Artykuły

"Ślub" na scenie

W drugiej połowie lat trzydziestych Witold Gombrowicz (ur. 1904) - już autor "Pamiętnika okresu dojrzewania" i "Ferdydurke" oraz ogłoszonej w "Skamandrze" sztuki "Iwona, księżniczka Burgunda" - był niejako faworytem środowiska literackiego i krytycznego, partronującego zarówno nowator­stwu artystycznemu, jak też zainteresowanego przezwycię­żeniem tych zjawisk kultury ówczesnej, które charaktery­zowały się ciasną, jednostron­ną interpretacją tradycji i na­dawały literaturze polskiej ce­chę parafiańskiej drugorzędności. Nie miał zbyt licznej publiczności, podobnie zresztą, jak nie mieli jej niemal Sta­nisław Ignacy Witkiewiez i Bruno Schulz.

Wybuch wojny zastat go w Argentynie, dokąd przybył na pokładzie m/s "Chrobry" - i tam też pozostał do roku 1963, kiedy to, po przyjęciu stypen­dium Fundacji Forda, osiadł na rok w Berlinie Zachodnim. W 1967 roku uzyskał między­narodową nagrodę literacką wydawców. Umarł we Francji w 1969 roku - jako pisarz znany, ceniony, czytany i wy­stawiany. Pomiędzy datami 1939-1969 powstały m. in. sztuki "Ślub" i "Operetka" (dwie wersje), powieści "Kos­mos" i "Pornografia".

Kiedy umarł - niektórzy wybitni komentatorzy zachod­ni notowali mniej więcej, że odszedł wybitny przedstawi­ciel drugorzędnego w sensie kulturowym narodu. Oburza­łem się wtedy, ale dziś myślę, że i sam Gombrowicz mógł wpłynąć - w pewnej, niema­łej zresztą mierze - na ufor­mowanie takiej opinii. Jego stosunek do ojczyzny był bo­wiem niezwykle skomplikowa­ny, a chroniczna niezdolność do oddzielenia własnych kon­strukcji myślowych i obsesji, mających znaczenie dla twór­czości, ale niebezpiecznie de­formujących jego sądy polityczne, od sposobu niejako "bieżącego", cywilnego spoglą­dania na świat i ludzi, jeszcze bardziej utrudniała kontakt. A powiedzmy, że również zwykłe nieporozumienia miały w tym swój udział, nieporozu­mienia i uprzedzenia - od których niewolny był on sam. Polska Ludowa przystąpiła w latach pięćdziesiątych do pu­blikowania jego dzieł, "Iwona" miała głośną premierę w War­szawie, obecna zaś insceniza­cja "Ślubu" w Teatrze Dra­matycznym świadczy raz jesz­cze, iż nie zamierza się przy­kładać tej samej miary do wy­powiedzi artystycznych czy nawet filozoficznych nieżyją­cego autora, co do niektórych jego wypowiedzi o charakterze publicystycznym i politycz­nym, zawartych w "Dzienni­kach".

Inna sprawa, że Gombro­wicz pojawia się teraz na sce­nie nie tylko jako autor sztuki. Przychodzi także jako wy­raziciel po trosze (a może nie tylko po trosze) zmistyfikowanej, "zasadniczej proble­matyki" gombrowiczowskiej. "Ślub" jest dobrym przykła­dem dla takich rozważań. Opublikowana niedawno ko­respondencja nauczyciela - Freuda i ucznia - Junga z lat 1907-1911 jest jak gdyby antycypacją zresztą grotesko­wą, zasadniczego wątku sztuki - wątku Henryka i ojca. Mó­wiono dużo o inspiracjach freudowskich Gombrowicza, tak jak mówiono w związku z nim o Kafce czy o Prouście. Nie wspomina się jakoś o "Ulissesie" Joyce'a z roku 1922, gdzie w XV epizodzie (ale nie tylko tam) są niemal sceny ze "Ślubu". A całość dramaturgii Gombrowicza - jej "zasadni­cza problematyka" - wręcz wydają się traktem zaułka, z którego nie ma wyjścia. Trze­ba się cofnąć i szukać dróg in­nych, aby dokądkolwiek dojść. Skoro bowiem wszystko jest "formą", skoro nawet walcząc o jej przezwyciężenie, o obale­nie gestów, min i rytuałów skonwencjonalizowanych i śmiesznych popadamy nie­uchronnie w pozę i "formę" przeciwną, która także dora­bia się swego zasobu "gąb" i "pup" (by posłużyć się tu wo-kabularzem autora) - to cóż pozostaje?

Krytyk musi powiedzieć, że jest to obraz stosunków mię­dzyludzkich, zredukowany do absurdalnego koła, że wprawdzie można w tej "formie" jeszcze to czy tamto napisać epigońsko - ale też że dalej pójść nie można, bo nie sposób. Dramaturg Gombrowicz jest mistrzem parodystycznej obserwacji świata skonwen­cjonalizowanych form i ry­tów, przenikliwie traktuje o psychologii grup, uwikłanych w jakieś konwencje, ma w tym pisaniu swoje niewątpliwe za­sługi, których mu nikt nie odbierze ani zresztą nie za­mierza odebrać, ale jako au­tor bez bohatera wyczerpał chyba wszystkie pozostawione sobie możliwości. Dalej jest już pusto. Sztuka z przysz­łością, to sztuka o człowieku.

I to chyba powód główny, dla którego "Ślub" w Drama­tycznym nie angażuje widza. Pozostawia go zimnym; do­brze, gdy jest chłód obserwa­tora, gorzej, gdy chłód obojęt­ności. Jerzy Jarocki jest mi­strzem, a w "Ślubie" ćwiczył się kilka razy. Również jego warszawska inscenizacja spra­wia wrażenie gry "na pa­mięć": aktorzy idą w mocnych karbach, krokiem, gestem, mi­ną przypisaną, przestrzeń sce­ny, sytuacje i ruch precyzyj­nie są obliczone - spektakl jest partią arcymistrza szacho­wego. Nawet finałowe rozma­zanie przedstawienia, jego swoiste roztopienie ma swą wymowę, podobnie, jak zna­cząca jest ta karczma polska, zamieniona na hangar i kikut samolotu, który do nikąd nie poleci. Z tym, że reżyser i scenograf (Krystyna Zachwatowicz) sądzą, być może, iż to tylko Henryk-król i Henryk-tyran skazani są na popsuty samolot; co do mnie, odniosłem wrażenie, że z Henrykiem tak­że i - sztuka. W końcu wszy­stko, co stanowi o jej tzw. wa­lorach scenicznych, łącznie z przemiennym rytmem świntuszenia i godnej wzniosłości, to drugi plan, to barwa jedynie. Nawet Freud i "freudyzm" tej sztuki każą raczej myśleć, że "Vatermorder" oznacza nie ty­le mordercę ojca ile wysoki, mocno krochmalony i uwiera­jący kołnierzyk.

Jest to jednak spektakl do­brze zagrany. Talent Piotra Fronczewskiego (Henryk) jest oczywisty: gra ekspresję i gra ekwilibrystykę roli, nie posta­ci. W końcowei fazie słabnie, przyklęka na jedno kolano - Henryk, nie Fronczewski. Po­tem jest Józef Nowak w roli Ojca, jest Ryszarda Hanin w roli Matki, jest Zbigniew Zapasiewicz w roli Pijaka i An­drzej Szczepkowski w roli Kanclerza, jest Wojciech Po­kora w roli nierealnie normal­nego Władzia, są wreszcie... dobrzy aktorzy...

"Ślub" Witolda Gombrowi­cza w Dramatycznym jest ważnym wydarzeniem reper­tuarowym i artystycznym, jest także wydarzeniem literackim, jest wreszcie (może będzie?) inspiracją do nowego, mniej może ubóstwionego, za to real­niejszego traktowania o dziele wybitnego polskiego pisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji