Artykuły

Babcia Mostowiaków od klusek i makaronu

- Pierwszą prawdziwą sztuką, w której zagrałam, była "Panna Julia" Augusta Stindberga. To było na małej scenie Teatru Ludowego na ulicy Czackiego. W tym roku Edmund Karwański, dyrektor Teatru Kwadrat, nic o tym nie wiedząc, zaproponował mi, żebym tam zagrała - mówi warszawska aktorka TERESA LIPOWSKA.

W "M jak miłość" grana przez Teresę Lipowską Barbara Mostowiak doczekała się sześciorga wnucząt. W prawdziwym życiu Teresa Lipowska, która ostatnio świętowała jubileusz 50-lecia pracy na scenie (...), szaleje za jedynym, 3,5-letnim dziś wnukiem Szymonem Piotrem.

Pani bohaterka z "M jak miłość" okazała się świetną szachistką. A jak pani daje sobie radę z tą grą?

- Fatalnie (śmiech). Jestem niezwykle żywotną osobą, mam mnóstwo energii i siedzenie przez dłuższy czas w jednym miejscu, na przykład przed szachownicą, to dla mnie mordęga. W pewnym sensie z tego właśnie powodu zrezygnowałam z perspektyw pianistycznych. Skończyłam szkołę muzyczną, ale nie wyobrażałam sobie codziennych kilkugodzinnych treningów.

Próbowała się pani kiedyś przekonać do szachów?

- Przed laty chciał mnie do nich zachęcić mój maż (Tomasz Zaliwski - przyp. red.), który był naprawdę świetnym graczem. Podczas wakacji, w deszczowe lipcowe dni, siadaliśmy przed szachownicą. Niestety, już po kilku próbach stwierdził, że chyba jednak pójdziemy na grzyby (śmiech). Widocznie niezbyt się do tego nadaję.

Musi więc pani przeżywać na planie istne katusze, bo Barbara Mostowiak spędza ostatnio przed szachownicą każdą wolną chwilę.

- To dość karkołomne zadanie. Muszę przyznać ze wstydem, że każdy mój ruch opracowuje człowiek z ekipy technicznej serialu, który - podobnie jak Witek (Pyrkosz - przyp. aut.) - jest znakomitym graczem. Sceny, w których Barbara uczyła się grać, a później zwyciężyła w turnieju szachowym, były jednak tak zręcznie pokazane, że dużo osób pytało mnie, czy naprawdę dobrze daję sobie radę z szachami. Opowiadałam, że oczywiście (śmiech).

Czy wątek szachowy w serialu będzie kontynuowany?

- W nowych odcinkach moja bohaterka zacznie grać w internecie. W jego tajniki, co jest znakiem czasów, wprowadzi ją wnuczka. To wspaniała, choć zupełnie mi obca, sprawa. Syn dość szybko wyprowadził się z domu i nie miał mi kto pokazać, jak obsługiwać komputer.

A wnuczek?

- Szymon Piotr na razie jest za mały. Ma raptem trzy i pół roku. Ale podobno zaczyna już stawiać pierwsze kroki w świecie komputerów. Prawdę powiedziawszy, nawet gdyby miał mnie kto uczyć obsługi internetu, trudno byłoby mi znaleźć na to czas. Niedawno obchodziłam w Teatrze Kwadrat 50-lecie pracy na scenie. Zaproszono mnie także na 60-lecie Teatru Syrena, gdzie do niedawna byłam zatrudniona. Podczas tej imprezy zostałam odznaczona Srebrnym Medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Jestem też nominowana do Telekamery w kategorii najlepsza aktorka. W związku z tym dużo jeżdżę i spotykam się z ludźmi.

Czy jest Pani w stanie, mając tyle wigoru i temperamentu, wyciszyć się i odpocząć?

- Potrzebuję wytchnienia, jak każdy. Uwielbiam przyrodę, ona mnie uspokaja. Kiedyś relaksowałam się podczas długich spacerów. Potrafiłam chodzić z mężem nawet 20, 30 kilometrów dzienne. Teraz mam kłopoty z kręgosłupem i biodrami, więc muszę się ograniczać. Natomiast mogę jeździć na rowerze. Gdy jest ciepło, często wybieram się na przejażdżki do lasu. A to urwę kwiatek, a to przytulę się do brzozy, które uwielbiam. To coś wspaniałego. Mam też w domu rower stacjonarny. Zazwyczaj wsiadam na niego, gdy oglądam niezbyt ciekawy program w telewizji. Łączę wtedy przyjemne z pożytecznym.

Ma pani czas dla wnuczka?

- Chciałabym mieć znacznie więcej, ale z drugiej strony nie chcę się narzucać. Rodzice też muszą się nim nacieszyć. Gdy tylko jest taka możliwość, bawimy się razem. Ostatnio najczęściej w teatr. Rozstawiamy scenę, mamy postaci i możemy zainscenizować kilka bajek.

Zauważyła pani u wnuka aktorskie zdolności?

- Jest wyjątkowo bystry i śliczny. Do mnie niepodobny, więc mogę to śmiało mówić (śmiech). Nie wiem jednak, czy będzie aktorem. Zależy mi tylko, by wyrobić w nim nawyk bywania w teatrze.

Panią też ktoś wprowadzał do świata sztuki?

- Nie, zupełnie. Moi rodzice nie mieli z nim nic wspólnego. Ojciec był prawnikiem, a matka handlowcem. Za to od czwartego roku życia, gdy poszłam do przedszkola, dużo śpiewałam i tańczyłam. Potem, w szkole powszechnej, zapisałam się do kółka dramatycznego. Wystawialiśmy piękne sztuki, między innymi w Teatrze Lutnia w Łodzi. Grałam królewnę żabkę. Mama zrobiła mi kostium z zielonej zasłony, która wisiała w sypialni. Wszyscy, znając moje zamiłowanie do sceny, zachęcali mnie, żebym zdawała do szkoły aktorskiej. Dałam się namówić i dostałam się do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej imienia Leona Schillera. Po jej ukończeniu, wiedziona miłością, przeniosłam się do Warszawy. Długo szukałam pracy, bo w żadnym teatrze nie było zapotrzebowania na aktorki. Rękę wyciągnęła do mnie pani Grywińska-Adwentowiczowa z Teatru Ludowego na Pradze. To było równe 50 lat temu.

Pamięta pani swój debiut teatralny?

- Pierwszą prawdziwą sztuką, w której zagrałam, była "Panna Julia" Augusta Stindberga. To było na małej scenie Teatru Ludowego na ulicy Czackiego. W tym roku Edmund Karwański, dyrektor Teatru Kwadrat, nic o tym nie wiedząc, zaproponował mi, żebym tam zagrała. Oczywiście przyjęłam tę propozycję. Występuję w spektaklu "Perfect Day" [na zdjęciu]. Wcielam się w postać diametralnie inną niż Barbara z "M jak miłość". To ostra baba z rudymi włosami, która chodzi na występy chippendalesów i zniechęca córkę do macierzyństwa. Chciałam zagrać tę rolę, żeby mieć odskocznię od serialu i jestem bardzo zadowolona. Odpukać, ten rok, już 51. na deskach teatralnych, zaczął się szczęśliwie. Jeżeli dalej tak pójdzie i dopisze mi zdrowie, będę bardzo szczęśliwa. Chce być nadal aktywna - niczego więcej sobie nie życzę.

Pani bohaterka z "M jak miłość" bardzo dużo czasu spędza w kuchni. A pani?

- Myślę, że ona tam przebywa zdecydowanie za dużo. Śmieję się, że jestem Mostowiakową od klusek i makaronu. W życiu prywatnym nie przepadam za gotowaniem. Robiłam to zawsze z obowiązku, a nie dzikiej rozkoszy. Jedzenie, które przygotowywałam dla rodziny, miało być dobre i wszystkim smakować. Teraz, gdy mieszkam sama, zaglądam do kuchni bardzo rzadko. Najczęściej jem na planie "M jak miłość". Chodzę też czasami do Izy, teściowej mojego syna. To świetna gospodyni.

Jak pani się z nią dogaduje?

- To moja przyjaciółka. Doskonale się rozumiemy. Namówiłam ją, żeby kupiła działkę obok mojej. Razem jeździmy na wakacje. Iza towarzyszy mi także podczas wyjazdów na koncerty. Nie ma między nami żadnej zawiści i zazdrości o wnuka. Obie bardzo go kochamy.

Jaką pani jest teściową?

- Do przyjęcia (śmiech). Czasami dorzucę swoje pięć groszy, ale staram się nie wtrącać w życie rodziny mojego syna. Nie muszę tego robić, bo widzę, że bardzo się kochają i szanują. Gdybym trafiła na inną synową, pewnie byłoby inaczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji