Artykuły

Opowiadania dla starych koni

"Opowiadania dla dzieci" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Załóżcie rajtki i idźcie do Narodowego na świetnego Singera.

Spektakl dla dzieci? Wątpię. Dzieci to oleją. Scyniczniałe w kolebce, wycwanione w ramach edukacji przedszkolno-szkolnej, przymurowane do pilota eliminującego przynudzanie dłuższe niż 30 sekund, do migających obrazków komputera, gdzie trudno zabić przeciwnika mającego po pięć "żyć" - co takie cywilizacyjne twory miałyby począć z niespieszną, pełną namysłu prozą Isaaca Bashevisa Singera? Jeśli teatr chce, żeby przedstawienie żyło, niech raczej nie handluje nim pod hasłem "produkt dla dzieci", grywając je przedpołudniami albo hurtem sprzedając szkołom. To prosta droga do rzeźni.

W istocie widowisko jest dla starych koni. I to takich, którym nie wstyd się przyznać do skrytej pod maską "praktycznego znawstwa życia" prostej naiwności. Właściwy widz dzieła Cieplaka winien odczuwać przyjemność, gdy w teatrze stwarzają się światy, coś wyjeżdża z zapadni, galeria udaje brookliński most, po którym jedzie taksówka prowadzona przez zarośniętego hippisa, parasol odlatuje w nadscenie, wtacza się okręt wielki jak dom. Aktorzy (bawiąc się przy tym setnie,) szkicują zwierzątka w arce Noego samym tylko kostiumem i idealnie trafionym ruchem wymyślonym przez Leszka Bzdyla. Andrzej Witkowski maluje na scenie sielski, pół naiwny, pół groteskowy pejzaż żydowskiego targu, na którym nieomal pachnie kopa siana, spod kuchni wydobywają się kłęby pary, a wiatraczki przywiązane do rusztowania na plecach wędrownego ptasznika furkoczą jak stado ptasząt. Widz nie może się jeżyć na te cuda, czuć się dotknięty w swojej dorosłej powadze, odszczekiwać się epitetami "łatwizna" i "kicz". Musi odnaleźć dziecko w sobie, założyć przedszkolne rajtki - jak tamte stare konie na scenie.

Dopiero wtedy otworzy mu się prawdziwie czarodziejski świat ładu i piękna, mimo że nic w nim nie jest ani słodkie, ani pizemądre, na dodatek nic do siebie nie pasuje. Głupcy rządzą, a ich decyzje mogą okazywać się jedynie słuszne; można dojść do dobrego celu, idąc w przeciwną stronę; jak się człowiek weźmie do roboty, to i para butów zacznie pasować do stopy. Szczęścia nie zapewni bajka o trzech życzeniach spełnianych przez anioły (piękna scena z otwierającym się niebem Marca Chagalla), bo to, co ma sens, można wytworzyć tylko własnym wysiłkiem. Nieszczęście jest względne - niewidomi widzą "od środka", piękniej.

Wszystko to bez dydaktycznego smrodku, gdyż nikt tu nie poucza. Profesor Szłemiel, porte-parole autora i reżysera, to klasyczny roztargniony dziwak z burleski - grywał takich Buster Keaton. Krzysztof Wakuliński wyposaża go w cudny, pogodny uśmiech sugerujący, że świat jest nieco, powiedzmy, dziwny, ale dziwić mu się nie ma powodu, gdy się akceptuje fundament, na którym jest zbudowany. Jeśli stary koń znajdzie w sobie akceptację takiego uśmiechu, to niechże - idąc na przedstawienie - ewentualnie weźmie ze sobą małoletniego, sceptycznego komputerowca. Może się cwaniaczkowi udzieli?

PS: Spektakl jest prawdziwie zespołówy, ale trzeba wymienić choćby Grzegorza Małeckiego (pogodny kupiec z Chełma), Kamillę Baar (dziewczyna imieniem Nędza, która pod wpływem wzbogacenia zmienia się w wielkostopą potworę - Waldemara Kownackiego), Krzysztofa Stelmaszyka (ojciec Nędzy), Arkadiusza Janiczka (bezsłownie wymowny pies), Marcina Przybylskiego... ech, cały afisz trzeba by.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji