Artykuły

Sinobrody mordował kobiety i widzów

"Sinobrody - nadzieja kobiet" z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Janusz Milanowski w Gazecie Wyborczej-Bydgoszcz.

Niejaki Sinobrody, zły jegomość z pierwszego spektaklu, morderca kobiet, zamordował też publiczność. Uśmiercał ją konsekwentnie przez 90 minut spektaklu w Operze Nova. Panie duszone na scenie wydawały dźwięki rozkoszy, publiczność za to nie dostąpiła żadnej przyjemności - dyskretnie ziewała. Na koniec zaś przez scenę przepłynęła wielka ryba.

Ale po kolei. Sztukę "Sinobrody - nadzieja kobiet" Dei Loher pokazał Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego z Kalisza. W dramacie niemieckiej autorki psychopatyczny, seryjny morderca kobiet to pospolity sprzedawca damskiego obuwia, nijaki w wyglądzie i słaby w charakterze. Potworami są raczej otaczające go kobiety - ekspansywne, zamęczające swoimi wizjami miłości. 17-letnia panienka wymaga od niego uczucia absolutnego, wiernego aż po grób. Prostytutka szuka w nim faceta na stałe, o którego już sama zadba. Inna pani uciekła od męża, dzieciaków i chce ekscytującej przygody miłosnej. "Sinobrody - nadzieja kobiet" to w sumie seria siedmiu takich historii miłosnych. Sztuka sama w sobie nie wykracza poza prawdy oczywiste, a cierpienia jej bohaterek przypominają te opisywane w listach czytelniczek kobiecych pism. Facet jest osaczany przez kobiety, nie jest w stanie sprostać ich wymaganiom, więc je dusi, a do jednej strzela.

Sinobrody z Kalisza okazał się postacią nudną i schematyczną. Podobnie jak te panie rzucające się w jego ramiona, skaczące po jego plecach, tudzież ujeżdżające go jak byka na rodeo. Na scenie naliczyłem 12 pań i jednego faceta przebranego za pannę. Dlaczego aż tyle? Bo każda z aktorek miała swoje odbicie - tancerkę, która tańczyła w tle. Po każdym świeżym trupie, tańczyły wszystkie, wznosząc radosny rwetes. Nie było tu żadnej zmysłowości, portretu kobiecości. Po reżyserze Norbercie Rakowskim, który w toruńskim teatrze zrobił ciekawą "Merlin Mongoł" Kolady, spodziewałem się czegoś więcej, a tymczasem? Ni to wiersz, ni to proza, lecz kawałek powroza. I jeszcze ta wielka ryba wyświetlona na koniec z projektora.

Z tym większą nadzieją publiczność wróciła do Teatru Polskiego na "Kopalnię" Michała Walczaka Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego. Materią, z której powstała sztuka Walczaka, jest samo miasto Wałbrzych. Cóż my tu na Pomorzu i Kujawach możemy wiedzieć o Śląsku, o Wałbrzychu z 30-procentowym bezrobociem, czy o tych wszystkich ludziach, którzy całe życie fedrowali w ciemnościach? "Kopalnia" mogła nam coś o nich powiedzieć, ale za bardzo to metaforyczny i monotonny spektakl. Jednak i autor i reżyser zmierzyli się z jakąś prawdą, jakimś "tu i teraz", za co im chwała.

Nie można tego powiedzieć o piszczących panienkach w przedstawieniu Rakowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji