Artykuły

Trzy dekady w służbie pięknych muz

- Nie była nasza instytucja nigdy "cichym domkiem modrzewiowym", ale tyglem, w którym wykluwały się znaczące wydarzenia artystyczne - uważa WŁODZIMIERZ NAWOTKA, odchodzący po prawie 30 latach dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Dyrektor naczelny Państwowej Opery Bałtyckiej w Gdańsku, Włodzimierz Nawotka [na zdjęciu], po prawie 30 latach kierowania tą placówką z dniem 1 stycznia 2008 roku przechodzi na emeryturę. - Nie była nasza instytucja nigdy "cichym domkiem modrzewiowym", ale tyglem, w którym wykluwały się znaczące wydarzenia artystyczne - opowiada Barbarze Kanold

Barbara Kanold: Wielka sława to żart...

Włodzimierz Nawotka: Proszę sobie ze mnie żartów nie czynić! Jaka wielka sława! Cytat z arii Sandora z "Barona Cygańskiego", którego zaledwie dwa tygodnie temu wystawił w moim teatrze znakomity inscenizator i choreograf Emil Wesołowski, lepiej pasuje do wielu artystów wywodzących się z gdańskiej sceny. Rzeczywiście niektórzy zrobili wielką karierę i zasłużyli na sławę. A ja bardziej zgodziłbym się z podtytułem - prawie pół wieku w służbie Melpomenie, Terpsychorze, Polihymnii czy Talii, muzom mającym zdolność przepowiadania

- Czy w ciągu mijających 45 lat te piękne muzy potrafiły panu przewidzieć, przepowiedzieć różne zdarzenia, przede wszystkim artystyczne?

- Do końca pewnie nie, ale od młodzieńczych lat sztuki piękne były mi bliskie. I chociaż losy moje się tak ułożyły, że prawie przez całe zawodowe życie administrowałem kulturą, to przecież zaczynałem od szkół muzycznych. Studiowałem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, jeszcze w Sopocie, dyplom na wydziale pedagogicznym obroniłem już w Gdańsku.

- Ma pan jednak w swoim życiu epizod artystyczny?

- Niejeden! Najpierw uczyłem gry na akordeonie w sopockiej szkole, potem byłem instruktorem muzycznym w Młodzieżowym Domu Kultury we Wrzeszczu, pracowałem też dorywczo w gdańskiej telewizji jako recenzent.

- Prowadził pan też jako konferansjer Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie.

- To był rok 1973, okres kiedy sprawowałem funkcję dyrektora biura festiwalowego. Miło wspominam współprowadzących Lucjana Kydryńskiego i Elżbietę Goetel.

- Kierował pan też wydziałami kultury - wojewódzkim i sopockim.

- Starałem się zawsze traktować tę pracę jako służbę. Zgodnie z librettem "Strasznego Dworu" - "jam sługa". I pomagać twórcom - w zdobywaniu, na przykład pracowni, w organizowaniu funduszy, których nigdy nie było za wiele. W wyszukiwaniu mieszkań, we wspieraniu materialnym, także w dbaniu o zauważenie artystów przez decydentów. Wspierałem gdyński teatr dramatyczny, który borykał się z brakiem siedziby pod hasłem "od baraku do baraku, a teatru ani znaku"!

Do dziś nie zapominam okresu spędzonego przy boku Danuty Baduszkowej jako jej zastępca w gdyńskim Teatrze Muzycznym. Wykonałem wtedy skok na głęboką wodę. Baduszkowa szukała odpowiedniego współpracownika, a ja wiedziałem, że przy niej tak naprawdę nauczę się teatru. To był wspaniały okres bardzo intensywnej pracy, od świtu do późnej nocy. Dzięki niej zetknąłem się z wieloma znakomitymi artystami, poznałem materię teatralną od środka. Z moim przyjacielem Sławomirem Pietrasem, dyrektorem Poznańskiej Opery, zawsze podkreślamy, że od Danki zaczęła się nasza teatralna fascynacja, że w jej teatrze tkwią nasze dyrektorskie korzenie.

- I wreszcie Opera Bałtycka, którą prowadził pan dwukrotnie, przez 28 lat.

- Doliczyłem się przeszło 100 premier, "Baron Cygański" jest moim 101 spektaklem. I chociaż mądrzy ludzie powiadają, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie żałuję lat spędzonych w, stale remontowanym i upiększanym za mojej kadencji, gmachu przy al. Zwycięstwa. Oczywiście, wiele zawdzięczam takim artystom, jak wymieniona już Danuta Baduszkowa, moim muzycznym guru mogę nazwać jednego z najlepszych polskich dyrygentów - Jerzego Katlewicza, spotkanie tak fascynującego choreografa jakim jest Borys Ejfman na pewno mnie samego wzbogaciło i pozwoliło na realizację "Idioty" Dostojewskiego w naszym teatrze. Wysoko cenię sobie współpracę z wieloma artystami, realizatorami m.in. z Borysem Slovakiem, Bogusławą Czosnowską, Marianem Kołodziejem, Stulkiem Hebanowskim, Zbigniewem Chwedczukiem, Marią Fołtyn, Józefem Napiórkowskim i moim następcą Markiem Weiss-Grzesińskim. Cieszę się z kariery i artystycznych dokonań Stefanii Toczyskiej, Danuty Bernolak, wiernego nam przez lata Floriana Skulskiego.

- Spośród setki realizacji scenicznych, do których powstania przyłożył pan dyrektorską rękę, przypomnijmy te najbardziej udane.

- Na pewno dobrze pamięta się pierwsze - to było "Il matrimonio segreto" Domenico Cimarosy, zrealizowane przez Czosnowską. Do sukcesów zaliczyć trzeba "Faworytę" Donizettiego, wystawioną specjalnie dla Stefanii Toczyskiej, "Nabucco" Verdiego, "Fidelio" Beethovena, "Tannhausera" Wagnera czy "Kawalera Srebrnej Róży" Richarda Straussa, którego zagraliśmy aż 60 razy. Ze spektakli baletowych najwyżej cenię "Spartakusa" Chaczaturiana w choreografii Józefa Sabovcika ze znakomitym Andrzejem Markiem Stasiewiczem w roli tytułowej. Także "Carmen-suitę" Szczedrina i wspomnianego "Idiotę". Warto chyba dodać, że podczas tych lat zagraliśmy w całej niemal Europie 800 przedstawień, promując miasto i naszą kulturę.

- Czyli: Dokoła spokojnie, ni słychu o wojnie?

- Tak dobrze nie było. Ani spokojnie, ani bez wojen - tych większych i tych codziennych. Taka jest dola dyrektora, który decyduje się pracować z artystami, nieraz wybitnymi, ale kierującymi się często zbyt wielkimi emocjami i nadmierną wrażliwością. Ale starałem się dobrze gospodarować zasobami, jakie posiadaliśmy, poszukiwać młodych, utalentowanych, wykorzystywać predyspozycje śpiewaków, tancerzy i muzyków z pożytkiem dla widzów i samych artystów. Nie była więc nasza instytucja nigdy "cichym domkiem modrzewiowym", ale tyglem, w którym wykluwały się znaczące wydarzenia artystyczne.

- Muzyki operowej słuchaliśmy nie tylko w gmachu przy al. Zwycięstwa?

- Kiedyś występowaliśmy często w sopockiej Operze Leśnej, od niedawna organizujemy Świętojańskie Noce Muzyki Operowej w kościele św. Jana w Gdańsku. Pokazaliśmy tam wersje koncertowe "Lombardczyków", "Zbójców" i "Dwóch Foskariuszy" Verdiego, "Włoszkę w Algierze" Rossiniego z Ewą Podleś. Zaprosiliśmy zaprzyjaźnioną poznańską operę z "Czarodziejskim fletem" oraz zespoły z Czech i Estonii. No i trzeba pamiętać o muzyce symfonicznej, przecież przez wiele lat działaliśmy pod wspólnym szyldem z filharmonią. To znaczący rozdział w naszym artystycznym życiorysie. Zdarzyło się też, że teatr trzeba było zamknąć aż na pół roku, bo remontu wymagała widownia i zaplecze. Zmieniliśmy wtedy wystrój całej sali, zadbaliśmy o ułatwienia dla widzów niepełnosprawnych, a każdy z naszych gości mógł wykupić na pamiątkę stary fotel.

- Nie bez kozery pozwalam sobie na drobne cytaty ze "Strasznego Dworu" - wszak to jedno z sympatyczniejszych przedstawień, jakie pamiętają stali bywalcy pańskiego teatru. Utrzymujące się wciąż w repertuarze, kiedyś ze znakomitą obsadą, w której nazwiska Stefanii Toczyskiej czy Floriana Skulskiego błyszczały jak gwiazdy na artystycznym firmamencie. Dziś zastępują ich młodsi artyści, absolwenci gdańskiej Akademii, a widzowie spektakl stale chętnie oglądają. Więc, parafrazując librecistę, Jana Chęcińskiego - "jak to będzie, panie bracie, nie ma /pracy/ w naszej chacie, wiwat semper wolny stan"?

- Ten wolny od pracy stan wypoczynku i spokoju każdego z nas czeka. Taka kolej losu, na pewno jednak muzyka i teatr, szczególnie operowy, zostaną w moim sercu i będę śledził z uwagą co się w nim dzieje. A mojemu następcy i całemu zespołowi życzę, aby szli do przodu. Teatr zostawiam w dobrej kondycji, bez zadłużenia, środki jakie zostały przyznane przez Urząd Marszałkowski na nowy rok będą zwiększone o około pięćdziesiąt procent. To dużo. Ale mam jeszcze jedno życzenie, żeby w Gdańsku, w nadmorskiej metropolii, w miejscu magicznym i dla mieszkańców, i turystów wybudowano wreszcie teatr operowy z prawdziwego zdarzenia.

- Czyli za Wyspiańskim powiedzmy - "Teatr mój widzę ogromny".

-Tak, chciałbym jeszcze, w niedalekiej przyszłości, zasiąść na jego wspaniałej widowni. Takiej na miarę XXI wieku. A dziś - nie chowając urazy, pamiętając tylko dobre chwile, przywołam jeszcze raz słowa z libretta "Strasznego Dworu" - "Żegnajcie mi najmilsi towarzysze " zachowując sens i znaczenie tego ostatniego słowa w jego pierwotnej wymowie i znaczeniu - przyjaciele

Koncert pożegnalny z udziałem m.in. Stefanii Toczyskiej odbędzie się w Operze Bałtyckiej 30 i 31 grudnia o godz.19.

Włodzimierz Nawotka jest dyrektorem gdańskiej opery prawie trzy dekady, od roku 1978, z czteroletnią przerwą na początku lat 90. Wcześniej piastował inne kierownicze stanowiska w trójmiejskich instytucjach kulturalnych, m.in. w Teatrze Muzycznym i Młodzieżowym Domu Kultury. W czasie jego długiej kadencji na scenie Opery Bałtyckiej wystawiono 101 premierowych przedstawień operowych i baletowych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji