Widowisko o Zmartwychwstaniu
OBJĘCIE kierownictwa Teatru Narodowego przez KAZIMIERZA DEJMKA zostało zaznaczone wystawieniem przez Teatr Narodowy, wystawionej poprzednio w Łodzi "HISTORII O CHWALEBNYM ZMARTWYCHWSTANIU PAŃSKIM" - renesansowego widowiska, spisanego przez KS. MIKOŁAJA Z WILKOWIECKA, zakonnika częstochowskiego.
Ten "prymityw misteryjny" jak go nazywa prof. J. Krzyżanowski, powstał gdzieś około 1575 r., lecz niewątpliwie na podkładzie innych, wcześniejszych widowisk tego typu. Widowiska pasyjne i bożonarodzeniowe są charakterystycznymi zjawiskami okresu "gorącej wiary". Teatr ludowy przez długie wieki żyje i rozwija się w cieniu murów Kościoła, korzystając z tematyki religijnej, a tym samym spełniając rolę uzupełniającą i uplastyczniającą nauki kościelne. To - czym w literaturze jest apokryf - powieścią na tematy ewangeliczne - tym w teatrze stają się szopki i pasje. Wypełniają one barwnymi obrazami zbyt lakoniczną, jak na potrzeby imaginacji ludzkiej, historię ziemskiego życia Jezusa.
Charakterystyczną cechą widowisk ludowych jest połączenie czynnika lirycznego z bujną, czasami nawet nieco wulgarną jak na nasz dzisiejszy gust wesołością. Kościół osłaniając widowiska ludowe o tematyce religijnej wcale tej wesołości nie tępił, wyznaczył jej jedynie właściwe miejsce: teatr powinien był odegrać poważnie właściwą sprawę, po czym wolno mu było wtrącić jakąś wesołą, chociaż zawsze moralną w tenedencji, historyjkę.
Widowisko ks. Mikołaja z Wilkowiecka nie jest właściwie "pasją" - jest to widowisko pogodne, nawet radosne, gdyż opowiada o Zmartwychwstaniu Chrystusa. Jego zstąpieniu do piekieł, ukazaniu się Matce i uczniom. Stąd pewien humor dopuszczony jest nawet w części "poważnej", humor jednak, nad którym stale panuje nuta powagi i liryzmu, a więc innego typu niż humor ze "wstawek".
Nie widziałem przedstawienia łódzkiego, które - jak mnie zapewniało wiele osób - było lepsze właśnie dlatego, że potrafiło w większym stopniu zachować różnorodność nastrojów, które winny panować w części "poważnej" i w części "humorystycznej" przedstawienia. Przedstawieniu warszawskiemu trzeba postawić ten zarzut, iż zatraciło całkowicie czynnik liryczny w widowisku. Wpłynęła na to przede wszystkim niesłusfna, moim zdaniem, zasada, iż każdy aktor wypowiadający swoją rolę równocześnie wypowiada także wskazówki a nawet rady, jakie autor misterium napisał na użytek inscenizatorów. Jeżeli wykonawca roli przed wydaniem, dajmy na to, okrzyku boleści, zapowiada: "teraz zawoła żałośnie" - informacja ta odbiera okrzykowi jakąkolwiek szczerość. Podobnie: gdy trzy Marie, opłakując złożonego do grobu Mistrza, zaczynają zbierać pieniądze na zakup wonności - a jest to w misterium jedna z najpiękniejszych i wzruszających scen, natomiast jedna z nich, wysypując pieniądze z woreczka, informuje, że pieniędzmi może być pokrajana marchew byleby woreczkiem nie potrząsać, aby się nie zdradziło, iż owe "pieniądze" nie brzęczą - otrzymujemy zupełnie niepotrzebny w tym miejscu efekt humorystyczny, tym bardziej niepotrzebny, że za chwilę będziemy mieli scenę z zakupem wonności, która może już być utrzymana na nucie wesołości.
Pamiętam "Pasję" jaką w latach dwudziestych wystawił Schiller w Teatrze Reduta. Było to widowisko głęboko wstrząsające. Otóż Schiller wprowadził do przedstawienia postać Komentatora (był nim niezapomniany Edmund Wierciński), który stojąc przez cały czas przedstawienia z boku sceny, przy pulpicie, wyjaśniał i uzupełniał swymi uwagami sprawy dziejące się na scenie. Obecność podobnego komentatora w widowisku w/g ks. Mikołaja usunęłaby efekty humorystyczne tam wszędzie, gdzie nie są one potrzebne i gdzie należało pozwolić aktorom wcielić się szczerze w przedstawiane przez siebie postaci.
W przedstawieniu schillerowskim uniknięto pokazania na scenie postaci Jezusa. W widowisku ks. Mikołaja było to rzeczą niemożliwą: Chrystus ma tutaj swoją, rolę całkowicie wyraźną. Popełniono jednak duży błąd wprowadzając do widowiska, które ma ukazać triumf zwycięskiego Jezusa postać ucharakteryzowaną na "frasobliwego Jezusiczka". Ten boleściwy Jezus, schodzący do piekieł nie wiadomo dlaczego po drabinie, zamiast wejść, jak wynika z tekstu, wywalając bramę pozbawia drugi akt jego zasadniczej zawartości a widza-chrześcijanina, który pod naiwną formą szuka podstawowych treści swoich wierzeń, oczekiwanego obrazu dając mu w zamian chaotyczną plątaninę i bijatykę. Można mieć również wątpliwość czy ów Jezus ze sceny - skoro chce się Go przedstawić jako odtworzonego przez naiwnego wykonawcę, nie powinien był być raczej postacią zamarłą w hieratycznym geście, niż aktorem, jak wszyscy inni, skłonnym w zapale do wymachiwania swoim sztandarem.
Inscenizatorzy widowiska powinni byli pamiętać, że powracanie do prymitywów ludowych nie może być powracaniem jedynie do ich nieporadnego wykonawstwa. Mówiąc o kulturach murzyńskich powiada Raymundo Panikkar, profesor uniwersytetu w Benares, że "są one w mniejszym stopniu" prymitywne "niż pierworodne" i w pewnym sensie są bardziej autentyczne niż kultura europejska". Przejawy kultury pierwotnej - czy jak mówi Panikkar "pierworodnej" - stają się wtedy "prymitywem", gdy przestajemy widzieć treść, o zatrzymujemy się jedynie na formie. Szekspir mógł drwić z tragedii o Priamie i Tyzbe, wykonanej przez trupę Spodka, ale ta tragedia ma wszelkie cechy tragedii samego Szekspira i można sobie doskonale wyobrazić Spodka i jego towarzyszy inscenizujących "Romea i Julię".
Usuwając liryzm z części "poważnej" widowiska - pozbawiono tym samym charakteru niezbędnej odrębności wesołym "wstawkom" umieszczonym na końcu każdego aktu. Zlały się one z resztą przedstawienia w sposób niezbyt szczęśliwy. Zapowiedź Prologusa, który przed każdą taką wstawką stara się zawczasu zahamować nadmierną wesołość widzów, przypomnieniem, iż rzecz się rozgrywa
mimo wszystko w obliczu Bóstwa (widowisko, prawdopodobnie, wystawione było w kościele) - trafia w próżnię.
Z wykonawców trzeba od razu na początku wymienić HANNĘ ZEMBRZUSKĄ, która umiała zagrać kobietę szczerze przejętą odtwarzaną przez siebie rolą Magdaleny. Doskonałym Piłatem był WŁADYSŁAW KRASNOWIECKI, zwłaszcza w swych rozważaniach w akcie trzecim. Dobrymi "biskupami" Annaszem, i Kaifaszem byli H. SZLETYŃSKI i T. BARTOSIK (wprawdzie w sztuce Annasz "skinieniem ręki" rozgrzesza żołnierzy z kłamstwa jakie mają popełnić rozgłaszając, iż Ciało Jezusa została wykradzione przez uczniów - mam jednak wątpliwości czy ten "znak" powinien być znakiem błogosławieństwa krzyżem - jak w przedstawieniu; nie jest to ten sam żart, jaki wydaje nam się dopuszczalny, gdy żołnierze przerażeni żegnają się znakiem krzyża). Świetna była BARBARA FIJEWSKA w patetycznej roli nieco "pyskatej" Jewki. Przyjemnym Aniołem GRAŻYNA STANISZEWSKA. Zresztą wymieniamy tylko niektórych z wykonawców choć należałoby wymienić wszystkich - wszystkie bowiem role utrzymane były na wysokim poziomie.
Osobna uwaga należy się WOJCIECHOWI SIEMIONOWI. W obu rólkach we "wstawkach" - jako Syn i jako Chłop - Siemion dał próbkę swego wysokiej klasy talentu komediowego. Nie wiem czy to do niego należy mieć pretensję o fałszywie postawioną postać Jezusa. Siemion zbyt zaakcentował wyjątkową niezdarność wykonawcy, który dźwiga tę rolę, co w odniesieniu właśnie do niej byłoby na pewno czymś niedopuszczalnym w autentycznym widowisku ludowo-religijnym.
Wiele pochwał należy się przemiłemu chórowi chłopów pod kierownictwem ROMUALDA MIAZGI.