Artykuły

O Artystach, cieślach i odpowiedzialności

"Wyzwolenie - próby" w reż. Adama Wojtyszki (AT), Weroniki Szczawińskiej (AT) i Wawrzyńca Kostrzewskiego (AT) w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Marek Troszyński w Teatrze.

Twórcy "Wyzwolenia" w Teatrze Polskim do tytułu spektaklu dopisali słowo "próby". Nawiązuje ono tyleż do etapu prac przygotowawczych nad dramatem Wyspiańskiego, co do wariantowości, fakultatywności efektu końcowego. Interpretacja tekstu "Wyzwolenia" nie należy do łatwych i oczywistych. Zaproponowanie jej trójce młodych reżyserów było pociągnięciem odważnym i ryzykownym. Udało się - młodzi artyści obronili projekt dyrektora teatru.

Skróty i wybory, jakich dokonali, nie są w tym przedstawieniu większe niż w innych inscenizacjach - to dzisiaj zresztą normalna praktyka teatralna. Wzajemny stosunek trzech "prób" jest z założenia komplementarny. Teksty wchodzą tu ze sobą w dialog, a partie powtarzające się ulegają ciekawemu wzmocnieniu.

Problematyka spektaklu nie ogranicza się do wątku głównego, czyli rozmów o Polsce "wyzwolonej", choć to one są jej rdzeniem i fundamentem, na którym opiera się myślowa całość przedstawienia. Istniejący w dramacie horyzont uniwersalności - traktujący wyzwolenie w kategoriach ogólnoludzkich, wykorzystujący opozycję teatru i rzeczywistości - jest może bardziej obecny w dwóch pierwszych częściach przedstawienia. W części trzeciej słowa "Polska" i "polskość" odmieniane są przez wszystkie przypadki.

Dwie kwestie szczególnie utkwiły mi w pamięci (może dlatego, że pojawiały się we wszystkich częściach spektaklu?). Pierwszą z nich jest pytanie: "Jak to - chcesz biżuterię dać poprawiać cieśli?". Pozostawienie tej frazy przy rezygnacji z wielu innych, istotnych, jest zabiegiem odważnym i znaczącym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ukryta w niej metafora odsyła do większości poczynań inscenizatorskich. Przychodzi reżyser, bierze sztukę i wycina z niej wedle własnego gustu i mniemania "sztuczki" Dokładnie jak w prologu "Fausta": "Dajecie sztukę - na sztuczki ją tnijcie". Co dzisiejszy teatralny cieśla (ba, ciesielski czeladnik dopiero!) potrafi zrobić z artystyczną biżuterią Wyspiańskiego? Ale też, co jest lepsze: nabożny respekt wobec geniusza, obchodzenie go z daleka, czy raczej podążanie z nim wspólnym traktem? Spektakl w Polskim nie pozostawia wątpliwości: trzeba biżuterię dać poprawiać cieśli. Nie jest on w stanie zdeformować myśli (mniejsza tymczasem o formę) mistrza, która trwa i jest gotowa do wielu kolejnych wcieleń.

Druga kwestia, która głęboko zapadła mi w pamięć, brzmi: "My nie jesteśmy obowiązani do niczego, bo my nie jesteśmy artyści". U Wyspiańskiego jest to riposta Maski XVIII, kryjącej kolejnego adwersarza, który ma pomóc Konradowi w dochodzeniu do prawdy. Dzieli on społeczeństwo na "zjadaczy chleba" i Konradów z głowami w chmurach, którym tamci bezmyślni konsumenci chętnie pozostawiają obowiązek odpowiedzialności za wspólnotę. Odpowiedzialność ta zostaje u Wyspiańskiego wpisana w samą

definicję twórcy - jest jego atrybutem koniecznym. W różnych teatrach po polskich scenach chodzą więc wrażliwe i żarliwe Konrady, na skroniach mają nabrzmiałe żyły, to oni czują ciężar i smak odpowiedzialności. A zwykli ludzie z ich codziennymi kłopotami-głupotami? Kiedy oni dźwigną ciężar odpowiedzialności za innych?

Może wtedy, gdy artysta także okaże się człowiekiem? Taki jest chyba sens zaprojektowanego przez wyobraźnię Wyspiańskiego teatru po odbytym przedstawieniu - teatru zdesakralizowanego, odsłaniającego tło życiowej prozy za plecami patetycznych i wzniosłych Konradów.

Zderzenie teatru i rzeczywistości to pomysł na inscenizacje pierwszej części przedstawienia. Wykorzystanie jako mocnej kody końcowej filmu dokumentującego samospalenie Ryszarda Siwca na Stadionie Dziesięciolecia podczas dożynek w 1968 roku wzbudziło jednak mój sprzeciw. Jakby teatrowi brakowało siły wyrazu! Ale może był to hołd oddany człowiekowi, który targnął się na własne życie, by zamanifestować sprzeciw, a potem na wiele lat został wymazany z pamięci Polaków? A więc jednak - ofiara. I to zwykłego, szarego człowieka, nie Konrada. Ciężko było patrzeć na ten czarno-biały film

W trzeciej części spektaklu nadużyto natomiast obrotowej sceny i mikrofonów. Z dobrą wolą i odrobiną wyobraźni cały repertuar polskich piosenek można w spektaklu jakoś uzasadnić - czy to będzie "Niech żyje bal" czy (jak w tym wypadku) "Jaskółka". Czemu służą takie estradowe popisy na scenie teatralnej? Dla mnie są tylko znakiem bezradności reżysera i manifestacją braku zaufania do teatru i widowni.

Wszystkie inscenizacje pozostają próbami. Przyznanie się do tego i wykorzystanie słowa "próby" w tytule przedsięwzięcia uważam więc za chwyt uczciwy. Odległość powstałej inscenizacji od "skończonych" i "pełnych" spektakli nie jest jednak znaczna. Wręcz przeciwnie, uderza profesjonalizm młodych wykonawców, przyzwoite aktorstwo, dobry rytm przedstawienia. Czytelnikowi Wyspiańskiego musi doskwierać bardzo umowne i marginalne potraktowanie Masek, także brak wyrazistego motywu podziemi z grobami królewskimi. Ale - chociaż to tylko próba - padają ważne słowa, jest prawdziwa debata, o wyzwoleniu i wolności. O Polsce.

Aktorzy to przecież artyści - oni są odpowiedzialni.

Marek Troszyński - wydawca "Raptularza" Słowackiego; kierownik Ośrodka Edycji i Dokumentacji Dzieł Juliusza Słowackiego, pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji