Wysokie loty
Ten teatr jest po macoszemu traktowany przez kolejne ekipy rządzące. Władza nie ma w Szczecinie serca dla opery i teatru muzycznego. Nie zawsze się pamięta, że na całym świecie wizytówkami miasta są opera i filharmonia - te instytucje przede wszystkim decydują o randze i klasie miasta - mówi MIROSŁAW KOSIŃSKI, baryton Opery na Zamku.
OD 1979 roku śpiewa pan na scenie muzycznej w Szczecinie: to kawał czasu...
- Tak, różne epoki polityczne i etapy działania tej sceny, dyrektorzy z nietuzinkową osobowością...
Bursztynowicz, Trawińska-Moroz, Kraszewski, Kunc, Sztark...
- Trudno ich porównywać także i z tego względu, że jedni pracowali w czasach tzw. realnego socjalizmu, a drudzy już w dobie wolnego rynku. Ale odrzucając polityczne zabarwienia nie da się ukryć, że np. Trawińska-Moroz była wspaniałą śpiewaczką i może dlatego tak rozumiała nas, śpiewaków. Bursztynowicz zbudował oblicze tego teatru, które właściwie obowiązuje do dzisiaj: różnorodność repertuarowa (operetka, opera, musical)...
Czy solidaryzuje się pan z taką formułą teatru - raz opera, za chwilę operetka czy musical?
- W mieście, które posiada jedną scenę muzyczną, to chyba konieczność. Technika śpiewu "podpartego" (czyli niewymagającego nagłośnienia) jest przecież taka sama w operze i operetce czy musicalu, w którym śpiewak nie posługuje się mikrofonem. Najważniejsze, żeby nie zostały zachwiane proporcje w repertuarze: widz musi mieć dostęp i do opery, i do repertuaru lżejszego.
Rozwój Opery na Zamku zmierza w dobrym kierunku?
- To złożony problem. Uważam, że ten teatr jest po macoszemu traktowany przez kolejne ekipy rządzące. Władza nie ma w Szczecinie serca dla opery i teatru muzycznego. Jakże często się okazuje, że polityk mający wpływ na tutejsze życie kulturalne nie zna naszego repertuaru i naszych przedstawień, rządzących bardzo rzadko można znaleźć wśród widzów na szeregowym spektaklu... Czy więc taki polityk może się zaangażować w przyszłość teatru, skoro w gruncie rzeczy niewiele o nim wie? Wreszcie nie zawsze się pamięta, że na całym świecie wizytówkami miasta są opera i filharmonia - te instytucje przede wszystkim decydują o randze i klasie miasta.
Co może mieć do zaoferowania teatr operowy młodemu widzowi?
- Na pewno nie przyciągnie się go gadżetami i pseudonowoczesnością. To, że reżyser wprowadzi na scenę operową laptop i telefon komórkowy, nie spowoduje, że młodzież się na ten rodzaj sztuki otworzy. Wręcz przeciwnie: wyczuje w tym fałsz. Dobry poziom muzyczny i poważne traktowanie widza są warunkiem powodzenia u publiczności niezależnie od wieku.
Pańska droga do śpiewania nie była konwencjonalna...
- Uczyłem się gry na skrzypcach, ale w końcu ktoś mnie namówił, żeby spróbować śpiewania. Pamiętam, że byłem na koncercie młodego, jeszcze kompletnie nieznanego Pavarottiego w... Grudziądzu. To były lata 60. W końcu znalazłem się na wydziale wokalnym w Łodzi - mimo że nie miałem wcześniej ukończonej średniej szkoły muzycznej. Po studiach miałem do wyboru: śpiewanie "ogonów" w Łodzi albo Szczecin. Wybrałem Szczecin. Ale moją największą pasją i tak pozostało... lotnictwo! Kiedyś sam trochę zajmowałem się pilotażem, teraz obserwuję wszelkie dostępne pokazy lotnicze jako widz.
Śpiew i pilotaż coś pewnie łączy: w obu przypadkach dobrze widziane są "wysokie loty".