Artykuły

W miłości jestem ostrożna

- Niektórzy mówią, że trzymam dwie sroki za ogon. Nie zamierzam z niczego rezygnować. Wąska specjalizacja ogranicza, ciekawiej jest łączyć, eksperymentować - mówi warszawska aktorka i piosenkarka KATARZYNA ZIELIŃSKA.

Warszawie mieszka od niedawna. Przyjechała za pracą. Wcześniej był Kraków. Ale kiedy Andrzej Strzelecki zaproponował, aby dołączyła do jego zespołu, nie dało sic już dojeżdżać. Szybko wkręciła się w tempo stolicy: próby w teatrach, serial, program telewizyjny. Trochę luzu łapie dopiero około północy. Wtedy ma czas. żeby oddzwonić i autoryzować ten wywiad. Właśnie wróciła z Teatru Syrena. Występuje w przedstawieniu "Powróćmy jak za dawnych lat" - jubileuszowym, z okazji 60-lecia istnienia sceny. Śpiewa przedwojenne przeboje, takie jak "Każda miłość jest pierwsza" czy "Nie kochać w taką noc". Tego wieczoru bardzo się starała, aby nikt nic zauważył, że ma prawie 40 stopni gorączki.

GALA: Lubisz chodzić na castingi?

KATARZYNA ZIELIŃSKA: Nie lubię, ale chodzę. Podglądam innych, porównuję. Gdy widzę tyle pięknych i zdolnych dziewczyn, nnslę. ze na pewno jestem od nich gorsza.

GALA: A gdy okazuje się, że jesteś najlepsza?

K.Z.: Cieszę się. Przywykłam do rywalizacji. Jestem raczej nieśmiała, ale potrafię być przebojowa. Kiedv rano nie chce mi się wstać z łóżka, żeby jechać na kolejny casting, mówię sobie: Kaśka, masz pól godziny na zebranie się. Ruszaj! Przypominam sobie czasy, gdy mieszkałam w Krakowie i musiałam zrywać się o Świcie, a potem tłuc się trzy godziny pociągiem do Warszawy, żeby wziąć udział w piętnastominutowym przesłuchaniu. Przez półtora roku tak jeździłam i nic.

GALA: Można się załamać.

K.Z.: Można, ale ja miałam nadzieję, że za którymś razem wyjdzie. Mam góralską naturę. Mocno stoję na ziemi. I wierzę w siebie. Ale niedawno usłyszałam, że mam twarz, którą trudno zapamiętać. To mnie martwi.

GALA: Wybierzesz aktorstwo czy śpiewanie?

K.Z.: Niektórzy mówią, że trzymam dwie sroki za ogon. Nie zamierzam z niczego rezygnować. Wąska specjalizacja ogranicza, ciekawiej jest łączyć, eksperymentować.

GALA: Kto cię tego nauczył?

K.Z.: Przede wszystkim rodzice. W odpowiednim momencie życia poznałam też znakomitą piosenkarkę Sławę Przybylską (gwiazda polskiej piosenki lat 60. i 70., jej przeboje to m.in. "Słodkie fiołki", "Pamiętasz, była jesień" - przyp. red.). Jej partner, reżyser teatralny i miłośnik poezji Jan Krzyżanowski, wypatrzył mnie na konkursie recytatorskim. I zaprosił, bym razem z młodszą o sześć lat siostrą dołączyła do grona ich uczniów. Oboje mieszkali w Szczawnicy niedaleko Starego Sącza, w dużym domu z ogrodem. Nie prowadzili żadnej szkoły, ale lubili mieć wokół siebie grupę młodych ludzi, których uczyli poezji. Raz na jakiś czas przyjeżdżaliśmy wszyscy do nich na tydzień i to było jak święto. Śpiewaliśmy, czytaliśmy wiersze. Pani Sława robiła dla nas wyszukane potrawy, opowiadała o innych kulturach i tradycjach. To u niej pierwszy raz piłam kawę z karda-monem. Kiedy wyprowadzali się do Otwocka, rozdali nam, "swoim uczniom", mnóstwo książek. My z siostrą dostałyśmy też ogromną rzeźbioną skrzynię, prezent dla pani Sławy od rosyjskiego barda Bułata Okudżawy, z którym była zaprzyjaźniona i którego piosenki śpiewała.

GALA: Za pieniądze z pierwszej komunii kupiłaś stuletni fortepian.

K.Z.: Tak, a wujek go wyremontował. I zaczęłam brać lekcje u Stanisława Dąbrowskiego, najlepszego nauczyciela muzyki w mieście. Jednych uczył jazzu, innych Chopina i Mozarta. Kiedy wyjechał, zastąpiła go wnuczka brata księdza Tischnera, jeszcze bardziej wymagająca. Jako trzynastolatka zbuntowałam się, nie chciałam patrzeć na fortepian. Rodzice przekonali mnie, żebym nie traciła tego, co już umiem. Dziś gram, gdy chcę się wyciszyć. Uspokaja mnie "Marsz żałobny" Chopina.

GALA: Pierwszy konkurs i pierwszy sukces?

K.Z.: Taki poważny? W szkole średniej. Wzięłam udział w Festiwalu Słowa, który organizowała Sława Przybylska. Recytowałam Szymborską po polsku, rosyjsku i angielsku, zaśpiewałam psalm. Siostra akompaniowała mi na fortepianie i na flecie. Zdobyłam pierwsze miejsce. Złapałam bakcyla, chciałam się sprawdzać dalej w czymś trudniejszym i zaczęłam uczyć się języka jidysz.

GALA: Dlaczego akurat jidysz?

K.Z.: Znowu dzięki Sławie Przybylskiej. Na ten sam festiwal przyjechał jej przyjaciel i akompaniator Leopold Kozłowski. To bardzo znana postać w Krakowie, mówi się o nim "ostatni klezmer Galicji", szkolił grupę aktorów śpiewających żydowskie piosenki. "Ta dziewczyna będzie u mnie śpiewała" - powiedział. Więc musiałam poznać jidysz. Uczył mnie sam. Nawet kiedy leżał w szpitalu, codziennie przychodziłam do niego z książkami. Trzy lata temu zaśpiewałam na jego płycie "Leopold Kozłowski i przyjaciele". Teraz co roku śpiewam na festiwalach kultury żydowskiej w Krakowie i w Warszawie. Występowałam też podczas dni kultury polskiej w Izraelu. To piękny kraj i piękni ludzie. Rodzinni i gościnni, trochę podobnie jak nasi górale. W tym roku znowu się tam wybieram.

GALA: Czy wydarzyło się coś ważnego, co zadecydowało o tym, co dalej działo się w twoim życiu?

K.Z.: Po szkole teatralnej wygrałam Konkurs Sztuki Estradowej. W komisji był Andrzej Strzelecki. Zaprosił mnie na przesłuchania do swojego spektaklu "Złe zachowanie" i trafiłam do jego ekipy. Żeby brać udział w próbach, krążyłam między Warszawą a Krakowem, wynajmowałam dwa mieszkania. W końcu przeprowadziłam się do stolicy, ale brak mi Krakowa. Jego atmosfery, plant, Tam też zostawiłam przyjaciół.

GALA: Przyjaźniłaś się też z ptakiem, to dość nietypowe.

K.Z.: Z gwarkiem! Nazywa się Franciszek Janusz. Dostałam go na urodziny od byłego chłopaka. Wcześniej lubiłam zaglądać do sklepów zoologicznych i rozmawiać z gwarkami. Mój chłopak to podpatrzył i zrobił mi niespodziankę. Ptak był bardzo absorbujący. Cały czas gadał, komentował, popisywał się przed gośćmi. Gdy wyłączałam komputer, on się tak samo wyłączał - naśladował wszystkie dźwięki, gdy przygotowywałam rolę, robi! wszystko, żeby mnie zagłuszyć. Kiedyś miarka się przebrała. Franciszek Janusz trafił do zaprzyjaźnionej rodziny w Starym Sączu. Teraz od rana do wieczora ma towarzystwo. Myślę, że jest mu tam lepiej.

GALA: Rozstałaś się z gwarkiem, a wkrótce potem z chłopakiem.

K.Z.: Bardzo się kochaliśmy, ale nie umieliśmy żyć razem. To wymagałoby zbyt wielu ustępstw, rezygnacji z własnych marzeń. Odrzuciliśmy kompromis.

GALA: Nie żałujesz?

K.Z.: Spędziliśmy ze sobą trzy i pół roku, i to był piękny czas. Kiedy załamywałam się, że nie dostałam roli w kolejnym castingu, on tłumaczył mi, że wszystko jest po coś, że widocznie czeka na mnie inna, lepsza szansa. Więc nasz związek też był po coś. Nauczył mnie wiary w siebie. Pokochałam podróże po Grecji. Byliśmy w Paryżu i on tam znowu mnie zaskoczył. Pamiętał, że chciałam pójść do Moulin Rouge. Dzięki niemu umiem pojechać na jeden dzień w góry albo wyskoczyć do Krakowa tylko po to, by napić się wina z przyjaciółmi. Albo wyłączyć telefon i po prostu odpoczywać.

GALA: Niedawno kupiłaś mieszkanie.

K.Z.: Mieszkam na Mokotowie. Mój dom jest bardzo kolorowy: malinowy przedpokój, zielony salon, zielono-różowe lampy z witrażowego szkła. Jaskrawość kanap i poduch tonuje stół z naturalnego indyjskiego drewna. Kolory poprawiają mi nastrój. Podobnie jak zapachy. Lubię kominki zapachowe i olejek magnolii, który daje mi energię. Krysia Sienkiewicz nauczyła mnie, że trzeba mieć w domu rzeczy, które się dobrze kojarzą. Dlatego grzane wino piję z kielichów, które przywiozłam z Izraela.

GALA: A nie jest tak, że jak już stworzysz sobie taki przytulny, jednoosobowy świat, potem trudno będzie kogoś do niego zaprosić i się tym podzielić?

K.Z.: Chyba tak szybko nikogo do swojego życia nie zaproszę. W miłości stałam się ostrożna, wycofana. Nie umiem ryzykować i rzucać się na głęboką wodę. A jeśli pojawi się ktoś, komu otworzę drzwi, musi zrozumieć, że potrzebuję czasu.

KATARZYNA ZIELIŃSKA

Aktorka, ma 28 lat. Urodziła się w Limanowej, wychowała w Starym Sączu, skończyła krakowską PWST. Teraz gra w warszawskich teatrach Syrena, Rampa i Komedia. Ze spektaklem Andrzeja Strzeleckiego "Złe zachowanie" wystąpiła w Brukseli w dniu wejścia Polski do UE. Brała udział m.in. w "Szansie na sukces", "Europa da się lubić", "Jak oni śpiewają", a także w nagraniu albumu pieśni i piosenek żydowskich "Leopold Kozłowski i przyjaciele". Grała w "Klanie" i "Złotopolskich", a od września występuje w "Barwach szczęścia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji