Artykuły

Katowice. Premiera po śląsku w Teatrze Śląskim

- Śląski to mój pierwszy język. Polskiego musiałem się sam nauczyć - mówi Stanisław Mutz, którego napisaną gwarą sztukę "Polterabend" obejrzymy w sobotę po raz pierwszy w Teatrze Śląskim. To będzie pierwsza odsłona tryptyku.

Aleksandra Czapla-Oslislo: Jak doszło do tego, że to właśnie Pana sztuka jest pierwszą w repertuarze Teatru Śląskiego graną wyłącznie po śląsku?

Stanisław Mutz: Teatr zaproponował mi napisanie sztuki o Śląsku, wiedząc, że jestem rdzennym Ślązakiem. Do tej pory pisałem wyłącznie w języku literackim, po śląsku będzie to mój debiut. Tekst był gotowy już dwa lata temu, zaczęliśmy nawet czytanie sztuki. Jednak na nowo odkrył ją obecny dyrektor Tadeusz Bradecki, który, choć nie Ślązak, wychował się i dorastał w Zabrzu, gdzie - jak sam mówi - "przetrwanie bez znajomości śląskiego byłoby niemożliwe". Ostateczna wersja tekstu jest efektem długich, wzajemnie inspirujących rozmów, odkrywania nowych sensów. To, co zobaczymy w sobotę, to pierwsza sztuka "tryptyku śląskiego"; jest już napisana kolejna, dziejąca się współcześnie, będąca przedłużeniem losów bohaterów. Trzecia, nad którą pracuję, to wizja Śląska... za lat pięćdziesiąt.

Jak rodziła się historia "Polterabend"?

- Pisanie przyszło mi niespodziewanie łatwo. Śląski to mój pierwszy język. Polskiego musiałem się sam nauczyć. Do 15. roku życia posługiwałem się prawie wyłącznie gwarą. Wychowałem się w Dąbrówce Wielkiej, enklawie śląskości, w której jednak nie mieszkam od kilkunastu lat. Pisanie było więc swoistą podróżą do dzieciństwa, obudziło moją językową pamięć.

O czym opowiada?

- To tragikomiczna sztuka oparta na kanwie historii mojej rodziny, sięgająca w wiek XIX. Akcja sceniczna rozpoczyna się wraz z I wojną światową, a kończy w okresie wysiedleń i wkroczenia Rosjan (nigdy nienazywanego przez nas wyzwoleniem, a właśnie "wkroczeniem Ruskich"). Nie będąc świadkiem tych wydarzeń, uczestniczyłem w nich poprzez żywą pamięć o nich w domu, gdzie w dzieciństwie wygrzebywałem z szaf czy ze strychu zachowane pamiątki: zdjęcia, korespondencję wojenną, militaria.

"Polterabend" narodził się z takiego właśnie "genetycznego obciążenia" śląskością. Myślałem, że napiszę kiedyś o tym powieść. Powstał jednak dramat - metaforyczny, pełen epickości i poezji, od której zaczynałem "naukę języka". "Polterabend" pisałem też z perspektywy dziecka i dorastającego człowieka, czując się tak, jakbym był w samym środku wydarzeń - "tam i wtedy", próbując zrekonstruować intuicyjnie ówczesne relacje między Ślązakami, Polakami, Niemcami, które na dobrą sprawę niewiele się zmieniły.

Czy brał Pan udział w powstawaniu inscenizacji na Dużej Scenie?

- Nie. Postanowiliśmy z reżyserem Tadeuszem Bradeckim, że nie będę na próbach. Sobota będzie dla mnie taką samą prapremierą jak dla każdego innego widza.

Tekst powstawał do ostatnich chwil przed próbami. Mam zwyczaj, dosyć uciążliwy, że ciągle nanoszę zmiany; nie potrafię pisać jak Mrożek, na którym się wychowałem, bez skreśleń. Nie czuję obaw przed premierą, dominuje raczej uczucie ciekawości, jak będzie odbierany ten tekst, jak zareagują na niego rodowici Ślązacy. Pokazuję przecież całą cywilizację, która wyginęła na moich oczach. Kiedy po kilkunastu latach przyjeżdżam do miejsca mojego dzieciństwa, okazuje się, że to już zupełnie inny świat. Żyją jeszcze trzy "chłopionki" - moim marzeniem jest, żeby mogły jeszcze zobaczyć moją sztukę o nich.

Znamy Śląsk z filmów Kazimierza Kutza, a jego odmienny obraz z "Cholonka" Janoscha. Jaki jest Pana Śląsk?

- Mój Śląsk jest mocno osadzony w tradycyjnych wartościach: religia, praca, dom, historia, którą się pamięta z domu, a nie z podręcznika. Żywa pamięć o tych, którzy zginęli i zaginęli na różnych frontach, w obozach pracy...

Polacy myślą globalnie (historia to daty, bitwy, tragedie narodowe) natomiast dla Ślązaków ważna jest tragedia w skali mikro, w danej rodzinie, pamiętana i przekazywana poprzez tradycję ustną. Ślązaków odróżnia myślenie o historii i tożsamości, stąd wiele nieporozumień i trudności z określeniem, kim tak naprawdę jest Ślązak: Polakiem, Niemcem, czy "tworem pośrednim". Moim zdaniem utożsamienia się z polskością lub niemieckością to wybór pewnej cywilizacji. Moja rodzina kilkadziesiąt lat temu rozdzieliła się na gałąź niemiecką i gałąź, która pozostała na wsi, i spolonizowała się poprzez kolejne małżeństwa. Do pierwszej wojny wybór był ograniczony: albo skok cywilizacyjny i bycie niemieckim Ślązakiem, zdobywając wykształcenie w języku niemieckim, albo pozostanie w wielopokoleniowej, wielodzietnej rodzinie i bycie skazanym na śląskość bez możliwości "społecznego awansu". Ja w młodości też musiałem dokonać tego wyboru, oczywiście w innej skali. Miałem wybór: mogłem nauczyć się poprawnej polszczyzny i zdobyć wykształcenie, skończyć studia i - jak wtedy myślałem - uwolnić się od tej śląskości. Natomiast to, co, paradoksalnie, kiedyś uważałem za swoją ułomność, teraz okazuje się wartością, dzięki której tu jestem i rozmawiamy...

"Jo jest Ślązok i napisołżech ta sztuka, żeby Ślonzoki niy musieli wiecznie spuszczać gowy.." - napisał Pan na jednym z internetowych portali, zapowiadając premierę. Z czego dziś Ślązacy mogą być dumni, nie spuszczając głów?

- Obecnie z niewielu rzeczy, i to jest bardzo smutne Ślązacy zostali ekonomicznie zdegradowani i zepchnięci na margines życia. Nie zobaczy ich Pani w centrum Katowic i w bogatych dzielnicach. Śląsk dla wielu reporterów to wdzięczny temat, gdyż pozwala im eksploatować pewną "egzotykę" - tragedie prostych ludzi z "nizin społecznych". Ja też jestem człowiekiem z "nizin", dlatego dla moich "bohaterów" mam wiele szacunku i współczucia. Ślązacy mogą być dumni ze swoich przodków i wierności tradycyjnym wartościom. Nie sądzę, by Ślązacy mogli się dowartościować oglądaniem kiczowatych produktów, jakie serwują im śląskie media, które często są tandetną i nieudolną parodią śląskości. Ten "śląski" ersatz jest po prostu mdły.

To, co ważne dla Ślązaków, to myślenie o świecie, pewien determinizm historyczny, pogodzenie z własnym losem. Może dlatego są tak mało aktywni i może właśnie dlatego są na drodze do zagłady. Ślązak jest jak Kubuś Fatalista - wierzy, że żyje na najlepszym z możliwych światów. Nieważne gdzie: w Polsce, w Niemczech, w Stanach. Wie, że nie może zmienić nic lub niewiele, więc to, co mu się przydarza, przyjmuje z ufnością i pogodą, choć nieraz są to rzeczy tragiczne, jak śmierć kilku synów podczas jednej wojny. Śląski determinizm zakorzeniony głęboko w religijności, nie polskiej - narodowej, lecz pogłębionej, wewnętrznej. Ślązak wierzy, że jest "w rękach Boga", a wszystko jest przecież zapisane w górze, bo najczęściej "fto w gowie uradzi, do skutku niy doprowadzi...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji