Artykuły

Brecht harcerzyk

"Dobry człowiek z Seczuanu" w reż. Pawła Miśkiewicza w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Jak wyremontowałem mieszkanie Co teraz? Boże drogi - co dalej? Punkt 7.00 zerwałem się blady. Śniłem Jerzego Stuhra w roli wielokrotnej. Był brechtowską matką Courage i zarazem studentami matki Courage, których przez złe knieje mózgu mego nocą w dzielnych ramionach taszczył, płowe, studenckie główki ciepłą szyją otulając i rumianą ust maliną "Króla Olch" Goethego w uszka im dla kurażu recytując. Krok w krok szło za nim duże zwierzę, gustownie okutane rektorską togą. Szło i wystawcie sobie - powieść w formie listów do redakcji racicą na piachu pisało. Tytuł? "Niebezpieczne związki dromadera". Ale nie stąd bladość moja.

Obudziłem się z gipsowym licem, bo o "Dobrym człowieku z Seczuanu" Bertolta Brechta pisać miałem. O trzygodzinnym tym, przez Pawła Miśkiewicza ze studentami IV roku aktorstwa krakowskiej PWST stworzonym dziele dyplomowym coś szczerego wycedzić pragnąłem - i nie powiem, do 9.00 szło nieźle. Nie napisałem ni litery! Biurko pastowałem, czyste kartki na blacie w sześcian składałem i grafit na języku mocząc - ołówek do fraz wiekopomnych sposobiłem. Słowem, do 9.00 pustką kartki idealnie oddawałem istotę opusu Miśkiewicza. Pięknie, ładnie, miło, ale niby jak długo ołówek lizać można, by nie pisząc - mówić wszystko? O 9.00 - znów zgroza gotowości do pisania. Stąd pytanie: Boże drogi - co dalej robić? Jajecznicę? Poranny przegląd prasy? A może dolnopłuk w toalecie zreperować wreszcie i tym samym Małgorzacie mej radości przysporzyć? Czym pożytecznym się zająć, by udźwignąć próżnię "Seczuanu" Miśkiewicza? Pytam, bo przecież nie mogę pisać. Nie mogę o dziele tym pisać, gdyż już o nim pisałem. Nie ściśle o "Seczuanie", to chyba jasne. Lecz o zasadzie PWST - tak. Sto lat o tym samym nudnymi kliszami baję, bo w krakowskiej PWST od wieku z grubsza o tę samą dyplomową fatalność idzie. Obojętne, co wystawiają - i tak zabawa kończy się nędzą refleksji, że oto po czterech latach studiów chłopcy i dziewczęta raczej nie kuleją, zezem nie łypią, garba nie maskują i z grubsza "kumają" kierunki świata. To wszystko. Tyle aktorskiego dobra w lwiej części dyplomów znaleźć się daje. I co? Teraz, na kanwie "Seczuanu" Miśkiewicza, na kanwie takiego dobra stare dowcipy mam dukać? Nie lepiej zreperować kolanko pod muszlą?

Lepiej. Reperacja taka - świeża. A dyplom Miśkiewicza - nihil novi sub sole Stuhr. Znów brak sztuki, za to zwały pseudoprawdy aktorstwa nowoczesnego. Że to niby, kołtunie konserwatywny, nie potrzebujemy iluzji, by sercem twym szarpnąć dogłębnie, albowiem targamy nim szczerością swą, amen... No i targają. W półprywatnych ciuchach, w ukochanej przez ludzi, którzy nie wiedzą, co mówią, poetyce "luźnego kalafiora" intonacyjno-dykcyjnego, przez trzy ołowiane godziny robią z Brechta teatrzyk godzien amatorów z "Komuny Otwock", na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych rok w rok dziarsko ogrzewających zimne serce świata... Cóż, ja kibel naprawiam. Po czym przechodzę do kranu. Tu też cieknie. Kran remontuję, bo nie mam siły setny raz pisać o reżyserach, którzy nie mają czasu ni mocy mózgowej, by wyjść poza seans studenckiego klangoru nowoczesnego. "Dobry człowiek z Seczuanu" to kolejna odsłona Brechta teatru osobnego. Miśkiewicz, oskórowawszy opowieść z teatralności - zrobił z Brechta taniego harcerzyka socjalistycznej agitki. Tych prawie na surowo podanych fraz o konieczności ulepszania sumienia świata, bo nie sposób znaleźć w nim człowieka dobrego - nie da się słuchać. I nie da się ich sensownie pamiętać. Dlatego ruszam do klejenia postrzępionych tapet. I kleję dzielnie, kleję, by nie notować echa starych swych tekstów, by nie pisać, że na Scenie pod Sceną - w norze pod główną salą PWST - garść walczących o życie, czyli o etat, studenckich nieszczęśników, plącząc się między żeliwnymi słupami, nie wzbudza podziwu dla swej młodości i talentu, bo wzbudza jeno studzienną litość należną aktorom wpuszczonym w nudę opowieści gruntownie niewyreżyserowanej. Snuje się więc młodzież, snuje się w poszukiwaniu ratunku. Czy mam miotać szyderstwem, że pod żadną sceną nie ma sceny tak dennej, by usprawiedliwić aż taki brak teatru? Nie. Znam te szyderstwa na wylot, wy też. Idę więc wymienić spalone żarówki. I proszę, jak miło! U Miśkiewicza student o ponurym obliczu plącze się tam i sam z aluminiową chochelką, dyndającą na palcu, a ja wcale nie mówię, że w nowym dyplomie aktorskim najlepsza była chochelka. Nie, ja tylko wykręcam spalone, wkręcam świeże - i już jest jaśniej na świecie.

Co dalej? Co dalej reperować? Gdybym miał mieszkanie w gorszym stanie, pewnie bym jeszcze o kilku starych refrenach krakowskiej pedagogiki teatralnej z chęcią nie napisał. Przepraszam, wprawdzie nie jestem "złotą rączką", ale też chałupa moja to nie ruina. Pozostał mi więc dylemat ostatni. Zapytać magnificencję Stuhra o jego refleksje na kanwie dyplomowego "Seczuanu", czy też wyczyścić kotu kuwetę? Co radzicie? Dziękuję. Sumując: kolejny opus w PWST jest trupem. Za to u mnie kibel działa, kran nie cieknie, tapeta nie dynda, kuchnia jasna, kot zaś nie zatyka nosa. Małgosia się ucieszy! A wszystko dzięki Brechtowi, który łaknął naprawy świata, oraz dzięki rektorskiej nieudolności wybitnego twórcy powieści w formie brawurowych listów do redakcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji