Artykuły

Teatr 2007. Przyjemności, niespełnione ambicje i złe sny

Jak co roku trzeba przypomnieć sobie (i czytelnikom) oglądane spektakle, policzyć, pogrupować, ocenić. Nie wszystko, co teatralne, miałoby się ochotę pamiętać. Co więcej, niektóre dzieła doszczętnie wypadły z pamięci i zgromadziły się na szarym cmentarzu przeciętnych, bezbarwnych i niewydarzonych przedstawień. Niech przebywają tam w pokoju. Mają liczne towarzystwo. A poniżej to, co zapadło w pamięć, czyli dokonania wyraziste - tak złe, jak i dobre -2007 r w krakowskim teatrze podsumowuje Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Błyski, czyli chwile przyjemności

1. Teatralna podróż w przeszłość, czyli re_wizje antyk w Starym Teatrze. Podróż odważna i pionierska, bo antyk w polskim teatrze traktowany jest ostrożnie i niechętnie, nie mówiąc o tym, że przysypany został górą infantylnych stereotypów rodem ze szkoły i złego teatru. Pokazywane podczas re_wizji przedstawienia w żaden stereotyp się nie wpisywały - każde z nich było osobistym odczytaniem dramatu. Reżyserzy starali się dotrzeć do współczesnej wrażliwości, nie tuszując archaiczności, obcości, nawet niekomunikatywności wystawianych tekstów, ich odległej od dzisiejszych teatralnych standardów formy. Przypomnę tytuły: "Oresteja" [na zdjęciu] Jana Klaty, "Odprawa posłów greckich" Michała Zadary, "Ajaks" Marii Spiss, spektakle gościnne - "Persowie" Dimitra Gotscheffa, "Elektra" i "Ifigenia" Włodzimierza Staniewskiego.

2. "Lulu" Franka Wedekinda w reżyserii Michała Borczucha w Starym Teatrze. Czwarty spektakl młodego absolwenta krakowskiej PWST. Spektakl, który budzi opór i konsternację, i to nie tylko z powodu tematu (pedofilia, prostytucja, kobieta jako ofiara męskich fantazji), ale z powodu formy teatralnej, jaką proponuje Borczuch. Ironia, groteska, chłód, zabawa, powaga współistnieją w tym spektaklu na równych prawach. Bardzo utalentowany reżyser i bardzo dobry spektakl.

3. "Odpoczywanie" Pawła Passiniego w Łaźni Nowej - Wyspiański pokazany przewrotnie i intymnie, próba poskładania cudzych losów, myśli, przeżyć, traum. Próba zajrzenia w relacje dzieci z ojcem, w ich zmagania się z pamięcią po nim. I pamięcią dzieciństwa.

4. "Klątwa" Barbary Wysockiej i "Sędziowie" Marii Spiss w Starym Teatrze; też Wyspiański, i też potraktowany osobiście. Młode reżyserki nie tyle wystawiły teksty Wyspiańskiego, ile zastanawiały się, co w nich dziś żywe i przejmujące. Uczciwie i z powodzeniem.

5. Genius Loci w Łaźni Nowej - przez cały październik oglądać można było najciekawsze, najgłośniejsze, nagradzane przedstawienia z całej Polski: od Wierszalina po Wałbrzych. Nigdy za wiele takich możliwości konfrontacji.

6. Aktorzy w "Galgenberg" Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Słowackiego: Marta Konarska, Maciej Jackowski, Tomasz Międzik, Rafał Dziwisz, Krzysztof Piątkowski, Sławomir Rokita. To dzięki nim (i pracy reżyserki oczywiście) spektakl ogląda się z zainteresowaniem. Gdyby jeszcze Duda-Gracz powściągnęła swoją inwencję scenograficzną i zrezygnowała z rozbuchanych, tautologicznych dekoracji...

Dołki, czyli ambicje i rezultaty

1. "Oczyszczenie" Petra Zelenki w Starym Teatrze - duże oczekiwania i klops. Klops co prawda nieźle upieczony (spektakl zgrabnie zrobiony i dobrze zagrany), ale klops. Coś, co miało szansę na przewrotną i okrutną groteskę, rozmyło się w ogólnych narzekaniach na schamienie mediów, świata i ludzi.

2. "Całe życie głupi" Macieja Wojtyszki w Teatrze im. Słowackiego. Wojtyszko o Michale Bałuckim opowiedział rozwlekle, nieciekawie i nieudolnie.

3. "Łucja szalona" Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Słowackiego. Po co zdolna reżyserka filmowa zabrała się za ten konfekcyjny wyrób biograficzny? Na scenie Joyce, Beckett, Jung w komedyjce rodzinnej z ambicjami (niespełnionymi) do głębi, metafory, syntezy itd.

4. "Othello" Macieja Sobocińskiego w teatrze Bagatela. Bardzo dużo pomysłów reżysersko-scenograficznych, bardzo dużo emocji, bardzo dużo chaosu, bardzo dużo kiepskiego, bezkierunkowego aktorzenia.

5. "Krwawe wesele" Bartosza Szydłowskiego w Łaźni Nowej. Lorca, muzyka cygańska, cygańskie wierzenia, miłość, zazdrość, nienawiść, Nowa Huta połączone siłowo i nieprzekonująco.

Kurioza, czyli złe sny

1. "Wesele Figara" Włodzimierza Nurkowskiego w Grotesce. Koszmarny trzygodzinny sen miłośnika Mozarta. Opera odśpiewana przez (Bogu ducha winnych) aktorów, którzy śpiewać Mozarta nie potrafią, bo i skąd. Za to wszyscy nieustannie wiją się z pożądania, bo ma być o miłości i erotyzmie. Po co tak męczyć uszy, oczy i poczucie sensu?

2. "Don Pasquale" w Operze Krakowskiej, przyrządzony przez Waltera Neivę z Brazylii, reżysera, scenografa, choreografa i reżysera świateł. Straszliwie dowcipny i upiornie brzydki spektakl, bez choćby odrobiny wdzięku. Opera Krakowska nie ma szczęścia do reżyserów; nie wiem, dlaczego mamy wciąż oglądać twory trzeciorzędnych, zagranicznych artystów. Dlaczego to Ewie Michnik udało się złapać Mariusza Trelińskiego, a nie tutejszej dyrekcji? Dlaczego opera w Krakowie skazana jest na podrzędność? Jedynym osiągnięciem repertuarowym była prapremiera "Loterii na mężów" Karola Szymanowskiego. Spektakl nie był może świetny, ale i tak znacznie ciekawszy od innych produkcji tej sceny.

Obyczaje, czyli nowe interpretacje

Przesuwanie premier. Nie chodzi mi o narzekanie na niepunktualność reżyserów i przeciągającą się pracę; punktualność bywa jedyną zaletą kiepskich twórców. Premiera to pojęcie proste - oznacza pierwszy spektakl. Ale nie w Krakowie. Tu pojęcie to zyskuje nową interpretację. W tym roku mieliśmy na przykład "Pułapkę na myszy" w Teatrze im. Słowackiego graną od maja, a pokazaną "premierowo" dopiero we wrześniu. W tymże teatrze od listopada oglądać można "Wesele" Gezy Bodolay'a, a premiera odbędzie się dopiero za tydzień. Opera dała przed Wielkanocą "Ptasznika z Tyrolu", ale tylko dla wybranych, po niemiecku (trening przed zagranicznym tournée, na które spektakl został zamówiony) - dla reszty pokazano spektakl w czerwcu, tym razem po polsku i w miejscowej obsadzie. Również przed Wielkanocą Bagatela zapowiedziała "Otella", ale jako pokazy przedpremierowe (co okazało się zmyłką, bo dyrekcja zaprosiła na te pokazy krytyków, tyle że wybranych). Premiera była pod koniec maja. Przed kim teatry tak chronią przedstawienia? Przed kilkoma krytykami? Rozumiem, że czasami przedstawienie musi się rozegrać, przejść pierwsze starcie z widownią, żeby nabrało właściwego kształtu. Ale żeby trwało to miesiącami, i to zwykle bez widocznego rezultatu? No i pytanie, czy widzowie owych pokazów oglądają produkt niegotowy, gorszy niż to, co widzi publiczność premierowa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji