Artykuły

Gry Gombrowicza - Teatr Jarockiego

Nareszcie "Ślub" Witolda Gom­browicza (1904-1969) docze­kał się polskiej prapremiery na zawodowej scenie. Inscenizacja Jerzego Jarockiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym jest wyda­rzeniem artystycznym, a równocze­śnie ogromnym sukcesem reżysera, który od kilkunastu lat próbuje zmierzyć się z problematyką "Ślubu". Warto przypomnieć, że właśnie Ja-rocki po raz pierwszy wystawił w Polsce "Ślub" w 1960 r. w Studen­ckim Teatrze STG w Gliwicach, fragmenty tej sztuki wykorzysty­wał w pracy pedagogicznej ze stu­dentami krakowskiej i warszaw­skiej PWST. W 1972 r. wyreżyse­rował "Ślub" w Schauspielhaus Zurich.

GOMBROWICZ POPULARNOŚĆ ZYSKAŁ "FERDYDURKE" - i W ŚWIADOMOŚCI

CZYTELNIKÓW FUNKCJONUJE JAKO PROZAIK. Natomiast zupeł­nie jest nieznany jako dramaturg. A jest przecież autorem trzech in­teresujących sztuk: "Iwona, księżnicza Burgunda" (1935), "Ślub" (1946), "Operetka" (1966).

Sztuki te frapują problematyką i spo­sobem jej ujęcia, choć wydają się ku­lawe i źle napisane, jeżeli przykłada się doń tradycyjne kryterium sztuk "dobrze zrobionych". Imponuje w nich jednak nie rzemiosło, lecz odważne, trochę obsesyjne zdzieranie masek, tro­pienie kompleksów, pozorów, wyszy­dzanie gier, póz i owego przyprawiania sobie, a także innym osławionych "pup" i "gąb". Te dwa terminy: "upupiać" i "robić gębę", wymyślone przez Gom­browicza, zrobiły wielką karierę, bo weszły do potocznego języka; w jego twórczości funkcjonują nieomal jak ter­miny filozoficzne.

Gombrowicza jako dramaturga można omijać, lub nie dostrzegać, można bez­litośnie nazywać niektóre jego pomys­ły grafomanią - nikt jednak, kogo in­teresuje problematyka człowieka i psy­chologia zbiorowa, nie jest w stanie uwolnić się od pytań i obsesji tego pi­sarza. Jego największy atut - to pod­jęcie tej problematyki i próba pokaza­nia mechanizmu naszego istnienia, za­chowań, reakcji, gestów, póz, wza­jemnych gier... Kiedy jesteśmy sobą (czy w ogóle możemy być sobą?), a kie­dy i jak stwarza nas sytuacja, inny człowiek, ludzie, zbiorowość w której tkwimy i którą jesteśmy sprzężeni.

Gombrowicz chętnie objaśniający swo­je utwory (autorskie streszczenie "Ślubu" zamieszczamy poniżej) jasno i prosto wy­kłada filozofię tej sztuki: Wszystko tu bez przerwy "stwarza się". Henryk stwarza sen, a sen - Henryka, akcja też stwarza się nieustannie sama, ludzie stwarzają się wzajemnie i całość prze naprzód ku nieznanym rozwiązaniom.

Nie waham się napisać, że największą zasługą Jarockiego-inscenizatora jest znalezienie środków teatralnych, którymi potrafił przekazać filozofię pisarza bez uproszczeń. Więcej: tę jakże skom­plikowaną grę znaczeń, pozorów, sym­boli, marzeń i koszmaru sennego - sprowadził do czytelnego i przejmują­cego w swej formie scenicznej wykładu o ludzkiej kondycji, o świadomości i podświadomości, o wyobcowaniu, o niemożności pojednania się z sobą i z innymi. Stworzył też gorzką przypo­wieść o złudności powrotów.

Myśli te zostały w inscenizacji Jaroc­kiego tak ostro zarysowane, bo nie włą­czył on Henryka w materię snu; zosta­wił go na zewnątrz. Inaczej niż u Gom­browicza. Tu Henryk pozostaje w ob­szarze snu, oddając się, na końcu, w rę­ce Strażników, a więc postaciom snu, jego snu. W koncepcji Jarockiego "Ślub" to senna, zdeformowana wędrówka Hen­ryka do dalekiego, rodzinnego domu, do rodziców i narzeczonej. Jest to sen-powrót, który przekształca się w swoisty test psychologiczny, pęcznie­je kompleksami, wyzwala ukryte głę­boko urazy, nabrzmiewa bólem, żalem, zazdrością - a musi skończyć się po­rażką. Czy taki sen oczyszcza? Ani Gombrowicz, ani Jarocki nie udzielają odpowiedzi. Możemy jedynie za nich dopowiedzieć, że taki sen jest na pewno ostrzeżeniem. Brzmi jak memento: Niech nikt do niczego nie wraca!

Jarocki wspierany znakomitą sceno­grafią Krystyny Zachwatowicz, bardzo precyzyjnie wkomponował w świat snu Henryka i jego kolegę, Władzia, żołnie­rzy. Różnice podkreślili kostiumem. Są oni w wojskowych bluzach - postacie ze snu jawią się im w wojskowych ubraniach - łachmanach - zszywkach z różnych epok. Pośród pustej, mrocz­nej sceny tkwi wrak samolotu, obwie­szony szmatami-łachmanami. Jest karczmą, kościołem, pałacem. Jest sym­boliczny i konkretny, a równocześnie bardzo wieloznaczny jak cała ta gra, którą reżyserowi udało się przeprowadzić dosłownie bez jednego fałszu. Ileż siły i mocy kreacyjnej posiadają w je­go inscenizacji chociażby sceny zbioro­we. Balety i chóry dworzan (znakomitą muzyka Stanisława Radwana!), spacery i konwersacje z popisową sceną, kiedy Pijak-Ambasador namawia do zdrady Henryka, a zwłaszcza finał, gdy ślub przekształca się w pogrzeb - to nie tylko efektowny, porywający teatr, ale również bogaty system znaczeń.

Piekielnie trudny teatr, jaki proponu­je aktorom Gombrowicz, w ujęciu Ja­rockiego wcale nie uległ uproszczeniu. Świetnie obsadził on poszczególne role i po mistrzowsku poprowadził aktorów. Są tu przynajmniej trzy wielkie kreacje. Ryszardy Hanin (Matka, Królowa), Zbigniewa Zapasiewicza (Pijak) i Piotra Fronczewskiego (Henryk). Aktor ten bardzo inteligentnie realizuje koncep­cje reżysera. Zwłaszcza świetnie roz­grywa te momenty, kiedy trzeba pod­jąć grę narzuconą przez nową sytuację i nieoczekiwane reakcje partnerów. Za­bawa w rytuał i obrzęd Henryka-Fronczewskiego zachwyca i bawi. Gdy od­krywa zasadę działania tego mechaniz­mu - zaczyna się nim posługiwać jak dziecko, któremu pozwolono na rzeczy dotychczas zakazane, a zarazem z pew­nym dystansem, jak przystało na kogoś, kto świadomie śni - i kto się z tego snu obudzi.

Aktorstwo tego spektaklu, to wiel­ki sukces zespołu Teatru Drama­tycznego. Wreszcie zrozumiano, co to jest realizm i psychologizm gry - i jak tymi środkami można obsługiwać teatr Gombrowicza. Jarockiemu udało się stworzyć spek­takl, w którym wspaniale współ­brzmi wielka metafora, dramat psy­chologiczny, ostra farsa, cienka iro­nia i sporo niebłahych myśli o ludz­kiej egzystencji.

GOMBROWICZ O "ŚLUBIE"

Co "Ślub" opowiada. - "Ślub" jest snem. Snem Henry­ka, żołnierza polskiego podczas ostatniej wojny, gdzieś we Francji, w wojsku francuskim, walczącym z Niemcami. (...)

Ukazuje się Henrykowi jego dom rodzinny w Polsce, rodzi­ce i narzeczona, Mania. Dom jest spalony, zamieniony w karczmę. Mania jest służącą, dziewką karczemną. Ojciec jest karczmarzem.

Ojciec prześladowany jest przez pijaków. Ale oto następuje kluczowa scena, w której ojciec broniąc swojej człowie­czej godności przed atakujący­mi go pijakami woła, że jest "nietykalny".

"Nietykalny, jak król", wo­łają szyderczo pijacy.

I wtedy Henryk we śnie od­daje hołd ojcu i ojciec prze­mienia się w króla. Ojciec-król nie tylko podnosi Henryka do godności księcia, ale i przyrze­ka, że mocą swojej władzy królewskiej nakaże mu dać ślub "godny", który Manię, tę dziewkę karczemną, uczyni z powrotem czystą i nieskazitel­ną... jak dawniej. (...)

W akcie drugim odbywają się przygotowania do owego "godnego" sakramentu ślubne­go, którego ma udzielić biskup.

Ale tu spostrzegamy, że w sen Henryka zaczynają wdzierać się wątpliwości. Cały ten obrzą­dek ślubny zaczyna coraz bar­dziej chwiać się jakby zagro­żony przez Głupotę - jakby on, Henryk, całą duszą po stro­nie mądrości, godności, czysto­ści, nie ufał sobie...

Przywódca pijaków znów wdziera się na siłę na salę, pi­jany jak bela! Dochodzi już prawie do bezpośredniej walki pomiędzy nim, a Henrykiem, gdy nagle (jak to zdarza się we śnie) scena przekształca się w przyjęcie dworskie. Pijak staje się ambasadorem wrogie­go mocarstwa, namawia Hen­ryka do zdrady.

"Zdradź ojca swego - kró­la" - oto co mniej więcej mówi pijak - "wszak biskup, król, kościół. Bóg, to stare przesą­dy. Sam ogłoś się władcą, a wtedy żaden boski, ani inny, autorytet ci nie potrzebny, sam dasz sobie ślub i zmusisz wszystkich żeby go uznali i że­by uznali Manię za nieskazitel­ną, tobie poślubioną". (...)

Henryk ulega namowie pija­ka. Obala ojca-króla. Sam sta­je się władcą.

Ale wtedy następuje scena, w której pijak prosi Władzia, przyjaciela Henryka, aby kwiat nad głową Mani trzymał; i na­raz kwiat usuwa, pozostawia­jąc ich w tej sztucznej pozycji, już nieuzasadnionej kwiatem. I Henrykowi nasuwa się okro­pne podejrzenie, że Mania... z Władziem... (...)

W akcie trzecim Henryk jest dyktatorem, wszystkich pognę­bił nie wyłączając rodziców. I znów przygotowuje się cere­monia ślubu, ale bezbożnego, mającego sankcję jedynie w je­go absolutnej władzy.

Czuje wszakże, że jego wła­dza nie będzie rzeczywista, pó­ki nie zostanie potwierdzona dobrowolną ofiarą czyjejś krwi. Dlatego domaga się od Władzia aby się zabił dobrowolnie dla niego. To uspokoi jego zaz­drość, a jednocześnie uczyni go dość potężnym i przerażającym aby urzeczywistnić ślub... (...).

W ostatniej scenie Władzio się zabija. Ale Henryk załamuje się, cofa w przerażeniu przed swoim czynem. Ślub nie zostanie urzeczywistniony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji