Artykuły

101 dalmatyńczyków dyrektora Nawotki

Bez mała trzydzieści lat dyrektorowania jednej placówce kulturalnej to z pewnością jeszcze nie rekord Guinnessa (nawet polskiego Guinnessa), ale jednak szmat czasu. W tym "szmacie" zmieniły się nie tylko wieki, ale nawet ustroje. A Nawotka trwał i trwał - o odchodzącym dyrektorze Opery Bałtyckiej w Gdańsku pisze Tadeusz Skutnik w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Obraz Państwowej Opery Bałtyckiej za dyrektury Włodzimierza Nawotki [na zdjęciu] musi powstawać metodą impresjonistyczną. Dlaczego? Bo w tej chwili, kiedy pożegnanie się jeszcze nie dokonało, musi składać się z plam różnego koloru, z których dopiero wyłoni się większy, wyrazistszy kształt. Albo i nie.

Trzydzieści lat minęło

Bez mała trzydzieści lat dyrektorowania jednej placówce kulturalnej to z pewnością jeszcze nie rekord Guinnessa (nawet polskiego Guinnessa), ale jednak szmat czasu. W tym "szmacie" zmieniły się nie tylko wieki, ale nawet ustroje. A Nawotka trwał i trwał; co prawda z pewną rysą, może nawet pęknięciem, kiedy został wysadzony z fotela. Po paru latach jednak znowu na ten fotel został poproszony. Myślę, rzecz jasna, o przerwie w jego dyrektorowaniu na początku lat 90. Ale nawet wtedy - śmieje się dziś dyrektor Włodzimierz Nawotka - mój duch był tu, w operze. Dlaczego? Bo kto raz łyknie kurzu sceny, ten już na amen zostanie od tej substancji uzależniony.

Nie byłoby to jednak dyrektorowanie tak długie, gdyby było złe czy nawet tylko słabe i gdyby nie kończyło się z własnej nieprzymuszonej woli - jednego z najdłużej urzędujących dyrektorów jednej instytucji kultury. Zawsze wprawdzie znajdą się tacy, którzy powiedzą, że po odejściu Nawotki nikt nie będzie załamywał rąk. Zwłaszcza taka, co niejedną noc przez niego przepłakała, tudzież taki, co zgrzytał zębami tak, że w końcu spalił sobie chyba zgryz. No, ale oni to jeszcze nie zespół i niekoniecznie to artyści najwyższych lotów. Może w ogóle nie warto rozdzierać czarnych plam? On by chyba tak wolał.

Samymi jasnymi barwami malowany obraz nie będzie jednak prawdziwy. Na cukierkach daleko nie ujedziesz. Od słodkości prosto do mdłości. Z drugiej jednak strony - zgorzknienia nie mogą jednak stanowić dominującej tonacji smakowej.

Do dyrekcji

Gdy w styczniu 1978 Włodzimierz Nawotka obejmował po Macieju Krzyżanowskim dyrekcję wówczas jeszcze Państwowej Opery i Filharmonii Bałtyckiej, miał już za sobą PWSM w Sopocie i swoisty staż u Danuty Baduszkowej w Gdyni. Wcześniej, poczynając od pierwszych kontaktów z poważnymi muzykami, w wieku czterech-pięciu lat we wziętej restauracji rodziców w Nowym Porcie (grywali tam wtedy na dancingach tacy mistrzowie jak Henryk Jabłoński i za radą jednego z nich rodzice oddali Włodka do szkoły muzycznej) ukończył tęże Orunię, szkołę średnią na Partyzantów we Wrzeszczu i WSM w Sopocie. Grał na instrumentach klawiszowych, dyplom robił z pedagogiki muzycznej, co mu zostało na dłużej.

Trochę grywał po restauracjach (Cyganeria w Gdyni, Złoty Ul w Sopocie), trochę uczył w szkole muzycznej, a ponieważ od czasów studenckich działał w ZSP, trafił do administracji kulturalnej. I tak przez wicedyrekturę MDK w Gdańsku (1966-1970), dyrekcję MFP w Sopocie (1973), wice- i dyrekcję Wydziału Kultury i Sztuki UW (do 1976), wspomnianą wicedyrekcję u Baduszkowej (1976-77), u której był szykowany na dyrektora, trafił ze styczniem 1978 do POiFB. Tu, ze wspomnianą przerwą, przetrwał do emerytury, tj. do 31 grudnia 2007. Z tym dniem, jak cytuje przyjaciela, będzie rosła liczba ludzi, którzy mogą go pocałować

Za dyrekcji

Pewnych statystyk nie da się jednak uniknąć. Np. przypomnienia, że za jego rządów odbyło się w POiFB, a po odłączeniu się - nie za jego dyrekcji - Filharmonii Bałtyckiej tylko POB, 101 premier, jak dalmatyńczyków. Gdyby dotrwał do 102, można byłoby o jego dyrekcji powiedzieć, że była na 102, jak czołg Rudy. Ale i spośród tych 101 ma co wybierać. Chciałem, aby wymienił pięć najważniejszych, to sypnął dziesiątkiem i mógłby drugim. Niewątpliwie "Faworyta" Gaetano Donizettiego, ze Stefanią Toczyską w roli głównej - początek jej wielkiej kariery śpiewaczej. Niewątpliwie "Nabucco" Giuseppe Verdiego, mało w Polsce znana, a zagrana 186 razy za granicą. Chciałby, nie on pierwszy, aby chór niewolników z "Nabucca" zaśpiewał mu nad grobem swoją pieśń. Na pewno "Makbet" tegoż, z olśniewającą scenografią Mariana Kołodzieja. Na pewno "Fidelio" Beethovena i po raz pierwszy po wojnie wystawiony "Tannhäuser" Wagnera. I jeszcze gratis "Kawaler srebrnej róży" Richarda Straussa, zagrany 65 razy za granicą.

Coś z baletu? Proszę. "Idiota" Czajkowskiego w choreografii Borisa Ejfmana, 1987, gdy nie był jeszcze taki sławny, jedna z pierwszych jego realizacji w Polsce. Arama Chaczaturiana "Spartakus", balet "Carmen - suita" Rodiona Szczedrina do opery Bizeta, "Korsarz" Adama Z polskiego repertuaru? Na pewno "Halka" Moniuszki, znowu z Kołodziejem, kilka realizacji "Strasznego dworu", jak chociażby ta z 1995, w reżyserii Bogusławy Czosnowskiej (Nawotka mówi: Busi)

- A nie ciągnęło pana gdzieś dalej, do Łodzi, do stolicy? - pytam.

- Nawet miałem propozycje, niekiedy korcące, ale nie.

Na odchodne

Nawet wtedy gdy mógł obrazić się na Gdańsk, gdy go wysadzono z dyrektorskiego fotela, ale podobno nigdy się nie obraża. Nawet jeśli mu Gdańsk nie załatwi na odchodne jakiegoś Virtuti Militari? Wybucha śmiechem. Ma już wysokie odznaczenia, łącznie z Krzyżem Kawalerskim. Gdyby tak jeszcze Gloria Artis rozmarza się.

Dość o krzyżach; kto o nich stale marzy, jak pewien horodniczy o generalstwie, może dostać po krzyżach i tyle.

Pożegnalny koncert w Operze Bałtyckiej, z udziałem m.in. Stefanii Toczyskiej oraz solistów i zespołu Opery - 30 i 31 grudnia godz. 19.00.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji