Artykuły

Aktor z wyższej półki

- Przeraziłem się, kiedy dowiedziałem się, że większość dzisiejszych studentów szkół teatralnych w ogóle nie myśli o tym, żeby grać w teatrze. Większość opanowała mania telewizji. Nie wiem, czy to kwestia popularności czy pieniędzy... - mówi warszawski aktor, CEZARY ŻAK.

Wojciech Krzyżaniak: Oglądając telewizję, odnoszę wrażenie, że jest pan bardzo zajętym człowiekiem. Jak pan to robi, że ma czas dla siebie?

Cezary Żak: O, już bez przesady z tym, że ja taki zajęty jestem. Kręcimy trzecią serię "Rancza", którą skończymy w połowie stycznia. Ale wiedziałem o tych zdjęciach od dawna, więc tak sobie poukładałem swoje plany, żeby wszystko logistycznie zorganizować. Nie jestem już na etacie w Teatrze Powszechnym, więc przedstawienia mogę sobie układać tak, żeby nie kolidowały ze zdjęciami. No i to tyle. Czasami jeszcze jeżdżę z Joanną Żółkowską po Polsce z przedstawieniami. Zresztą producenci dbają o to, żebym wszędzie był na czas.

I w dodatku możliwie wypoczęty...

- No właśnie. Chociaż to akurat udaje się najrzadziej. Ale jest też tak, że bardzo wiele propozycji odrzucam. Przede wszystkim takich, które są próbą powielenia Karola Krawczyka z "Miodowych lat". Odrzucam też rzeczy nieciekawie napisane. Zawsze czytam cały scenariusz i jeśli uznam, że to nie stanowi choćby najmniejszego wyzwania, to po prostu nie biorę roli. Ku zdziwieniu stacji telewizyjnych. Śmieszą mnie rozmowy z ich przedstawicielami, kiedy mówię, że nie będę czegoś grał. Pytają o powód, a kiedy im mówię, ze materiał jest nieciekawy artystycznie, następuje długa pauza. Oni nie rozumieją, co ja do nich mówię. Dziwią się, że można odmówić telewizji.

Kocha pana kamera i kochają pana ludzie. Kojarzy się pan jednoznacznie pozytywnie i na pewno jest pan tego świadomy. Czy jak się człowiek budzi z taką świadomością, to lepiej mu się żyje?

- Oczywiście, że jestem tego świadomy. Widzę to chociażby po reakcjach ludzi na ulicy. W dodatku ludzie mnie znają jako aktora. Nie wołają za mną Karol Krawczyk, panie wójcie czy proszę księdza.

Nie bał się pan, przyjmując rolę demonicznego Sauera w "Twierdzy szyfrów", że widzowie nie zaakceptują takiego diabelskiego wcielenia ich ulubionego aktora?

- Reżyser Adek Drabiński się o to bał, ja nie. Niezmiennie wierzę w inteligencję widzów, którzy wiedzą, gdzie jestem ja, a gdzie moje role. I wiedzą, że aktor potrzebuje grać rzeczy różne. Ani przez chwilę nie bałem się przyjąć tej roli. Powiem więcej, ja na taką rolę długo czekałem. I przyszła w znakomitym momencie, po "Miodowych latach", w trakcie "Rancza" i "Halo, Hans!".

W wielu wypowiedziach na pana temat pojawia się stwierdzenie, że jest pan "urodzonym komediantem". A przecież gra pan nie tylko role komediowe.

- Oczywiście, że chciałbym częściej grywać w poważniejszych rzeczach. Nie mówiąc o tym, że niestety, aktorstwo komediowe i aktorzy komediowi są bardzo często postrzegani jako ci gorsi. Kiedyś przeczytałem, że tylko 20 procent aktorów otrzymało Oscara za rolę komediową. A przecież my, aktorzy, wiemy, że znacznie trudniej jest widza rozśmieszyć, niż go wzruszyć.

Ale nie wynika to przecież z jakiegoś kompleksu.

- Nieeee... Ja zresztą nigdy prawdopodobnie nie ucieknę od swojego komediowego wizerunku. I nawet nie będę się o to jakoś specjalnie starał.

Podobno cały czas chodzą panu po głowie różne pomysły. Rzadko zdarza się, że leży pan bezczynnie...

- A jeśli już leżę, to rzeczywiście cały czas mi się coś w głowie kotłuje. Jeżeli jestem akurat przed jakimś wyzwaniem zawodowym, to cały czas zastanawiam się, analizuję, jak przedstawić swoją postać. Ku utrapieniu mojej żony bardzo lubię zmieniać różne rzeczy w domu. Nienawidzę, jak meble stoją kilka miesięcy w tych samych miejscach. Dostaję szału. Lubię przemeblowywać, przemalowywać ściany itd. Uwielbiam zmiany. Sprawę przeprowadzki z Wrocławia do Warszawy też wymyśliłem, leżąc na kanapie.

Jest w mieszczuchach taka tęsknota za wsią sielską anielską. Za sprawą "Rancza" w wielu głowach z pewnością pojawił się temat domu na wsi. Pan też zapragnął się wyprowadzić?

- Nie. Może dlatego, że mam dom w lesie. Właściwie można powiedzieć, że jak na wsi.

A co z kabaretem? Czemu pan nie występuje?

- Bo estrada to nie jest mój żywioł. Zaraz po szkole spędziłem cztery lata na estradzie, zjeździłem z kabaretem całą Polskę. Na początku myślałem, że to jest świetne, bo i blask śmiechu na żywo, gwiazdy wokół, wspaniałe życie w hotelach, pieniędzy sporo jak na tamte czasy. Ale mniej więcej po trzech latach zrozumiałem, że można z jednym monologiem zjeździć całe życie, a to jest koszmar. Dlatego wróciłem do teatru, bo wiedziałem, że tylko tu się mogę sprawdzić. Teraz czasem zdarza mi się wystąpić, ale są to sytuacje wyjątkowe, gościnne występy. Częściej charytatywnie. Ale to akurat lubię - odcinać kupony popularności dużymi nożycami, żeby komuś pomóc.

Wiem, że jest pan aktorem ingerującym w tekst swoich postaci.

- O tak, i to bardzo. Po prostu wydaje mi się, że po tych latach nabrałem już jakiegoś doświadczenia, które mi na to pozwala. Poza tym dużo pracuję nad rolą, analizuję i staram się myśleć jak postać, którą gram. Całe szczęście na coraz więcej mi pozwalają na planie.

Plany na przyszły rok?

- Latem czwarta seria "Rancza". Czwarta i ostatnia. Nie wiem jeszcze, jak będzie z kontynuacją "Halo, Hans!". Wszystko zależy od widowni.

Jakie są pana zawodowe tęsknoty?

- Szekspir. On zawsze był moim marzeniem. Jak kończyłem szkołę, to powiedziano mi, że jak skończę 40, 45 lat, to otworzą się przede mną role szekspirowskie. I rzeczywiście tak jest. Takie tęsknoty ma chyba każdy aktor. Jeżeli już się bawi w teatr, to chciałby grać w dobrym Szekspirze, u dobrych reżyserów.

Niech mi pan wytłumaczy, po co aktorowi filmowemu czy telewizyjnemu teatr? Snobizm, ambicja...

- Teatr jest podstawą tego zawodu. Jestem przekonany, że każdy, kto się zdecydował na naukę aktorstwa, powinien przynajmniej przez jakiś czas w teatrze grać. Dopiero potem można wejść przed kamerę. Przy czym absolutnie nie jestem przeciw aktorom, którzy wybierają inną drogę, ani przeciw tym, którzy w ogóle nie kończyli szkół, a mają iskrę od Boga. Ale jak ktoś się zdecyduje na studiowanie w szkole teatralnej, to powinien grać w teatrze.

No, ale pan już przeszedł. I mógłby pan dać sobie spokój. A może to jest element gry ze środowiskiem, żeby móc powiedzieć: "Owszem, gram w sitcomach, ale gram też w teatrze"?

- Nie... Chociaż może coś w tym jest. Wiem, że w środowisku filmowym jestem postrzegany jako aktor, który również grywa w teatrze. I wiem też, że takich teatralnych aktorów postrzega się jako trochę wyższą półkę. Ale jest to bardziej wynik myśli oceniających niż cel i jakaś intencja ocenianych. Przeraziłem się, kiedy dowiedziałem się, że większość dzisiejszych studentów szkół teatralnych w ogóle nie myśli o tym, żeby grać w teatrze. Większość opanowała mania telewizji. Nie wiem, czy to kwestia popularności czy pieniędzy...

Jak spędza pan święta?

- Tradycyjnie. Spotykamy się w dużym gronie w naszym domu. W tym roku będą 24 osoby. Będzie wesoło i świątecznie. Śpiewanie kolęd, prezenty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji