Artykuły

Na samym dole piramidy szczęścia

- Wymyśliłam w końcu, że chcą być aktorką, ale miałam trudny coming out. Jak to tak powiedzieć w Żorach na Śląsku, że chce się zostać aktorką? Tam nikt nie chciał być aktorką, nikt aktorem nie był, oprócz braci Proboszczów, ale kto o nich pamiętan - mówi krakowska aktorka SONIA BOHOSIEWICZ.

Jerzy Armata, Małgorzata I. Niemczyńska: Lubisz tanie wino?

Sonia Bohosiewicz: Żółte to świństwo, ale czerwone - klasa. Tak mi powiedziała jedna babka, gdy byłam pierwszy raz na Pradze. Poszłyśmy z przyjaciółką do sklepu, w którym miały powstawać zdjęcia do "Rezerwatu". Ona poprosiła sklepikarkę, żeby jej pozwoliła stanąć za ladą. Ta niezbyt była zadowolona, ale w końcu się zgodziła. Były już tam w sklepie winiacze przez naszą ekipę przywiezione, ale zafoliowane. Pomyślałyśmy, że trzeba by spróbować. Była tam też jakaś pomagierka o wyglądzie bardziej mężczyzny niż kobiety. I ona mi właśnie powiedziała: "Żółte to świństwo, ale to, o to czerwone - to klasa".

Twoja bohaterka to na pierwszy rzut oka typowa laska spalona w solarium, utleniona na blond, z przyklejonymi tipsami. Właśnie - to były tipsy czy prawdziwe paznokcie?

- Jasne, że tipsy. Tipsiory! Były tak długie, że nie mogłam normalnie spuścić wody w ubikacji. Nie naciskałam przycisku wyprostowanym palcem, tylko zgiętym, żeby nie połamać.

A jednak ta plastikowa lala ma dużo charakteru i wrażliwości.

- To nieprawda, że takie kobiety nie mają charakteru i wrażliwości. Dlaczego tylko ten, kto chodzi w Dolce & Gabbanie ma być taki, a jak ma tipsy i tlenione włosy, to już nie? Znam mnóstwo wrażliwych ludzi, którzy są na samym dole tej piramidy szczęścia. Jestem ze Śląska, a tam jest pełno różnych glam rocków. Chodziłam do podstawówki z dziewczynami, które już w szóstej klasie sobie robiły trwałe. To są superludzie. I znam też takich, którzy zarabiają po 20-30 tys. miesięcznie, a są takimi patałachami, że się z nimi usiąść przy kawie nie da. Mają żenujący poziom nawet nie intelektualny, ale poziom człowieczeństwa - są wyrachowanymi i cynicznymi chamami.

Moja Hanka była w bardzo trudnej sytuacji. Facet siedzi w więzieniu, a ona sama musi ciągnąć to wszystko. Nie jest jej łatwo. Przecież te tipsy, włosy, kiecki to rodzaj zbroi rycerskiej. To ma na dzień dobry postawić przeciwnika do pionu. Ona może się bronić tylko drapieżną kobiecością. Ale wszyscy w tej praskiej kamienicy tak naprawdę wiedzą, kim jest Hanka. To widz dostaje informacje na jej temat stopniowo. Najpierw widzi ją bezczelną w kusej, różowej sukience. Jest trochę wulgarna, kokieteryjna, ale też z drugiej strony olewająca. Policjant ratuje ją jednak, bo ją szanuje. Ona ma też szacun przez swojego chłopa Ryśka. Jest królową tej kamienicy.

Pewnie gdy miała 20 lat, to była superlaską, za którą każdy się uganiał. Nienawidziły jej wszystkie baby, ale się jej podlizywały, przyjaźniły się z nią, bo była najważniejsza. Kobieta zaczyna się jednak starzeć - mężczyźni przestają się nią interesować, a inne suki nareszcie mogą kąsać. Hanka jest w takim momencie, w którym musi wychodzić jeszcze bardziej pomalowana i jeszcze bardziej walczyć, aby nie zrzucili jej z piedestału. Bardzo to mocno odczuwa.

Czemu właściwie jest z tym menelem, który ją bije?

- Ona wcale się dobrze nie czuje w układzie z tym facetem, ale on jest w jej środowisku najważniejszy. Jeśli się pozbędzie króla, to przestanie być królową.

Zostałaś aktorką, bo chciałaś być królową?

- Chciałam być przedszkolanką. Pod blokiem zawsze bawiłam się z młodszymi dziećmi, bo je można było wkręcać w różne gry. Bawiłam się w teatry, cyrk, wyświetlałam na klatce schodowej slajdy, przyprawiałam sobie nosy - wszystko z takim trzy-cztery lata młodszym koleżeństwem. Było przyjemnie, bo mogłam dowodzić. Do pewnego momentu. Pod moim blokiem bawiłam się z dziećmi, a pod piątkę chodziłam i tam już byłam dorosła, spotykałam się ze starszymi chłopakami i trochę z nimi flirtowałam. W ogóle nie skojarzyłam, że oni mogą przyjść kiedyś pod mój blok. Ja z nosem przyprawionym, bo akurat robiliśmy cyrk, a tamci przychodzą i się ze mnie śmieją! Przecież każdy bawi się pod swoim blokiem, jak tak można do mnie przyjść i patrzyć, jak ja teatr robię!

W podstawówce to już chodziłam ze skakanką i coś tam sobie do tego niby - mikrofonu śpiewałam. Wymyśliłam w końcu, że chcą być aktorką, ale miałam trudny coming out. Jak to tak powiedzieć w Żorach na Śląsku, że chce się zostać aktorką? Tam nikt nie chciał być aktorką, nikt aktorem nie był, oprócz braci Proboszczów, ale kto o nich pamięta. W czwartej klasie liceum poszłam do studium Doroty Pomykały i tam pełno było takich jak ja. Jak się dziwoki w jednym miejscu zebrały, to już było raźniej. Wtedy w końcu powiedziałam otwarcie, że chcę być aktorką. W tygodniu dziobałam matematykę, bo miałam ją zdawać na maturze, a w weekendy - szał.

Potem była krakowska szkoła, z jednej strony teatr, z drugiej - kabaret. Dla oddechu?

- Coś ty! Kabaret to bardzo ciężka praca. Za każdym razem trzeba dużo skupienia i energii. W teatrze można się otrzaskać, nawet jak spektakl za którymś razem dobrze nie idzie, to jakoś się przetrzyma. W kabarecie, jak widzowie się nie śmieją, to jest porażka.

Co druga osoba na planie "Rezerwatu" - aktorzy, operator, montażysta - robiła pierwszy duży film w życiu. To musiał być stres?

- Łukasz przed premierą na festiwalu w Tarnowie zadzwonił do mnie, że już wchodzi zaraz na seans, że się boi, ja mu kazałam zaraz po seansie zadzwonić. Już w trakcie zaczął pisać SMS-y, jak widzowie reagują.

Jak się coś robi, to tak naprawdę nie wie się, co się zrobiło. Tym bardziej że pierwszy montaż był fatalny, drugi jeszcze gorszy. Ostatecznej wersji nie widziałam jeszcze, nawet gdy odbierałam nagrodę w Koszalinie. Na dodatek jeden z pomysłów na tytuł był: "Jak zastawić pułapkę na cycatą babkę".

Poszlibyście na coś takiego? Teraz ten film wciąż ma dużo błędów, ale jest szczery. Pewnie stąd te wszystkie nagrody.

Jak was przyjęli ludzie z Pragi? Ciężko się było wedrzeć w ten rezerwat?

- Łukasz powiedział, że jedyne wyjście z sytuacji to ich zatrudnić. Statystowali nam, przychodzili z nami jeść, piło się z nimi na trzepaku piwko. Kiedy realizowaliśmy końcową imprezę, byłam najbardziej prowokacyjnie ubrana, to zaraz któryś zagadał: "Ej, jak masz na imię?". Powiedziałam, że Sonia, to potem mieliśmy takie ujęcia jak coraz to któryś wyskakuje i krzyczy: "Sonia!". Traktowali to w kategorii żartu.

W filmie trudno naturszczyków odróżnić od profesjonalnych aktorów.

- Dziewczyna w moim filmowym zakładzie fryzjerskim była naturszczykiem. Wyrzuciłam kolesia z zakładu, a potem na nią: "A ty czego tak stoisz? Bierz się do roboty!". No wtedy była rzeczywiście zaskoczona i zestresowana. Potem jeszcze chłopaki dograły tylko, jak mi język wystawia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji