Artykuły

Odwaga wędrowania

Festiwal Improwizacji Tańca SIC! w Warszawie. Pisze Julia Hoczyk w wortalu nowytaniec.pl

W Warszawie narodził się Festiwal Improwizacji Tańca "SIC!". Pomysłodawczynią stołecznego przedsięwzięcia jest Ilona Trybuła [na zdjęciu], tancerka i choreografka wykorzystująca w swojej pracy metodę improwizacji, natomiast koordynatorami - Sonia Nieśpiałowska-Owczarek, prezes Fundacji Kino Tańca, Dominik Strycharski muzyk i kompozytor, współzałożyciel warszawskiego Teatru Bretoncaffe. Festiwal miał miejsce w ostatni weekend października (26-28 X), a swojej przestrzeni udzielił mu praski Teatr Wytwórnia, jedno z najciekawszych miejsc na teatralnej mapie Warszawy. W programie znalazły się zarówno spektakle, rozmaicie zmagające się z tematem improwizacji, jak i warsztaty taneczne prowadzone przez Chanti Wadge z Kanady; pokazano także filmy dokumentujące narodziny i rozwój techniki improwizacji w kontakcie, zakończone pokazem Enter Achilles grupy DV8, w dużej mierze bazującego na metodach "kontaktu". Program wzbogacił wykład Juliusza Grzybowskiego, doktora filozofii, który próbował zgłębić wieloznaczność pojęcia "improwizacja", na samym sobie testując jego różne wymiary. Wykład był mówiony, Grzybowski swobodnie przechadzał się, a tekst - mimo iż niewątpliwie przemyślany, sprawiał wrażenie częściowo improwizowanego, meandrował, zbaczając z głównej ścieżki i wciąż szukając nowych kontekstów oraz sposobów ujęcia hasła wywoławczego.

Przedstawienia pokazane podczas festiwalu reprezentowały różne spojrzenia na improwizację, każde z nich odkrywało jej inne oblicze, jednocześnie wiele mówiąc o samych twórcach i ich indywidualności.

Już sam tytuł spektaklu Leszka Bzdyla wydaje się znaczący - "Mission Impossible", czyli rzecz niemal niemożliwa, stanowiąca wyzwanie. Artysta po raz pierwszy zmierzył się z przedstawieniem w pełni improwizowanym, co mogło dziwić publiczność, gdyż było ono niezwykle klarowne i harmonijne. Warto więc dodać słowo komentarza - na improwizację pozwolić mogą sobie artyści o ogromnym doświadczeniu i zapleczu twórczym - dzięki temu są w stanie na bieżąco wybierać to, co z rozległego wachlarza metod i środków akurat podpowiada im ich ciało i stan umysłu, często w sposób intuicyjny. "Mission Impossible" składa się z kilku części, każda inicjowana była słowami artysty. Znakomicie odzwierciedlają one sam proces twórczy - powolne narodziny słowa i ruchu, niemal równolegle, choć słowo pojawia się jako pierwsze ("na początku było Słowo"). To czas badania przestrzeni i poszukiwania ruchu, który mógłby się w niej narodzić, uważnego wsłuchania się w siebie. Impulsem kolejnej części staje się "decyzja", wyrażona w większej swobodzie ruchowej. Następne są zaś reminiscencjami podróży artysty do Izraela (szczególnie ważne wydaje się tu wspomnienie modlitwy przy Ścianie Płaczu). Długą, purpurową materię uformowaną na kształt spódnicy, która dodawała sylwetce artysty majestatyczności, zastępują teraz spodnie i koszulka z długim rękawem. Taniec eksploduje. Wydaje się, jakby przestały dlań istnieć wszelkie ograniczenia: ciało najpierw wygina się w dyskotekowo elastycznych pozycjach, by stopniowo jeszcze bardziej wybić się na niezależność. Swobodny, płynny ruch, wykorzystujący ogromne możliwości ludzkich stawów, staje się niesamowicie energetyczny, nieopanowany, ciało poddaje się ruchom tak lekkim i niczym nieskrępowanym, że aż nieludzkim. Tańcowi towarzyszy żywa, skoczna muzyka, nasuwająca skojarzenie z rytmami klezmerskimi (co świetnie koresponduje z tematem podróży do Izraela i wydaje się dalekim echem różnic kulturowych między Europą bliższą i dalszą, pozostającą pod olbrzymim wpływem dziedzictwa Wschodu).

Zupełnie odmienny charakter miał występ Rafała Dziemidoka ("3 x nie wiem"), posiadający elementy konkretnej struktury, tj. ustalonego tekstu (częściowo), muzyki i światła, momentami także ruchu. Jest to zdecydowanie bardziej teatralna propozycja: tancerz zwraca się wprost do widzów, chce zwrócić ich uwagę, kokietuje swoimi zagajeniami i monologami. Sam ruch nie jest specjalnie skomplikowany i tak staranny, jak u Bzdyla, ale też inny był cel artysty: chwila uśmiechu (a nawet śmiechu) i zabawy, a nie zadumy. Momentami spektakl jednak nuży, zaś najbardziej wyrazista (i humorystyczna) wydaje się sekwencja artysty, w której porusza się on drobnym, precyzyjnym krokiem, niczym postać z gry komputerowej, a z offu docierają do nas strzępki wystąpień polityków. Jeszcze ciekawsza jest część druga, w którą zaangażowani zostają widzowie, wciągnięci na scenę zupełnie niespodziewanie dla nich samych. Początkowe zadanie przydzielone im przez tancerza - czyli chodzenie wzdłuż pola gry, zostaje rozwinięte, nie tylko zgodnie z założeniem Dziemidoka (choreograficzna gra "w ustawienia"), lecz w sposób znacznie bardziej spontaniczny. Jest to zasługą Krzysztofa Skolimowskiego, tancerza, którego większość widzów wzięła za zwykła osobę z publiczności (niewątpliwe nią był, nie został "podstawiony", lecz jego profesja miała tu ogromne znaczenie). Dzięki niemu pojawiły interesujące innowacje: rzucanie butami i ich przekształcenie w rodzaj piłki, elementy improwizacji w kontakcie i świetnej zabawy.

Chanti Wadge po ukończeniu edukacji w dziedzinie tańca klasycznego uczestniczyła w licznych warsztatach kontakt improwizacji i improwizacji - w Kanadzie, USA i Europie. Od niedawna zajmuje się eksploracją japońskiego tańca buto, którego lekcje pobiera w Japonii u Yoshito Ohno i Yukio Warugi. Jest tancerką, performerką i artystką video. Na co dzień tworzy w Montrealu. W swojej pracy często wykorzystuje słowo pisane, video oraz instalacje, twórczo łącząc choreografię i improwizację. Spektakl "100 Returnings", który zobaczyliśmy w Warszawie, posiada ściśle ustaloną, powtarzalną strukturę, natomiast podczas jego przygotowań Chanti opierała się głównie na improwizacji. Co ciekawe, punktem wyjścia był tu jednak konkretny tekst: narodził się podczas medytacji Chanti w Berlinie (taneczna rezydencja). W formie niemal niezmienionej tancerka umieściła go w przedstawieniu: stanowiąc kulminację "100 Returnings", wyznacza jego dwie części. Słowa płyną szybko, więc nie sposób ich zapamiętać. Najważniejszy jest fakt, że pojawiły się w umyśle Chanti, gdy siedziała na wzgórzu i obserwowała wartki nurt rzeki, w której odbijały się obłoki, lecz i inne przedmioty: materia ożywiona i nieożywiona. Wszystko, co dostrzega, nie tylko fizycznie, za pomocą wzroku, lecz i wewnętrznym zmysłem - dzięki wyostrzonej percepcji, której doświadcza - staje się obiektem jej refleksji. W monologu Chanti różnorodne światy i stany umysłu, (oraz emocjonalne), spotykają się ze sobą, przywołane w niemal nieskończonym ciągu możliwości: ludzkiego życia i natury. Tancerka sprawia wrażenie jakby nie mogła przestać mówić. A jednak nadchodzi chwila, kiedy zacina się na jednej frazie, bezustannie ją powtarzając. Lecz jakiś odruch, impuls pochodzący z wnętrza ciała, przerywa, tnie jedno słowo w tym samym miejscu, ingeruje w racjonalny porządek języka. Chanti zaczyna się krztusić, a jej głos staje nieludzki, tancerka przypomina teraz wyjące zwierzę. Jednocześnie uśpione podczas monologu ciało, ożywia się, tłumiąc słowo. Ruch zagarnia coraz większą powierzchnię ciała, a tancerka upodabnia się do wilka (niektórym przypominała raczej ptaka), falując i poddając się cielesnym impulsom. W tej przejmującej, rozwijającej się z wolna scenie, świetnie zaobserwować daje się jedna z metod twórczych Chanti. Najczęściej wychodzi ona bowiem od ruchów minimalnych, ograniczonych, pozwalając im się rozwijać: tak, jak jej ciało w danej chwili sobie życzy. W 100 Returnings amplifikacja ruchu pojawia się wiele razy, lecz zawsze zadziwia, tworząc obrazy o ogromnym ładunku dramatycznym: metoda ta pozwala na zbudowanie precyzyjnej dramaturgii ruchu, stopniowanie jego napięć kreujących strukturę spektaklu jako całości. W przedstawieniu tym Chanti doświadcza i testuje różnorodne możliwości ekspresyjne: jej ruch raz przywodzi na myśl znakomicie wyszkolonego sportowca, innym razem tancerka oddaje się temu, co robi w zapamiętaniu, często niemal w transie. Czasami przybiera kształty, które trudno nazwać, posługując się skomplikowanym technicznie ruchem: kojarzy się z dziwnymi zwierzętami i zjawiskami natury, lecz i takimi, których zdefiniować nie sposób. Jej spektakl jest intrygującym obszarem nieustannych metamorfoz, wcielających najróżnorodniejsze stany umysłu, emocje, zjawiska, postaci i przedmioty. Niektóre z nich można wychwycić z kulminacyjnego monologu Chanti, inne - wytropić bez tej podpowiedzi. Dlatego "100 Returnings" stanowi doskonały pokarm dla wyobraźni widzów.

Ostatniego dnia obejrzeć można było trójkę polskich artystów. Ilona Trybuła, pomysłodawczyni festiwalu, wystąpiła w towarzystwie muzyka, Dominika Strycharskiego (spektakl "Statio"). Przedtem odbyli oni wspólnie dwie lub trzy próby. Ich spektakl stał się swoistą walką, zapewne w jakimś stopniu przez artystów nieuświadomioną. Strycharski, mistrz tworzonej na żywo muzyki oraz wzmacnianego i przekształcanego głosu, starał się uważnie obserwować tancerkę i podążać za jej ruchem, natomiast ona próbowała odbierać sygnały płynące zarówno jej ciała, jak i muzyki (pojawiły się tu także fragmenty festiwalowego wykładu) oraz przestrzeni. W efekcie sprawiała wrażenie nieco skrępowanej, jej ruchy były połamane, często pauzowane: czasem jest to świadomym zabiegiem i techniką, lecz podczas tej improwizacji krótkie zatrzymania i staccato ruchu wydawały się wynikać z namysłu nad tym, co powinna teraz zrobić. Zdarzały się momenty większego otwarcia twórców spektaklu na samych siebie i partnera oraz warunki zewnętrzne, lecz, niestety, dominowały chwile niepewności, które bardzo szybko zaczynały nużyć.

Zmęczenie minęło w ciągu sekundy, gdy na scenie pojawili się kolejni goście wieczoru - Jacek Owczarek (specjalizujący się w kontakt improwizacji i improwizacji) i wspomniany już Krzysztof Skolimowski (tancerz współczesny i hip-hopowy oraz instruktor jogi). Ich spektakl został w całości zaimprowizowany, zarówno ruchowo, jak od strony muzycznej i oświetlenia. Muzyka była na żywo dobiera i miksowana, spośród płyt wybranych wcześniej przez artystów, podobnie światło - modelowane na bieżąco. Istniał jedynie punkt wyjścia - nagranie hinduskiej mantry, pogrążona w półmroku scena, oraz tancerze siedzący plecami do siebie. I rzecz najważniejsza - ich oddechy. To właśnie głębokie, niemal medytacyjne oddychanie dało impuls kolejnym ruchom (ciekawostka: rozwinięcie ruchu dzięki i poprzez podążanie za własnym oddechem było tego samego dnia jednym z zadań, jakie pojawiło się na warsztatach z Chanti). To, co zobaczyliśmy potem, wymyka się wszelkim próbom opisu. Fantastyczne, wypełnione płynnymi i energetycznymi ruchami sekwencje w kontakcie, przetaczanie się i skakanie po scenie, Owczarek przypominający łaszącego się kota, obaj tancerze zaś - dalekowschodnich mnichów i wojowników. Skojarzeń pojawiało się wiele: były tak nieprzewidywalne, jak kolejne taneczne frazy. Znakomite partie solowe i przejmujące ruchowe duety. To żywioł, który czują tylko tancerze o ogromnym doświadczeniu.

Ostatni festiwalowy występ znakomicie korespondował z podobnie meandrującym (choć jednak nie tak ryzykownym) wykładem dr Juliusza Grzybowskiego i stał się wspaniałym zwieńczeniem całej imprezy. Improwizacja, a więc wędrowanie, a nawet błądzenie, czyli zejście ze znanej, utartej ścieżki. Organizatorom i polskim artystom pozostaje życzyć, aby ten niepokój i chęć do podejmowania ryzyka przetrwały. Aby nie obawiali się nowych wyzwań, nie zważając na to, że punkt dojścia nie zawsze da się wyraźnie dostrzec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji