Artykuły

Flamenco Arkadiny

"Niedokończony utwór na aktora" wg "Mewy" Czechowa/Yasmina Reza "Sztuka hiszpańska" w reż., adapt., scenogr. i oprac. muz. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie na Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania". Pisze Jacek Wakar w Życiu.

"Ta scena jest jak rażenie piorunem. Drugi wieczór widowiska Krystiana Lupy w warszawskim Teatrze Dramatycznym ma się ku końcowi, co bardziej niecierpliwi popatrują na zegarki. Grają Sztukę hiszpańską Yasminy Rezy.

Właśnie Władysław Kowalski (Fernan) prosi o rękę Maję Komorowską (Pilar). Ta udaje, że nie dosłyszała, chce, by powtórzył jeszcze raz. Ale nie czeka, w odpowiedzi ubrana w czerwoną suknię i piękną chustę kobieta zaczyna swój ognisty taniec. Jest w nim chyba wszystko - radość i pokonanie bariery własnego ciała, potyczka z własną starością i afirmacja życia, takiego jakim jest, wreszcie odrobina groteski i autoironii - ruchy jakby chwilami zbyt kanciaste, tempo zbyt posuwiste. Apoteoza takiego stanu rzeczy, jaki nam wszystkim bywa ofiarowany z góry.

Gesty i półtony

Zaczynam od krótkiej w gruncie rzeczy sekwencji, bez której ostatni spektakl Krystiana Lupy nie byłby tym, czym jest. W tańcu Komorowskiej i wyklaskiwanym przez Kowalskiego rytmie jest bowiem tajemnica teatru, jaki jest znakiem rozpoznawczym reżysera. Teatru robionego z miłości i współczucia do ludzi, ukazującego ich w całym pięknie, a jednocześnie brzydocie, w tym, co wysokie i niskie. To także tajemnica wielkiego aktorstwa, bowiem flamenco Komorowskiej zamyka jej dwie zagrane przez te dwa wieczory role - Czechowowskiej Arkadiny i Pilar z utworu Rezy. Aktorka tka swe postaci z niedostrzegalnych często gestów i półtonów, na koniec w owym tańcu staje przed nami wszechwładna i bezbronna zarazem. Wyrzeka się bowiem obudowanej teatralną techniką postaci, aby zostać starzejącą się kobietą, której dzięki miłości dane jest przeżyć jeszcze coś bardzo pięknego. W tym nie ma już teatru, w wielkim aktorstwie nie ma refleksji o istocie aktorstwa, jest samo wzruszenie - poza jakimikolwiek słowami.

Przedostatni fragment przedstawienia, o paradoksie, stoi w sprzeczności z resztą widowiska. Łącząc w sceniczny dyptyk scenariusz oparty na Mewie Antoniego Czechowa ze Sztuką hiszpańską Rezy, Krystian Lupa, chyba po raz pierwszy w sposób tak bezpośredni, postanowił opowiedzieć o teatrze. Zamierzenia były szlachetne - pytania o prawdę, granice postaci, przenikanie życia i sztuki.

Jednak sformułowane w takim trybie rażą stereotypami, trącą banałem. Nie da się ukryć, że od wrażenia obcowania z banałem nie mogłem się opędzić wielokrotnie podczas tych dwóch wieczorów.

Przedstawienie trwa...

Oba spektakle zaczynają się niepostrzeżenie. Ktoś wchodzi na scenę, przechadza się po niej, długo trzeba czekać na pierwsze słowa. A potem bywa tak, że nie ma nic. Przedstawienie trwa, a jakby go nie było. Aktorzy prowadzą ze sobą rozmowy, które brzmią jak półprywatne, choć przecież mówią Czechowa. Brakuje napięcia, emocji, kulminacji. Zamiast tego trzeba walczyć z uczuciem wszechogarniającej pustki. Pauzy są częstsze niż momenty, które wypełnia prawdziwe życie. Przez długie chwile siedzi się i nie mówi nic. Ktoś mógłby powiedzieć, że to słynne z teatru Lupy trwanie, ale tym razem reżyserowi nie udaje się wciągnąć widowni we wspólny trans. Może chodziło o wyznanie braku wiary w teatr, skoro Trieplew (Andrzej Szeremeta) to chłopak przypominający dzisiejszego rapera, przemierzający scenę wielkimi susami i wykrzykujący przed siebie słowa, których najpewniej nie rozumie. Być może Lupa jest zdania, że współczesny teatr skończył się, trawi go wewnętrzna pustka. Jednakże jego adaptacja Mewy jest widowiskiem tylko potwierdzającym tę tezę. Można rozprawiać o końcu tradycyjnego widzenia dramatu, scenicznych postaci, porzucaniu myśli o konstrukcji roli od początku do końca. To wszystko jednak to tylko hasła wytrychy, pod którymi skrywa się właśnie pustka. Siedzimy więc i nie ukrywając znużenia obserwujemy pozbawione życia sylwetki na scenie. Raz na jakiś czas zachwyci nawet gest Komorowskiej, łagodna rezygnacja Dorna (Wojciech Wysocki) czy rodząca się charyzma Marty Król (Zarieczna). Ale poza tym nie pozostaje nic - poza odczuciem, że pod oskarżeniem Lupy kryje się coś na kształt oszustwa, że sam reżyser należy do świata teatru, na jaki, przynajmniej w deklaracjach się nie godzi.

W Sztuce hiszpańskiej ci sami aktorzy nawiązują do swych poprzednich Czechowowskich ról. Do spektaklu przedostały się bezpośrednie refleksy tamtego spektaklu. A jednak podwójna konstrukcja dyptyku nie do końca się Lupie powiodła. Dramat Rezy żyje bowiem na scenie Teatru Dramatycznego własnym życiem. To rozegrana na trzech planach (fikcja i prawda - świat teatru i prawdziwe życie) historia rodzinna, która w przeróżnych wariantach znajduje swe odbicie na scenie. Nie jest to literatura najwyższych lotów, ale tym razem Lupa nie przytłacza szemraną czasem metafizyką, ale próbuje opowiadać o ludziach. Z pourywanych zdań, cząstek wspomnień rodzi się zresztą gorzka wizja teatru, być może taka, jaką reżyser chciał pokazać.

Ale nie z tym zostaje się po tych dwóch wieczorach. Jak zawsze wygrywają artyści - Maja Komorowska, niezwykle delikatny Władysław Kowalski, rozedrgana, chwilami wręcz brutalna Jadwiga Jankowska-Cieślak. W prostych historiach o ludziach jest wzruszenie i jest wielki teatr. I tym razem już w niczym więcej.

Niedokończony utwór na aktora wg Mewy Czechowa/Yasmina Reza Sztuka hiszpańska. Reżyseria, adaptacja, scenografia i opracowanie muzyczne Krystian Lupa, Teatr Dramatyczny w Warszawie, premiera 1 i 2 października 2004 roku".

Na zdjęciu scena ze "Sztuki hiszpańskiej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji