Artykuły

Jeden artysta, różne twarze Rigoletta

"Rigoletto" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wroclawskiej. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Przebojowe dzieło Verdiego w inteligentnej inscenizacji Michała Znanieckiego i gwiazdorskiej obsadzie ozdobiła wielka kreacja Andrzeja Dobbera.

Ta premiera udowadnia, że we współczesnym teatrze operowym świetnego spektaklu nie stworzy sam reżyser. Jego inscenizacja staje się prawdziwa, gdy zyska on śpiewaków, którzy przekonają widzów, że w pozornie konwencjonalnej operze Verdi pokazał prawdziwe ludzkie uczucia. "Rigoletta" można uznać za konwencjonalne XIX-wieczne dzieło, zbiór pięknych melodii lub za poczciwą historyjkę o garbatym błaźnie, który mści się za uwiedzenie córki, lecz sam musi ponieść karę za swe niegodziwości. Ta opowieść nie przystaje do dzisiejszego świata, w którym wiele występków uchodzi nam bezkarnie.

Są jednak w "Rigoletcie" pewne wartości niezmienne, takie jak miłość czysta i bezinteresowna, dla której i dziś jesteśmy skłonni do poświęceń. Jeśli odnajdziemy to u bohaterów Verdiego, jego opera będzie przejmującym utworem.

Taką prawdę ma w sobie tytułowy bohater w ujęciu Andrzeja Dobbera. Jest on przy tym artystą, który choć występował już wiele razy w tej roli, wciąż potrafi odkryć w niej coś nowego, dostosowując się do koncepcji reżysera.

Tydzień temu w tradycyjnej inscenizacji "Rigoletta" w Operze Narodowej Dobber zagrał starego, ułomnego błazna na renesansowym dworze. We Wrocławiu Rigoletto stał się mężczyzną mocnym i cynicznie bezwzględnym, znacznie groźniejszym od młodego księcia.

Jego błazeński garb stał się tym razem tylko zawodowym atrybutem, zdejmuje go, kończąc pracę. Na służbie z nadmierną gorliwością szydzi z innych, prywatnie zbyt żarliwie próbuje okazać ojcowską miłość. Dlatego, walcząc o odzyskanie córki, nie może pojąć, że przyczyn klęski powinien szukać w sobie samym. Motyw klątwy rzuconej na niego ma tu więc drugorzędne znaczenie.

Aktorstwo Andrzeja Dobbera jest oszczędne, a to, co robi on na scenie, wynika z muzyki. Nie eksponuje nadmiernie mocnego, ładnego głosu, ale pięknie prowadzi verdiowską frazę i co dowodzi najwyższej klasy - potrafi odkryć znaczenie każdego słowa tekstu, który dla wielu śpiewaków bywa jedynie dodatkiem do muzyki.

Andrzej Dobber zdominował spektakl w Operze Wrocławskiej, choć wielu widzów przyszło dla swej krajanki Aleksandry Kurzak, która ze światowych teatrów przyjechała na premierę.

W pierwszej scenie próbowała odnaleźć się w tym przedstawieniu, ale popisową arię zaśpiewała już z klasą, nie kopiując dziesiątków innych znanych interpretacji. A potem z każdym momentem jej Gilda, córka Rigoletta, nabierała wyrazistości. W tej interpretacji obok wielkiego talentu jest dużo młodzieńczej żywiołowości, która z czasem może się przemienić w artystyczne mistrzostwo.

Trzecim bohaterem stał się reżyser Michał Znaniecki. Rozgrywając akcję "Rigoletta" na drewnianej scenie otoczonej drewnianymi ścianami, nawiązał do szekspirowskiego teatru elżbietańskiego, co pozwoliło na umowność inscenizacyjnych rozwiązań. Znaniecki nie próbował odtwarzać tzw. prawdziwego życia, chętniej natomiast operował symbolami, bawiąc się historycznym kostiumem. To przedstawienie ma plastyczny urok i smak.W roli księcia Mantui wystąpił młody Amerykanin Gregor Turaya, którego głos za kilka lat może w pełni dojrzeje do tej partii. Odnotować też należy udany występ Damiana Konieczka (zbir Sparafucile).

Ewa Michnik poprowadziła orkiestrę tak, by uniknąć szaleńczych temp, a pewne dostojeństwo interpretacji nie pozbawiło muzyki Verdiego dramatyzmu. I tak kolejna premiera w Operze Wrocławskiej stała się wydarzeniem sezonu w kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji