Artykuły

Każda epoka ma swoich świniopasów

"Baron cygański" w reż. Emila Wesołowskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Kudy nam, pospolitym robaczkom, do złotej epoki wiedeńskich karnawałów, cesarsko-królewskich balów dworskich, do tamtej niepojętej władzy walca. Minione stulecie odrzuciło "Kobietę, wino i śpiew" i przy okazji wylało wraz z kąpielą operetkę. W trosce o pomyślność dodekafonii zatraciliśmy smak popularnej zabawy, radosnego tanecznego szaleństwa, beztroskiej rozrywki. Szał walca wyparły rytmy rock'n'rolla. Tymczasem jakie i muzyczne widowisko może zastąpić "Piękną Helenę" Offenbacha czy "Zemstę nietoperza" Johanna Straussa?

Kilka dni temu w Operze Bałtyckiej na premierze "Barona cygańskiego" już w czasie uwertury zawładnęły mną czarodziejskie flety, fagoty i skrzypce Orkiestry Janusza Przybylskiego. A potem, gdy kurtyna poszła w górę, lał się już tylko na serce sam miód.

Tak mi się to podniośle napisało, ale co tu kryć - niebezpieczny jest ten Strauss. Sercowy. Targa smyczkiem struny najczulsze. Kruszy lód w duszy. I melodyjnością genialną porywa. To nie są techniczne sztuczki. To nie są pospolite emocje.

Ciekawe, co o gdańskiej inscenizacji Emila Wesołowskiego powiedzieliby koneserzy wiedeńscy. Radziliby pewnie, aby partie słowne - kiedy orkiestra odpoczywa - toczyły się bardziej wartko. Bo wprawdzie operetka przeplata dialog mówiony ze słowem śpiewanym, lecz Strauss to muzyka i śpiew nade wszystko. Reszta to konwencjonalna fabuła na ogół drugorzędna. Świniopas Kalman Żupan (Ryszard Smęda), skądinąd figura o walorach ponadczasowych, bo każda epoka ma swoich świniopasów, bawi rzecz jasna, ale ta zabawa każdego elektryzować nie musi. Co innego natomiast, gdy Safii (Joanna Horodko) i Sandor (Paweł Skałuba) wyśpiewują sobie uczucia w duecie "Kto ślub nam dał?". Skałuba jako huzar Sandor elastycznie godzi ekspresję komiczną i heroiczną, te dwie operetkowe strony świata.

Niedosyt mogą wywoływać sceny zbiorowe. Ale jak w ciasnych murach Opery Bałtyckiej wykrzesać wigor i rozmach? Młodszej widowni może spodoba się scena zwady, w której wieśniacy z grabiami w dłoniach idą na Cyganów uzbrojonych w sztylety. Lecz kiedy w akcie trzecim wmaszerowuje oddział wojów wracających z frontu, na scenie kotłuje się do przesady. Przed prapremierą Johann Strauss zażyczył sobie, żeby na scenę wkroczyło stu huzarów. Zaś kiedy potem wybrał się za ocean, nowojorczycy do wykonania "Nad pięknym modrym Dunajem" zafundowali mu 20 tysięcy śpiewaków.

A więc Wiedeń szalał. I Ameryka oszalała. Tylko co nad piękną modrą Wisłą sprawia, że jest w nas tak mało radości? 75 lat temu Antoni Słonimski obejrzał w Warszawie jedną z operetek Straussa. Recenzję rozpoczął od wyznania: "Nigdy nie pisałem recenzji z operetki i nie wiem, jak to się robi". No właśnie. Bo tego się nie robi. Arie, walce, marsze Straussa zasługują na chwałę nieśmiertelną, a nie na recenzję teatralną. Nieprzypadkowo Stanley Kubrick sięgnął do swojej "2001: Odysei kosmicznej" po najsłynniejszego ze straussowskich walców. Wiedział, co jest w muzyce uniwersalne, ponadczasowe.

A teraz, może to zwyczajny zbieg okoliczności. W dzień po gdańskiej premierze "Barona", Wiesław Ochman wystawił w Operetce Warszawskiej "Zemstę nietoperza" Johanna Straussa, a do jednej z ról zaprosił Daniela Olbrychskiego. Już nie mogę doczekać się na mały straussowski festiwal - latem, w Operze Leśnej w Sopocie. Może nawet nie taki mały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji