Artykuły

Serio z domieszką

O "Balladynie" Juliusza Słowackiego w reż. Jarosława Kiliana w warszawskim Teatrze Polskim piszeTomasz Miłkowski.

Wprawdzie to nie pierwsze spotkanie Kilianów z "Balladyną", ale przedstawienie w Teatrze Polskim nie jest repliką spektaklu sprzed lat w warszawskim Teatrze Powszechnym. Wtedy to była przede wszystkim zabawa z domieszką serio, teraz serio z domieszką zabawy.

Wprawdzie oba spektakle wychodzą z tego samego założenia, zbliżając się w wyrazie plastycznym do teatru jarmarcznego, widowisk plebejskich, odpustowych, Kirkor wtedy i dziś defiluje w czaku księcia Józefa, a po scenie przemaszerowują Strażnicy Grobu Chrystusa w paradnych strojach, to jednak akcenty są inne. Sprawia to tylko po części przestrzeń Teatru Polskiego, przede wszystkim czas, który balladowe zbrodnie w dramacie Słowackiego przedziwnie uaktualnił. Tak czy owak, autorzy widowiska skłaniają się mniej do śmiechu, a więcej do refleksji. Może i szkoda, bo spektakl utracił na wigorze, zwłaszcza w części pierwszej, toczącej się zbyt ospale i nadmiernie inkrustowanej popisami na batucie (cyrk jest w tym spektaklu także mało radosny).

Dopiero w drugiej części spektakl staje się zwarty, choć nadal skierowany w stronę bolesnej refleksji o ludzkiej kondycji i zbrodniczości świata. Mocne sceny zbiorowe (zwłaszcza przyjęcie u Balladyny i bitwa, w której "grają" jedynie figury strzeleckie żołnierzy i zwoje drutu kolczastego), wyrazisty finał sceny sądu (bardzo dobry Kanclerz Andrzeja Pieczyńskiego) nieuchronnie ciągną "Balladynę" w stronę paraboli o nieludzkim świecie. Udało się to rozbić jedynie Adamowi Hanuszkiewiczowi, który zagrał w Narodowym Epilog, nadający ironiczną wymowę całości widowiska.

Jarosław Kilian potraktował dramat Słowackiego serio, mimo jarmarcznego sztafażu. Szafarzem moralnym spektaklu uczynił Pustelnika (Olgierd Łukaszewicz), pozbawiając postać dwuznaczności upadłego polityka, który tylko pozornie pogodzony z losem próbuje się zemścić. Tej dozy dwuznaczności nie zabrakło w portretach Matki (świetna Halina Łabonarska), nie tylko pokrzywdzonej, ale także pazernej i skrycie drobnomieszczańskiej, niczym Matka ze "Ślubu" Gombrowicza, czy Alina, która tylko przypadkiem nie uszkadza cieleśnie Balladyny (swoją drogą, sztuka potoczyłaby się w zgoła odmiennym kierunku...). Tonację serio przedstawieniu przydaje także muzyka Grzegorza Turnaua, wprawdzie od jarmarku wychodząca, ale w stronę powagi bardziej niż groteski.

Szansę komediowego rozrzedzenia "Balladyny" zawsze dawały sceny z Grabcem, z czego skwapliwie korzysta Marcin Jędrzejewski, grający cwanego chłopka-roztropka, adonisa z przeceny, pewnego swoich niepospolitych walorów. Szkoda, że wykonawcy postaci fantastycznych z Goplaną na czele nie dysponują podobnym talentem komicznym - sceny z Grabcem zapewne zyskałyby wówczas na sile wyrazu.

A sama "Balladyna"? W pierwszej części niewyrazista, ni to, ni sio, w drugiej pokazuje swoją siłę. Utalentowana Magdalena Smalara nie znalazła jednak tym razem klucza do interpretacji tej postaci. Nabiera ona profilu dopiero wówczas, gdy przekształca się w heroinę Szekspirowską, w pierwszej części aż trudno zrozumieć, dlaczego popełnia zbrodnię siostrobójstwa.

Widowisko zyskałoby zapewne na bardziej odważnych cięciach części pierwszej. Może wówczas główna oś akcji ukazałaby się wyraźniej, a Balladyna szybciej pokazała swoją skomplikowaną naturę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji