Artykuły

Spektakl Cieślaka zabija Gombrowicza

"Iwona" w reż. Piotra Cieślaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

"Widocznie, żeby poznać swoją lepszość, trzeba wynaleźć sobie kogoś dużo gorszego" - te słowa z "Iwony, księżniczki Burgunda" otwierają program pożegnalnego przedstawienia Piotra Cieślaka w Teatrze Dramatycznym. Ale po obejrzeniu tego przedstawienia na usta ciśnie się inny cytat z Gombrowicza: "Im mądrzej, tym głupiej".

Piotr Cieślak, kończąc swoją trwającą kilkanaście lat dyrekcję, postanowił przyłożyć widzom przedstawieniem, które zapamiętają na długie lata, wspominając je jako rzecz niebywałą. Osłupienie wzbudza już scenografia. Sala Dramatycznego została zastawiona gigantycznymi fotografiami podwórka studni Można nawet odnieść wrażenie, że przyszliśmy na inną sztukę, może na jakieś "Na dnie" Gorkiego. Ale nie - reżyser już za chwilę udowodni, że sam Gombrowicz nie wiedział, co napisał. A napisał rzecz o nieszczęsnej Iwonie, co uciekła z getta i miała pecha wpaść w matecznik endecji. To wszystko jest na scenie Dramatycznego - zamkniętej od tyłu wysokim murem. Mur z czasem zastąpi zjeżdżająca z góry ściana umajona świętymi obrazkami, wśród których pyszni się portret Romana Dmowskiego. No dobrze, a gdzie królewski dwór, powabne damy? Nie ma. Zamiast króla Ignacego i królowej Małgorzaty jest rzeźnik Ignacy Król i Król Małgorzata. Nie ma dam dworu, które zastąpiły tzw. bielanki w wieku emerytalnym modlące się pod figurą Matki Boskiej.

Nie zauważył Cieślak, że to obniżenie w klasie postaci Gombrowicza - które w sztuce pod wierzchnią warstwą królewskości są figurami z mieszczańskiej farsy -jest strzałem we własną stopę. Doprawdy nie wiadomo, o co Cieślakowi chodziło, czemu miała służyć ta podmianka realiów.

W co właściwie chciał uderzyć reżyser? W antysemityzm? Pomysł gubi się w początku przedstawienia. Po chwili nie jest już ważne, że ta Iwona przeskoczyła mur getta. Bo po prostu w tekście Gombrowicza nie o to chodzi. I na nic podpieranie się w programie przedstawienia losem Zuzanny Ginczanki, żydowskiej poetki zamordowanej przez hitlerowców. Ta podpórka jest cynicznym wykorzystywaniem ludzkiej tragedii. A może chodziło o cios w radio-maryjną mentalność? Z tego pomysłu nic nie wynika, bo ci straszni mieszczanie są od początku tak oczywiści, że biedni aktorzy nie są w stanie z tego pomysłu wykrzesać niczego twórczego. Stąd też trzy godziny przedstawienia biegną w martwej ciszy, z rzadka przerywanej śmieszkiem, gdy Gombrowiczowi uda się przebić przez inwencję reżysera.

Kto nie wierzy - niech sprawdzi. Długo ta "Jwona" nie pochodzi. A to wszystko odbyło się w 50. rocznicę prapremiery sztuki Gombrowicza na tej samej scenie i ćwierć wieku po wielkiej inscenizacji Zygmunta Huebnera w Teatrze Powszechnym. W Dramatycznym byli bohaterowie tamtych przedstawień. Na widowni zasiadła Barbara Krafftówna - pierwsza legendarna Iwona z 1957 roku. A na scenie - Mariusz Benoit - w tamtym Huebnerowskim przedstawieniu wielki Szambelan, teraz straszny Ignacy Król, zagrany poniżej możliwości tego znakomitego aktora. Gdzie są niegdysiejsze śniegi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji