Artykuły

Panienki z okienka

"Betanki" w reż. Przemysława Wiśniewskiego w Teatrze Kreatury w Gorzowie Wlkp. Pisze Patryk Czaplicki w Teatrze.

Przedstawienie o zbuntowanych siostrach zakonnych z Kazimierza Dolnego rozpoczęło się na dwa lata przed premierą Teatru Kreatury. Hardość kilkudziesięciu kobiet zabarykadowanych przed światem w obronie sekciarskich guru (siostry Jadwigi Ligockiej i ojca Romana Komaryczki) poruszyła całą Polskę. Rozochoceni dziennikarze wystawali pod oknami klasztoru, a siostry lały na nich wodą z węży ogrodniczych. Byłe zakonnice (ze zgromadzenia wydalono je w październiku 2006 roku) trzymały się mocno. Jednak gdy komornik w asyście policji dostał się do bezprawnie zajmowanego przez nie domu, kobiety nie stawiały większego oporu. Przyjęły eksmisję ze śpiewem na ustach, rzucając inwektywami i bluźniąc jakby od niechcenia.

Przez te wszystkie miesiące przykro było patrzeć, jak władze świeckie i kościelne ujawniają bezsiłę wobec jadowitej katechezy i straceńczej wiary, ufundowanej na cielesnych praktykach Komaryczki i prywatnych objawieniach Ligockiej, która ani myślała ustąpić z funkcji przełożonej generalnej. Smutny to obrazek, gdy na demagogicznych oszołomów nie ma bata. Bicz boży wszak ich nie pogoni. "To są żywe osoby, poranione przez życie [...]. Tego typu inscenizacja prowadzić będzie do bólu w rodzinach tych dziewcząt. Dlatego nie wszystko, co interesuje widza, należy natychmiast przedstawiać w adaptacji teatralnej". Tymi dobiegającymi z offu słowami arcybiskupa Życińskiego rozpoczyna się gorzowski spektakl. Słuszna jest troska dostojnika o rodziny zbałamuconych sióstr, niemniej druga część jego wypowiedzi musi budzić sprzeciw. Sygnały o nadużyciach, do jakich dochodzi za murami zakonów i seminariów, także w teatrze powinny wywoływać poruszenie. Trudny temat podjął Teatr Kreatury, nie można - jednak oprzeć wrażeniu, że uczynił to przede wszystkim we własnym interesie.

Przemysław Wiśniewski, reżyser spektaklu, grzmiąc przeciwko cenzurze, cieszył się jednak, że metropolita robi mu czarny - więc bardzo skuteczny - PR. Dowodząc własnej niezależności, unieważniał zarazem ewentualne zarzuty o żerowanie na ludzkim dramacie. W efekcie powstało przedstawienie, które świetnie wpisuje się w medialny spektakl zatytułowany "Betanki", niewiele ma jednak do powiedzenia o samych siostrach i tragicznym, bądź co bądź, przypadku z zakresu psychopatologii i sekciarstwa.

Widzowie zajmują swoje miejsca przy dźwiękach religijnego elektropopu przypominającego melodię "Cóż Ci Jezu damy". Scenografii w przedstawieniu brak, uwagę zwracają rekwizyty: kilka kilogramów dorodnych, rumianych jabłek rozrzuconych na podłodze, cztery zniszczone krzesła, na nich trampki i robocze drelichy w modnym, kobaltowym kolorze, równiutko złożone w kosteczkę. Przyszłe siostry siedzą wśród publiczności i zanim zobaczymy je na poligonie wiary, dają się poznać jako "zwykłe", wzbudzające sympatię dziewczyny.

Postacie zakonnic noszą imiona wcielających się w nie aktorek. Ewa (Ewa Pawlak), lat dziewiętnaście, opowiadając o przegapionym egzaminie na prawo jazdy, przedstawia siebie jako osobę niezaradną i niesamodzielną. Marta (Marta Andrzejczyk), lat trzydzieści, przywołuje przykry epizod z dzieciństwa - to gimnastyczka, która po nieudanej próbie zrobienia wymyku przeszła trudną rehabilitację. Agnieszka (Agnieszka Reimus-Zapadka), lat dwadzieścia osiem, wspomina osobliwe wakacje spędzone z przyjaciółmi w opuszczonym domu pełnym pająków (klątwa rzucona przez koleżankę arachnofobkę uniemożliwiła całej ferajnie robienie kupki...). Dla przeciwwagi opowiada też, że z siostrą ogrywała w karty ojca alkoholika, a zdobyte w ten sposób pieniądze oddawała matce, na chleb. Kasia (Katarzyna Pielużek), lat dwadzieścia trzy, chwali się, że cały jej świat to ciuchy. Ta porzucona przez chłopaka modnisia, całkowicie skupiona na swoim wyglądzie, pewnego dnia wyrwała się do dużego miasta, ale szczęścia tam nie znalazła.

Dopytując się nawzajem o szczegóły swoich groteskowych opowieści, dziewczyny rozbierają się do bielizny - i będzie to najbardziej udana sekwencja przedstawienia. Aktorki umiejętnie prowadzą naturalny, wyzbyty z deklamacyjności dialog. Następnie w dezabilu przeciskają się między widzami na scenę, by przyoblec się w stroje robocze - są przecież "robotnicami" na służbie u Boga. Skruszone, ze spuszczonymi głowami, wyjaśniają istotę swego powołania ("Zostałyśmy powołane do pomocy kapłanom") i przedstawiają plany na przyszłość. Ewa będzie zakrystianką dbającą o dom Chrystusa, Marta - pielęgniarką w domach spokojnej starości, Kasia - organistką, a Agnieszka, której fascynacja krzyżem ma podłoże ewidentnie erotyczne... O tak, ona będzie katechetką!

Życie zakompleksionych, pokrzywdzonych przez los nieudacznic dzięki zakonowi zyskuje wyższy sens. Siostry wytrwale ćwiczą bojaźń bożą, to jest uczą się, jak dowodnie okazywać moc swojej wiary. Zaczynają się jęki, krzyki i "spoczynki w Panu", czyli spektakularne omdlenia. Od sekty dzieli je już tylko krok. Na widowni zostają wypatrzeni szatani, alias dziennikarze, i oto następuje szturm na pierwsze rzędy widzów: kilka nieszkodliwych ewolucji z krzesłami, potem obfity chrzest wodą z plastikowych butelek. Siostra Marta wyciąga nagle list "z zewnątrz", w którym jej była podopieczna wyraża obawę, "że siostry mogą zrobić sobie coś złego". Wywołuje to autoironiczną scenę pod tytułem "Siostry betanki popełniają zbiorowe samobójstwo". Wątpliwości targające Martą, która chce wystąpić ze wspólnoty ("Czuję niepokój, a nie Boga"), są jednak realnym zagrożeniem. W związku z tym Agnieszka, w spazmach boleści i z obłędem w oczach, nawołuje do egzorcyzmów ("A teraz się będziemy modlić, żeby odpędzić szatana, żeby siostra była dobra!!!"). Siostry Ewa i Katarzyna mają też inne argumenty: kraj jest zgubiony, żyje w przepychu i luksusie, a tutaj jest bezpiecznie; pod pieczą matki przełożonej oraz "tatusia kochanego", który tak pięknie mówi o krzyżu i śmierci Chrystusa.

Marta wciąż nie chce brać udziału w wielogodzinnych czuwaniach, nie chce, by opiekunowie boleśnie ściskali jej skronie

podczas modlitwy i aby "tatuś" kładł się na nią, pokazując, "jak Jezus będzie ją kochał w przyszłości". Zgoda między siostrami przychodzi jak deus ex machina, a pieczętuje ją krzepiąca piosenka utrzymana w duchu oazowym, śpiewana przez siostry raźno i wesoło. ("Otwarte progi Betanii/czekają właśnie na Ciebie / Nie lękaj się oddać Chrystusowi / w wiośnie swego życia. / Złóż mu siebie w ofierze, / na wzór św. Maryi, / jak rozwijający się pąk/ kwiatu na pustyni").

W tej radosnej chwili przedstawienie zostaje ubogacone o element interaktywny. Jedna z aktorek zwraca się do widzów - "Jak zapewne wiedzą Państwo z mediów, nasz spektakl ma dwa zakończenia". I przystępujemy do głosowania. Wolą ogółu siostry mają opuścić zakon. Aktorki częstują nas zebranymi z podłogi jabłkami, namawiają jeszcze do zmiany zdania (w drugim zakończeniu zakonnice zostają w swej twierdzy), ale decyzja pozostaje ta sama. Siostry zrzucają drelichy, przywdziewają cywilne ubrania, a przy okazji, w kilkuzdaniowych autoanalizach pokazują, że je "oświeciło" ("Matka przełożona wybierała osoby słabe psychicznie. [...] Nie czułam się molestowana, dopiero potem to do mnie dotarło"). Ostatnie zdanie, jakie pada ze sceny, to: "Jestem wolna". Być może alternatywny finał rozbija krotochwilną atmosferę spektaklu, ale o tym nie było mi dane się przekonać.

Przemysław Wiśniewski niczego nie przemyślał. Wczytując się w wywiady z siostrami i gazetowe newsy dotyczące Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej (reżyser otwarcie wskazywał źródła, na podstawie których razem z zespoleni napisał sztukę), postawił na plakatową nośność tematu. Niczego też nie zaryzykował. Mając do dyspozycji krwiste wątki i soczyste kawałki, ulepił swój spektakl z gazetowego papier-mache.

Formalnie "Betanki" podpadają pod dwa gatunki: psychodramy i dokudramy. W obu formułach wypadają przaśnie. Raczej łopatologicznie niż schematycznie. Raczej imprezowo niż żywiołowo. Z wyraźnym naciskiem na frazesowy "śmiech, który zamiera na ustach". Wyłapujemy nuty cierpkiej ironii, ale któż zwróci na nią większą uwagę, gdy całość wyraźnie układa się w ekstatyczno-frenetyczną hulankę? Szkoda fatygi i trochę żal zdolnych, młodych aktorek, które byłyby w stanic unieść zadanie znacznie trudniejsze od tego, które postawił im Wiśniewski. W gorzowskim spektaklu grają panienki z okienka"...

Gorzowska inscenizacja nie jest świętoszkowata ani interwencyjna. To chyba jej jedyne zalety. Jest za to nieznośnie dyplomatyczna i asekuracyjna. Takiej ironii losu w teatralnym półświatku dawno nic widziałem. Troska arcybiskupia i determinacja reżyserska spotkały się w jednej wygodnej celi. Uchachanemu widzowi powieka czasem zadrży, ale koniec końców rączki i tak się w madrzyk układają. Skoro musi być tak gazetowo i powierzchownie, to ja już wolę z diabłami (jak wyznała niegdyś pewna opętana zakonnica na kartach znanego opowiadania).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji