Artykuły

Bez udziwnień i szarpania tekstu

"Opowiadania dla dzieci" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawa. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

W dzisiejszej dobie, kiedy antykultura zagarnia coraz większe połacie już chyba wszystkich dziedzin sztuki, teatr ma nie lada problem, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawienia dla dzieci. Tutaj obroną przed niszczycielskim działaniem antykultury może być sięganie po klasyczne dzieła literackie dla dzieci. Dobre, sprawdzone po wielekroć i wciąż chętnie czytane nie tylko przez dzieci, ale i przez dorosłych.

Jeśli chodzi o literaturę klasyczną w wydaniu książkowym, to właściwie nic już jej nie może zagrażać, została napisana dawno temu, autor nie żyje i żadnemu wydawcy nawet przez myśl nie przejdzie, by dopisać autorowi kawałek tekstu, zmienić wymowę utworu itd. Co najwyżej - ale to za czasów komuny - można było, niestety, ująć część tekstu, co nazywało się cenzurą. Dziś wprawdzie nie ma już centralnego urzędu cenzury, ale są inne metody, by na przykład promować takie, a nie inne książki, spektakle, wystawy, filmy etc. Jeśli idzie o teatr, tu nie można być niczego pewnym. No bo kto może zaręczyć, że to samo dzieło klasyka, które jako książka spokojnie sobie funkcjonuje w stanie takim jak niegdyś napisał je autor, w przełożeniu na język teatru nie zostanie przekłamane i właściwie zniszczone przez pychę niedouczonego reżysera. Albo też z powodu obowiązującej tzw. politycznej poprawności, która poprzez swoją silną presję na współczesną kulturę jest przecież rodzajem cenzurowania tejże kultury. To taka zakamuflowana cenzura.

Jest jeszcze inny powód, dla którego oryginalne dzieła autorów przełożone na scenę w niczym nie przypominają pierwowzoru. Reżyserzy wręcz nagminnie obawiają się, by nie nazwano ich sentymentalnymi ay wtórnymi wobec litery tekstu, więc dokonują swoistej rzezi na oryginalnym dziele klasycznym, w ten prymitywny sposób zaznaczając swoją rzekomo "twórczą" obecność. Na szczęście w przedstawieniach adresowanych do dzieci ten proceder (bo tak to trzeba nazwać) ma o wiele mniejszy wymiar i rzadziej się odbywa aniżeli w przedstawieniach dla dojrzałej publianości. Jedno z najnowszych przedstawień dla małej widowni, "Opowiadania dla dzieci" wyreżyserowane przez Piotra Cieplaka na narodowej scenie, to rzecz utrzymana w konwencji pewnej tradycji łączenia baśniowości z tym, co realne. To jeden z nielicznych już dziś przykładów, gdzie reżyser nie stosuje chwytów wykorzystywanych w pop- i subkulturze, gdzie nie próbuje prześcigać gier komputerowych i gdzie na siłę nie przenicowuje tekstu autora, a wręa przeciwnie. Piotr Cieplak napisał scenariusz przedstawienia, wybierając osiem spośród niemal trzydziestu opowiadań Singera przeznaczonych dla dzieci.

Znalazły się tu m.in. takie opowieści, jak "Dzień, w którym się zgubiłem", "Dlaczego Noe wybrał gołębicę", "Trzy żyaenia", "Ucel i jego córka Nędza" i "Jak Szlemiel wędrował do Warszawy". Reżyser połączył je postacią roztargnionego, niezdarnego profesora filozofii Szlemiela, który pełni tu funkcję narratora i zarazem przewodnika po spektaklu. Wędrówka odbywa się w czasie i przestrzeni. Opowieść rozpoczyna się w Nowym Jorku. Profesor Szlemiel, mimo że mieszka tu od lat, zagubił się, nie potrafi odnaleźć miejsca swego zamieszkania, jest jak gdyby z innego czasu i z innej przestrzeni. Dla towarzystwa ma psa. I tak wędruje z krainy do krainy, z Nowego Jorku do Chełma, ze współaesności do czasów biblijnych, nie brakuje też obrazków dzisiejszej Warszawy pokazanych w formie krótkiego reportażu wyświetlonego z projektora umieszaonego na starym wiejskim wozie, który ni stąd, ni zowąd wtoczył się do małego miasteczka. Miejscowa społeczność, zwłaszaa dzieci, z zachwytem i zainteresowaniem patrzy nie tylko na to, co pokazuje film, ale i na urządzenie, które ten film pokazuje. Ogromnie zabawna scena. To właśnie te obrazy Warszawy spowodowały, że leniwy do pracy Szlemiel (w tej roli Grzegorz Małecki) postanowił pieszo powędrować do tej zachwycającej Warszawy. Świetnie, z humorem przedstawiona wędrówka, podczas której mało rozgarniętego Szlemiela spotykają niespodzianki, jak na przykład ta z zamianą przez sprytnego kowala kierunku ustawienia butów Szlemiela, gdy ten się zdrzemnął, co spowodowało, że po obudzeniu się poszedł w przeciwnym kierunku, aniżeli zamierzał. W ten sposób niechcący wrócił do domu, myśląc, że jest w innym, bardzo podobnym miejscu, a mieszkańcy, też jakoś dziwnie podobni, no i oczywiście żona (Beta Fudalej, dobra wyrazista rola) tez jakoś podobna.

Zupełnie inny charakter ma scena oparta na opowiadaniu "Trzy życzenia", gdzie troje dzieci czeka na otwarcie się nieba, by stamtąd otrzymać spełnienie życzeń. W kontraście do tego jawi się scena jarmarku z całą galerią rozmaitych, barwnych postaci. Spośród nich najbardziej wyróżnia się sprzedawca wiatraczków, którego nagle unosi wiatr (świetny Jarosław Gajewski). Myślę, że dla dziecięcej widowni najbarwniejszą i najzabawniejszą sceną spektaklu były przechwalania się zwierząt chcących znaleźć się w Arce Noego. W finale przedstawienia ponownie znajdujemy się w Nowym Jorku. I w ten sposób zamyka się klamra kompozycyjna spektaklu. Wprawdzie nie jest to wyrównane artystycznie przedstawienie, są w nim dłużyzny i pewne pęknięcia, ale nie to jest najważniejsze. Głównym problemem jest nieudana rola narratora-przewodnika granego przez Krzysztofa Wakulińskiego, chwilami wręcz "zagrywającego się". A już kwestia dykcji aktora jest nie do przyjęcia. Zwłaszaa że przecież tekst jest tu nadzwyczaj ważny, ma dotrzeć do dziecięcej widowni. A dociera jedynie śladowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji