Historya o chwalebnym zmartwychwstaniu Teatru Narodowego
Po stromych drabinach na dach góralskiej szopy wspinają się chłopcy. Są w szarych zakonnych habitkach. Najstarszy ma może dwanaście lat, najmłodszy chyba nie więcej niż siedem. Już wleźli i stanęli między drewnianymi igliczkami dachu. Wchodzi kantor. Ma twarz rozanieloną. Rozcapierzył długie palce, podnosi je wysoko, zaczyna przesadnie dyrygować. Rozpoczyna się "śpiewanie". Ten chłopięcy chór jest najbardziej uroczą, najbardziej teatralną cząstką spektaklu. Chłopcy nie grają. Bawi ich to wielkie theatrum. Wyciągają cieniutkie szyje, strzelają oczami. Pan Siemion jako frasobliwy Krystusik zlazł już po drabinie do diabłów, na dobre się rozgniewał i wymachując czerwoną chorągiewką zdzielił w zapale po plecach samego Michała Archanioła. Najmłodszy z chłopaków rozdziawił usta i już nie wytrzymał, wybuchnął tak głośnym śmiechem, że aż mu jego starszy kolega musiał dać kuksańca w bok.
Chłopcy bawią się i śpiewają, aktorzy grają. Ale kogo grają? W "Pastorałce" Schillerowskiej aktorzy mieli za zadanie pokazać naiwnych i topornych wiejskich kolędników odgrywających ludowe jasełka. U Dejmka jest chyba inaczej. Aktorzy nie przestają być sobą. Sobą to znaczy współczesnymi aktorami. A dopiero potem, albo raczej jednocześnie bawią się w pokazywanie średniowiecznego misterium i jego komediantów. Ale ani przez chwilę nie zapominają, że to zabawa dla współczesnego widza i że zabawa ta jest jednocześnie nowoczesnym teatrem. Nie ma w tym spektaklu prawie nic ze stylizacji i nic z pietystycznych rekonstrukcji. Przedstawienie jest autentyczne, tak jak autentyczny jest śmiech chłopaków z walki pana Krystusa z Lucyperem. W tym spektaklu jest radość czysta.
Parę lat temu na tej samej scenie widziałem "Sługę dwóch panów" w wykonaniu Piccolo Teatro z Mediolanu. Pamiętam jeszcze bardzo materialną, bardzo fizyczną radość z tego wieczoru. Było to jedno z rzadkich objawień teatru, uskrzydlało wuobraźnię. Szesnastowieczną "Historyę o Zmartwychwstaniu" pokazał po trochu Dejmek na podobnej zasadzie.
Przeczytałem niedawno w "Dialogu" streszczenie bardzo interesujących uwag pana Gigi Lunari mo-nografisty i współpracownika Piccolo Teatro. "Sługa dwóch panów" miał trzy różne inscenizacje. Pierwsza zrobiona została na zasadzie estetycznej stylizacji, druga miała być pieczołowitą rekonstrukcją historyczną starej komedii dell'arte. Trzecia, którąśmy oglądali w Warszawie była współczesną relacją o Goldonim, o tekście, jaki napisał i o włoskich komediantach osiemnastowiecznych. Podmiotem scenicznej relacji było, cytuję: "ja epickie reżysera, który jako współczesny aktor zwraca się do współczesnej widowni."
Dejmek i Stopka w ten właśnie sposób postanowili pokazać naiwne misterium Wielkanocne Mikołaja z Wilkowiecka i siedemnastowieczne "uciechy" czyli intermedia. Nie mrużyli oka do widza i nie udawali prostoty i naiwności. Bawili się naiwnością, bawili się anachronizmami, bawili się epickością tekstu, bawili, się nowymi skojarzeniami dawnych słów, owymi "zwolennikami Chrystusa" i "chorągwią jakąś czerwoną, krzyżem napieczętowaną". Bawili się pięknym rymem średniowiecznym, opartym tylko na ostatniej sylabie, niespodziewana szorstką i tkliwą poezją:
"Drzewa swoimi pączkami,
Listkami i też kwiatkami
Które wypuszczają z siebie
Na każdy rok o tej dobie."
Bawili się w przemieszanie tradycji i aktualności, świeckości i religijności, grubych prozaizmów i czułej liryki, nagłego realizmu scen obyczajowych i wielkiej metafory, bawili się pokazaniem Annasza i Kajfasza jako żydowskich księży biskupów i Lucypera, który zamieniał się w pana Twardowskiego. Wielkim pomysłem Stopki było osadzenie "Historyi" w góralszczyźnie, przemiana dwupiętrowej sceny i mansjonów w drewnianą chatę z prospektem na góry przez środkową bramę. Cerberus stał się góralskim turoniem, bibułkowy Anioł ze świątecznych pocztówek z rudymi włosami skruszonym diabłom spuszczał na sznurku święcone. Żeby oni także ucieszyli się Zmartwychwstaniem Pańskim.
Dłużyły się może tylko trochę kolejne "uciechy", pozbierane i posklejane przez Dejmka z różnych tekstów i albertusów od Reja po Barykę. Dejmek ma jednak ten sam dar, co niegdyś Schiller - okurzania i cyzelowania staroświecczyzny, bardzo podobny do sztuki rytowania i będący w istocie współczesnym odczytywaniem tradycji. Nie ma bowiem nic piękniejszego nad przywracanie narodowemu teatrowi zapomnianej tradycji, przekładanie jej na współczesną wrażliwość, osadzanie w naszej współczesności. Bardzo chciałbym, żeby Dejmka można było kiedyś nazwać Kazimierzem Odnowicielem i żeby od tej "Historyi" zaczęło się chwalebne zmartwychwstanie Teatru Narodowego. Ton warszawskiemu przedstawieniu nadał Siemion, ale cały zespół jak gdyby poczuł się inaczej i grał inaczej. Dejmek oskrobał wszystkich ze sztampy i puścił w ruch. Są przedstawienia dla widzów, którzy przychodzą do teatru trzy razy do roku. Są przedstawienia dla widzów, którzy chodzą do teatru trzy razy na miesiąc. Są przedstawienia dla tych, którzy spędzają w teatrze trzy wieczory na tydzień. "Historya" jest jednym z rzadkich spektaklów dla jednych, drugich i trzecich. Jest po prostu prawdziwym theatrum. I właśnie dlatego siedmioletni chłopczyk z chóru wyciągał długą szyję, żeby zobaczyć jak Jewka i Jadam wygrażają Lucyperowi.