Artykuły

Farsa o gospodarce rynkowej

"Śmierć podatnika" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Katarzyna Kamińska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Sztuka Pawła Demirskiego to pełna niewybrednych żartów i głupawych gagów farsa o miejscu gospodarki rynkowej i pieniądza we współczesności, o tym, że podatnik zawsze traci.

Demirski po raz kolejny pokazał, że jest niezwykle wnikliwym obserwatorem polskiej rzeczywistości. Punktuje przywary, wyciąga na powierzchnię brudy i grzeszki popełniane w najróżniejszych dziedzinach życia. W "Śmierci podatnika" wyśmiewa pogoń za materialnym rajem, płonne nadzieje na dobrobyt zyskiwany za darmo. Mit, o który prędzej czy później się rozbijamy.

Cała rzecz dzieje się w Święto Brania Kredytów, które, jak możemy się domyślać, jest jednym z najważniejszych świąt narodowych republiki bananowej. Włada nią tchórzliwy, pałający samouwielbieniem Dyktator. Spokój państwa burzy wizyta zagranicznych gości: obalonego krwawego władcy O Muerte, który ma kłopoty z pamięcią, i towarzyszącego mu Hitmana. W paradzie przerysowanych postaci pojawiają się także znający najnowsze mody Superbohater i głupi, ale ambitny Ochroniarz. Wszystko toczy się wokół tytułowego Podatnika, który jeśli nie siedzi cicho i nie zaciąga kredytów bądź nie inwestuje - staje się dla władców niewygodny. Rozwój wypadków obserwuje Wędkarz-stoik, najbardziej realna z postaci.

Przebieg zdarzeń jest niezmiernie szybki i swoim pośpiechem przypomina akcję telewizyjnego show.

Taka jest także sceneria, w której oglądamy dzień z życia republiki - kiczowata scenografia, na którą składają się elementy taniej komercji: automat z napojami chłodzącymi, przenośna toaleta czy automaty do gry. W samym tekście także słyszymy o popularnych filmach, a jednym z wcieleń Dyktatora jest żaba Kermitt.

Monika Strzępka, reżyser spektaklu, nie pozwala publiczności ani przez moment czuć się bezpiecznie. O tym, że nie istnieje dla niej tradycyjny podział na scenę i widownię, dowiadujemy się już w foyer, gdzie spektakl się zaczyna. Później Dyktator decyduje się zasiąść wśród widzów, wypraszając z miejsca jednego z nich. To celny zabieg, bo zaczynamy czuć się jednym z podatników, podwładnych. I jak oni jesteśmy ofiarami intrygi, w której zawsze tracimy.

Ciekawy tekst Demirskiego skrzy się ironią, pełen jest aluzji: do naszego obrażania się na państwo i emigracji (z której jeden z bohaterów wraca jako transwestyta), do cynicznych rządzących, drwiących ze zwykłych obywateli, którymi za nic w świecie nie chcą zostać. Dramatopisarz kpi z wiary w mechanizmy wolnego rynku, którego niewidzialna ręka steruje wszystkim: stosunkami międzyludzkimi, poczuciem więzi narodowych czy moralnością.

Bohaterowie mówią sztucznym językiem, przeplatając ekonomiczno-gospodarczą nowomowę z przekleństwami.

Siłą napędową spektaklu utrzymanego w konwencji komedii dell'arte jest gra aktorska. Prawdziwie śmieszyli Marcin Czarnik w roli Finansisty czy Michał Opaliński - Superbohater. Na scenie magnetyzował Jakub Giel, czyli tytułowy Podatnik.

Konwencja ciągłych gier słownych, w których dobrem jest tylko pieniądz i akcje, ale też udawanych stosunków analnych czy dłubania w nosie, szybko się wyczerpała. To, co na początku prawie trzygodzinnego spektaklu interesowało, w jego połowie - nudziło. Niesmak pozostawiły także momenty (improwizowane?), w których aktorzy nawiązywali do niepewnej sytuacji dyrektora teatru Krzysztofa Mieszkowskiego.

Demirski zrobił tak jak zapowiadał - publicystycznie opisał kult pieniądza i wolnego rynku. Wskazał, że wiara w mit demokracji i neoliberalizmu to majaki.

Zapowiadał, że nie poda rozwiązań, a jedynie zainspiruje do ich poszukiwania. Jednak jego tekst utonął w zbyt zagmatwanej narracji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji