta i Andrzeja Seweryna, transparentu z napisem: "Żądamy więcej przedstawień Dziadów". Protestujący przemaszerowali pod pomnik Mickiewicza i złożyli tam kwiaty, gdy nagle zaatakowała ich milicja. Wszystkich spałowano, a 35 osób trafiło do aresztu. Następnego dnia w mieście pojawiły się portrety Mickiewicza przepasane krepą, a na uczelniach studenci zaczęli zbierać podpisy podpetycjążądającą wznowienia "Dziadów". Wybuch ogólnopolskiej fali protestów, pierwszej tak dużej po 1956 r., stał się już tylko kwestią czasu.

Kiedy PRL-em wstrząsały spoieczne niepokoje, dramat Mickiewicza w tajemnicy powrócił na scenę. Na żądanie partyjnego aktywu Dejmek musiał na przełomie maja i czerwca 1968 r. wystawić trzy tajne spektakle dla działaczy PZPR. "Zostaliśmy uderzeni kompletną ciszą widowni" - wspominał Holoubek. Ale nawet komuniści ulegli czarowi dzieła i po zapadnięciu kurtyny "rozległy się niekończące się brawa". Miesiąc później po cichu usunięto Kazimierza Dejmka ze stanowiska dyrektora, zaś w mediach zakazano podawania informacji o tym, że w Teatrze Narodowym wystawiano "Dziady". Rządzącym wydawało się, że ostatecznie spuszczają kurtynę na najsłynniejszą inscenizację dramatu Mickiewicza, lecz w rzeczywistości zbudowali jej legendę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji