Artykuły

Gra o wszystko

Spektakl staje się obliczalny, przewidywalny i emocjonalnie uboższy, choć Filip Frątczak robi wszystko, by zaprezentować całą paletę różnorodnych, nierzadko skrajnych stanów duszy hazardzisty - o "Graczu" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Andrzej Bubień za Dostojewskiego w Teatrze Miejskim w Gdyni zabierał się już raz - z dobrym skutkiem. Po pełnych namiętności i ambiwalentnych emocji "Braciach K." przyszedł czas na drugi raz, dający się określić tymi samymi epitetami, co pierwszy. I to właściwie największa bolączka "Gracza". Reżyserskie koncepty i skojarzenia, które dały zaczyn formowania się nowej sztuki, są właściwie w obu przypadkach takie same. Spektakl staje się przez to miejscami obliczalny, przewidywalny i emocjonalnie uboższy, choć Filip Frątczak robi wszystko, by zaprezentować całą paletę różnorodnych, nierzadko skrajnych stanów duszy hazardzisty.

Tytułowy bohater to gracz wplątany w niszczącą i obezwładniającą siłę ruletki, której pionkiem staje się na żądanie ukochanej kobiety. O co więc naprawdę toczy się gra? Czy stawką w niej jest miłość, pieniądze, czy własne życie? Czy żądanie Poliny, by Aleksy wygrał dla niej fortunę, jest też rodzajem igraszki, czy świadomym, determinującym działanie bohatera pragnieniem? Akcja rozgrywa się więc w cieniu największych ludzkich namiętności, bo mechanizmy i zasady hazardu obezwładniają wszystkie dziedziny życia. Kocha się z taką samą pasją i szaleństwem jak gra - gra i kocha się z taką samą werwą i bezwzględnością z jaką żyje. To błędne koło toruje bohaterowi drogę do szaleństwa, obłędu, zachwiania własnej świadomości i poczucia swojej tożsamości. Filip Frątczak doskonale oddaje wszystkie te stany. Z pokornego i uniżonego kochanka przemienia się raz w żądnego wrażeń uczestnika ruletki, który z dziecinną radością i dogłębną satysfakcję upaja się zwycięstwem albo ostatkiem sił, będąc wręcz na skraju psychicznego wyczerpania, nie godzi się z porażką, innym razem zaś w bezwzględnego i niewzruszonego narratora swojej własnej historii życia. Nie bez przyczyny uhonorowano Frątczaka kilkoma nagrodami, wszak udało mu się stworzyć niezwykłą kreację, na dodatek pierwszą przed gdyńską publicznością.

I ona zresztą staje się niejako uczestnikiem gry, próbując rozszyfrować mechanizmy sterujące słyszaną opowieścią. Hazard dotyka więc każdego, nawet wówczas, gdy nie stoi przed kołem ruletki i obstawia jej bieg. Niepotrzebnie serwuje mu się wprawdzie ogórki kiszone i szklankę z gorącą herbatą, bo to zbędne i niezbyt wytworne próby czynnego zaangażowania widza w spektakl. W tym przypadku pasja aktora wystarczy, by poczuć się wzruszonym opowiadaną historią.

Nad całym tym światem owładniętym niszczycielską manią hazardu czuwa tajemniczy obraz, który Aleksy od pierwszych chwil tuli do piersi. Modli się do niego, błogosławi go, ustawia na widocznym miejscu, budując ołtarzyk, wpatruje jak w wyrocznię, której zwierza się z trudnych do rozszyfrowania zagadnień, licząc na wskazówki. Czy jest to konterfekt Poliny czy Matki Bożej? Wizerunek kobiety tłumaczy desperackie pragnienie nieustannej gry, bo jeśli Polina to świętość, boski pierwiastek miłości, trzeba go strzec i walczyć o niego, jak o najwyższą wartość. Znamiona sakralne przybiera też miejsce wydarzeń. Witold Chmielewski w projekcie swojej ascetycznej scenografii stawia w centrum sceny łóżko, które po odwróceniu stanie się stołem hazardowym. Dwa symbole - miłości i gry, jak dwie wartości, ukrzyżują w końcu głównego bohatera, który do końca chce wierzyć w zmartwychwstanie.

Dostojewski miał napisać "Gracza" niejako z konieczności, gdy wydawca wypłacił mu zaliczkę na poczet nowej powieści. Pisarz przegrał całe honorarium w kasynie, co groziło przejęciem praw wydawniczych wszystkich dotychczasowych powieści przez zleceniodawcę. Szybko stworzył więc dzieło o hazardzie, którego inspiracją okazała się własna biografia. Andrzej Bubień stworzył swój spektakl też chyba trochę z obowiązku. Jego ponowne mierzenie się z prozą rosyjskiego giganta w Gdyni niosło za sobą nowe oczekiwania publiczności, rozwijało wachlarz nieznanych jeszcze możliwości interpretacyjnych, tymczasem okazało się powieleniem tego, co już było. Ten sam półmrok, ten sam tajemny blask świec zwiastujący niewiadome i nie do końca wyjaśniane sploty wydarzeń, ten sam sposób mówienia o podobnych ludzkich namiętnościach, ekstremalnych emocjach i trudnych wyborach (nawet najbardziej poprawne i wartościowe jak w tym przypadku) to jednak zbyt nisko postawiona poprzeczka. W przyszłości łatwo ją strącić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji