Artykuły

niebo gwiaździste czy ptaki fruwające

1

Przez prawie cały spektakl nad głowami widzów wyświetlana jest projekcja nieba. Wszystko, co dzieje się na scenie, rozgrywa się więc wobec niezmierzonych, nieobjętych przestrzeni. Dla mnie ta projekcja miała bardzo osobisty wydźwięk. Kiedyś znajomi, do których pojechałem z wizytą, ulokowali mnie na noc przy ścianie, na której naklejona była fotografia przedstawiająca kosmos. Strasznie dużo było tych gwiazd, galaktyk. Gdzieś, całkiem na obrzeżu, Słońce. Ziemia nie była zaznaczona nawet kropką. A gdzie ja jestem w takim razie? No i śniło mi się, że się zgubiłem. Nie był to wesoły sen. Od tamtego czasu, a właściwie od początku, nie umiem patrzeć na gwiazdy z obojętnością. Kiedy widziałem w przedstawieniu "Trzech stygmatów Palmera Eldritcha" Jana Klaty gwiazdy nad sobą, nasuwało mi się też drugie skojarzenie, może prostackie, lecz obsesyjnie powracające: "Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie". Jakkolwiek u Kanta wydaje się to troszkę bardziej skomplikowane, można to zdanie rozumieć wprost: jest dobro, zło, jest rzeczywistość, jest Bóg, jest świat i ludzie jako ja i ty.

W końcowych scenach spektaklu Klaty nieba już nie ma. Na czarnym, pustym tle fruwają gołębie (chyba). Nie dostrzegłem, w którym dokładnie momencie gwiazdy zgasły. Być może przemiana dokonywała się stopniowo i można ją było przeoczyć. Mój sen zagubienia wobec ogromu był przerażający, ale pewnie jeszcze gorzej by było, gdyby gwiazdy naprawdę znikły.

Niepewność człowieka, czy żyje w świecie prawdziwym, czy jest on snem, a może czyimś wymysłem, jest stara jak ludzkość. Philip K. Dick, podobnie jak wielu innych autorów science-fiction, umiejscowił ten lęk w świecie wyimaginowanym, futurystycznym. A pisząc - nie musiał przejmować się konkretem kształtów, przedmiotów. Słowa poruszały wyobraźnię czytelników. Jan Klata natomiast, przenosząc powieść na scenę, musiał taki świat ukonkretnić - i uczynił to poprzez

wyobraźnię na wskroś współczesną, masową, mieszając na wielu poziomach najróżniejsze popkulturowe "ikony". Dwadzieścia, trzydzieści lat temu teatr, chcąc mówić o otaczającej rzeczywistości, wykorzystywał często aluzje (najczęściej polityczne), które publiczność bezbłędnie wychwytywała. Teraz widzowie, zwłaszcza rówieśnicy Klaty, równie bezbłędnie wychwytują cytaty (a więc i zawarte w nich aluzje), jednak zupełnie innego rodzaju. Odnoszące się do produktów kultury popularnej (ale też "wysokiej") przemielonych przez kino, scenę, telewizję, estradę, komiks, sztukę... W takim kontekście, na tej samej płaszczyźnie rozpoznawane są przez widzów cytaty z filmów, teledysków i "niebo gwiaździste". Jednak nawet w takim świecie (który - chcemy czy nie - nas otacza), pełnym symulakrów, wciąż jeszcze, w mniejszym lub większym stopniu, udaje się nam znaleźć - choćby po omacku - oparcie, kierunki, poczucie realności i (większej bądź mniejszej) integralności.

Lecz Dick, a za nim Klata, prowadzą jeszcze dalej. Co się dzieje, gdy nie da się już odróżnić rzeczywistości od wizji? Świata rzeczywistego od wykreowanego pod wpływem narkotyku? Jak żyć w takim świecie (światach)? W największym skrócie: Palmer Eldritch wyprodukował narkotyk, po zażyciu którego człowiek przenosi się w świat imaginacji, nie dający się odróżnić od rzeczywistego; kreuje w nim osoby i sytuacje według własnej wyobraźni. Jest tylko jedno "ale": w każdym takim świecie obecny jest Palmer Eldritch. Ze świata wyobrażeń wraca się do rzeczywistości w dowolnym momencie. Lecz i tu czeka pułapka - Eldritch może taki powrót utrudnić lub nawet uniemożliwić. Bywa tak, że wydaje nam się, iż oto wróciliśmy, spotykamy bliskich, lecz to tylko kolejne piętro ułudy. Na przykład Leo Bulero (Jan Peszek), sądząc, że ma do czynienia ze swoimi pracownikami, zachowuje się tak, jakby znów kierował firmą, nagle jednak odkrywa w swoim ubraniu węża z poprzedniej wizji - dostał się więc na inne piętro, lecz wciąż tkwi w świecie iluzji. Palmer Eldritch dał mu znak (ów wąż), a mógł tego nie zrobić, i Bulero tkwiłby tu bez końca, nie mając świadomości, iż to tylko gra jego (?) wyobraźni.

2

A co począć w takim świecie z miłością? Klata w "Trzech stygmatach" takie właśnie pytanie zadaje szczególnie natarczywie. Barney Mayerson (Hubert Zduniak) pracuje dla wielkiej korporacji. Jego życie skupione jest wyłącznie na własnej osobie - popełnia liczne zdrady i nielojalności wobec wszystkich wokół. Na drodze do kariery zostawia żonę. Później nie czyni nic, by ratować swego szefa z opresji. Ostatecznie zostaje zwolniony z pracy. Choć prowadzi życie, jakby jego była żona, Emily Hnatt (Anna Radwan-Gancarczyk), nie istniała, wciąż jest ona jedyną kobietą, którą kocha. Wyrzucony z pracy, idzie do niej, namawiając, by poleciała z nim do kolonii na Marsa, zostawiając swego obecnego męża. Z rozbrajającą szczerością Emily odpowiada mu, że już go nie kocha.

Lot na Marsa staje się dla Barneya swego rodzaju ekspiacją. Ale również poszukiwaniem Emily. Lecz poszukiwaniem (przynajmniej na początku) w wyimaginowanych światach. Pierwsze zażycie narkotyku - to powtórzenie kłótni, wzajemnych pretensji, jakby Mayerson wracał do najgorszych dni. To, nieco masochistyczne, doznanie pociąga jednak za sobą kolejne powroty w narkotyczny świat. Podobnie jak Mayerson, i my przestajemy już rozróżniać, co jest rzeczywistością. Klata zaciera ścieżki. Już nawet nie wiadomo, czy terapia ewolucyjna, jakiej poddaje się Emily ze swym mężem (polegająca na stymulowaniu gruczołów w celu przyspieszenia ewolucji), a zwłaszcza jej efekty (w wyjątkowo rzadkich przypadkach, zamiast rozwoju, następuje cofanie się ku stadium małpy - i to spotyka Emily), są wytworem narkotycznej wyobraźni Mayersona, czy też obiektywnym zdarzeniem. W każdym razie kolejne starania (rzeczywiste czy urojone?) wywołują pożądany efekt: Emily wraca do Mayersona - spektakl kończy się tańcem ich splecionych ciał. To naprawdę piękna i wzruszająca scena - rozegrana na proscenium, nieco z boku sceny, blisko widzów. Nie ma już żadnych efektów, jakich pełno było w przedstawieniu. Tylko dwoje ludzi. Emily, stojąc na palcach, z ufnością tuli się do Barneya. Klata buduje tę scenę bardzo precyzyjnie - z wyjątkową delikatnością i ciepłem. Tak. Tylko że wszystko jakby nie do końca pasuje. Tłem ich tańca jest ściana baraku na Marsie, choć przecież Emily nigdy tam nie była (a może jednak przyjęła propozycję Barneya i poleciała później za nim?). Emily cicho wymawia jakieś dźwięki znane z seansów terapii ewolucyjnej, może rzeczywiście cofa się w rozwoju. No i te ptaki, zamiast nieba... Czy to więc rzeczywiście zwycięstwo miłości? A jeśli nie? - to jakże okrutna to wizja. Nie sposób uciec od pytania, co jest więcej warte: prawdziwy ból i klęska czy też zadowolenie w całkowicie wyimaginowanym świecie, w którym każda osoba jest naszą własnością?

Stawiam wciąż nowe pytania, bo spektakl Klaty - jeśli nie zatrzymamy się na poziomie gadżetów i atrakcji, którymi raz po raz epatuje widzów (lasery, projekcje, ekrany, skróty myślowe, odwołania do najbardziej powszechnych znaków popkultury, taniec, muzyka) - każe nam wszystko poddawać pod rozwagę. Jakość stawianych pytań dotyczy spraw podstawowych, choć język teatralny, jakim podsuwa się nam te pytania, może wydawać się niekiedy nazbyt pośpieszny, gorączkowy.

3

W powieści Dicka - w porównaniu ze spektaklem Klaty -jest o wiele więcej nawiązań do spraw wiary, do Boga. Świat narkotykowej realności stworzonej przez Eldritcha zyskuje tam znamiona prawie boskie - cóż z tego, że a rebours. Eldritch istnieje w każdej wizji, jak Bóg przenika wszystko i wszystkich. Jeśli udałoby mu się skłonić wszystkich do zażycia narkotyku, świat wizji stałby się jedynym. Także podarowanie człowiekowi możliwości wyjścia poza ciało, do prywatnych, wiecznych rajów - bo wizja może trwać bez końca - również budzi w powieści konotacje ewangeliczne (porównanie z wizją świętego Pawła). Dopełnieniem tych religijnych odniesień jest nieokreślone neochrześcijaństwo. Taki eklektyzm religijny wzmaga jeszcze poczucie zagubienia w powieściowym świecie (światach).

Klata znacznie ten religijny kontekst ograniczył. "Duchowe" przeżycia związane z zażywaniem narkotyku i ich biblijne konotacje prawie się nie pojawiają. Gdyby ktoś chciał być złośliwy, mógłby stwierdzić, że zamiast spektaklu o boskości i o duchowym zagubieniu, powstał spektakl o szkodliwości zażywania narkotyków.

Ale w spektaklu to ograniczenie nawiązań religijnych powiązane zostało z wyostrzeniem spojrzenia. Właściwie jedyny wątek religijny, jaki pozostał, dotyczący działalności misyjnej neochrześcijanki Anne Hawthorne (Katarzyna Warnke), poprzez wykorzystanie zupełnie nowej tonacji, wybrzmiewa przejmująco. Mayerson zetknie się z Anne podczas podróży na Marsa - Anne próbuje go nawrócić. Żarliwość i ewangelizacyjna pasja dziewczyny brzmią naiwnie, ale przez to wiarygodnie. Barney traktuje jej misjonarskie zapędy raczej żartobliwie. Jednak już wtedy Anne wprowadza do jego słownika pojęcie pokuty, nadając nowy sens jego straceńczej wyprawie. Kilka scen później Anne wejdzie do baraku, w którym wszyscy jego mieszkańcy, a więc i Barney, leżą pogrążeni w wizjach. Budzi Barneya - dochodzi wówczas do najdziwniejszej rozmowy w tym spektaklu.

Sposób bycia postaci naznaczony jest obcością - każdy z bohaterów, choćby w pozie, sposobie mówienia, zachowuje ironiczny dystans wobec siebie i innych. Trudno to nazwać - to również poza naszego dzisiejszego świata. Chodzi o taki rodzaj "wycofania", który nie pozwala dać się zranić. Nawet rzeczy najbardziej istotne brane są w nawias obronny, zawsze gotowi jesteśmy na żart z samych siebie, z najważniejszych spraw (nie rezygnując, lecz dystansując się od nich). Tak to też wygląda w spektaklu Klaty - z jednym wyjątkiem...

Tylko w scenie w baraku ta dwoistość niknie. Wśród pogrążonych w narkotycznym śnie kolonistów, oparci o ścianę blaszanego baraku, siedzą Anne i Barney. Anne nie zdołała nikogo nawrócić na neochrześcijaństwo - wszyscy wybierają świat narkotyku. Anne, używając krótkich zdań Tomasza a Kempis z o naśladowaniu Chrystusa, mówi wprost o sprawach dla siebie najważniejszych, rezygnuje zupełnie z owego obronnego pancerza. Tych dwoje tworzy przerażająco samotną wyspę. Bezbronna prostota wypowiadanych słów kontrastuje z wszystkim wokół. Dziecięca ufność dziewczyny uwiarygodnia zdania, które, wypowiadane w inny sposób i w innych okolicznościach, Barney by pewnie po prostu bezlitośnie wykpił. Ten ton serio zatrzymuje prawie zupełnie teatralną machinę. Wydawałoby się, że to akt wiary, że każde słowo trafia do Barneya, może zostanie neochrześcijaninem? Dziewczyna jednak nagle wstaje, podbiega do pudełka z narkotykiem i po raz pierwszy pogrąża się w świecie ułudy. Czy to jej klęska, wyraz zwątpienia, czy raczej ofiara, by wyswobodzić Mayersona? jakkolwiek by było, w żaden sposób nie udaje się nadać temu światu kierunku. Potrzeby wiary nie można ująć w żadne ramy. Głód wiary nie znajduje obiektu. Nie znajduje Boga.

Sięgnięcie przez Anne po narkotyk ukazało całą bolesność i zło tego procederu - do tego momentu wydawało się, że żucie Can-D czy Chew-Z jest normą w przedstawionym świecie. A teraz nagle chcielibyśmy, aby Anne pozostała nieskalana. Żeby udało się jej zachować to, co niszczy narkotyk - poczucie, że można marzyć, żyć i wierzyć w rzeczywistym świecie.

W "Trzech stygmatach" Klaty pojawiają się jeszcze inne epifanie - lecz wszystkie dwuznaczne. Reżyser igra w nich z popularnymi popkulturowymi wyobrażeniami, realizując swoiste wizualne show. Oto Eldritch przynosi swój nowy dar dla świata - narkotyk dający życie wieczne. Pojawia się w pięknym, zielonym tunelu stworzonym przy pomocy światła laserowego. Ogłuszająco brzmi gardłowy śpiew Huun-Huur-Tu. Ale przypomina to raczej lądowanie ufo niż objawienie. Albo końcowa "msza"... Barney, wykorzystuje liturgiczną melodykę pieśni; stojąc na proscenium, zwraca się do Eldritcha, by oddał mu żonę. W głębi sceny oświetlona od tyłu grupa ludzi: Eldritch jak Bóg w otoczeniu świętych albo jak załoga obcego statku kosmicznego (z "Bliskich spotkań trzeciego stopnia"), lub też jak bohaterowie wirtualnych światów. Modlitwa Barneya zostanie wysłuchana po tej bluźnierczej mszy...

Wraca uparte pytanie: co wybrać? Czy prawdziwy ból rzeczywistego odrzucenia przez kochaną osobę, czy sztuczną rozkosz stworzoną w zakłamanym świecie?

4

Ułuda jest podstawowym towarem przedstawionego świata. Zanim jeszcze pojawił się Palmer Eldritch ze swoim nowym narkotykiem, wszystko wyglądało podobnie, równie beznadziejnie, choć może nie tak groźnie.

Wielka korporacja produkuje zestawy Perky Pat. Miniaturowe zabawki, przypominające Barbie i Kena oraz dodatki dla nich. Miniaturyzowane są więc wszelkie przedmioty, samochody, krawaty, radia, wazony. Życie Ziemi rządzi się prawem bezwzględnego kapitalizmu, zaś mieszkańcy Marsa i innych zasiedlonych planet skupiają się na konsumpcji - a dokładniej, na kompletowaniu zestawów Perky Pat. Takie kolekcjonowanie zabawek pewnie nie miałoby sensu, gdyby nie narkotyk Can-D. Po jego zażyciu można wniknąć w idealny świat, czyli wyobrażony świat konsumpcji na Ziemi. Ale można wykorzystywać do takiego przeniesienia świadomości tylko osoby i przedmioty z miniaturowych zestawów. Im więcej zabawek - tym większy świat. Wszystkie kolonie wydają się całkowicie znarkotyzowane. Brak nadziei na jakąkolwiek zmianę.

Klata bardzo dowcipnie unaocznił zasadę takiej wizji. Żujący Can-D koloniści, zasłaniając twarze, siadają przy ścianie baraku, która zamienia się w wielki ekran z morskim pejzażem i luksusowym samochodem. Wychodząc z boków proscenium, pojawiają się Perky Pat (Małgorzata Gałkowska) i Walt Essex (Juliusz Chrząstowski). Poruszają się sztywno. Zachowują się i rozmawiają według najgorszych serialowych wzorów (mówią koloniści, a lalki tylko poruszają ustami). Wszystko to ma jeszcze wyrazisty kształt, gdy w te lalkowe postaci wcielą się tylko pojedyncze osoby. Ale zasada jest taka, że wszyscy, którzy żują Can-D, przenoszą się w ulalkowiony świat. A więc trzech mężczyzn jest w ciele Walta, a trzy kobiety w ciele Perky Pat. Wydawanie sprzecznych komunikatów powoduje zupełny chaos w zachowaniach figurek. Został tu stworzony świetny układ choreograficzny, jakby ludzie-lalki rzeczywiście targani byli całkowicie sprzecznymi impulsami, uśmiechając się, odwracając, złoszcząc równocześnie.

Obraz rozpadu świata budzi ambiwalentne odczucia. Cieszymy się atrakcyjną formą, a przecież świat kolonistów poraża beznadzieją. Nie czekają już na nic, bo wiedzą, że nic ich tu nie spotka. Zaniedbali całkowicie zagospodarowywanie planety, czekając wyłącznie na chwilę narkotykowej nierzeczywistości. I tylko jej może dotyczyć przemiana.

Palmer Eldritch proponuje nowy narkotyk Chew-Z. Już nie będą potrzebne żadne zestawy. Można przenieść się w urojone-realne światy, gdzie wszystko doznawane jest rzeczywiście. Po pierwszym zażyciu nowego narkotyku koloniści budzą się szczęśliwi (przeżyli na nowo swoje pierwsze udane randki, miłosne schadzki, szczęśliwe chwile). Barney Mayerson nie jest więc wyjątkiem - wszyscy otrzymują mamiące szczęście, wyobrażone uczucie bliźnich, których kochają.

Dick i Klata pokazują dwie możliwości: całkowite zapanowanie konsumpcji na Ziemi (dotkniętej zresztą katastrofą ekologiczną związaną z efektem cieplarnianym) i niemożność nadania jakiegokolwiek sensu życiu na Marsie i innych koloniach, gdzie jedynym celem jest powracanie w świat narkotycznych ułud, przenoszących ich na niemożliwą już Ziemię.

5

Wymowa tego spektaklu wydaje się przerażająca. Nawet najbardziej szołmeńskie sceny ukrywają pustkę. Cieszymy się niezwykłymi tańcami Leo Bulero (świetna rola Jana Peszka), nie zauważając, że zaczyna tańczyć, gdy zostaje sam - tylko wtedy czuje się bezpiecznie, zdejmuje maskę, nie musi udawać. A przecież ten taniec to wyraz całkowitej samotności. Albo Roni Fugate (Katarzyna Warnke), sypiająca z Barneyem jego asystentka, ani przez moment nie wahająca się, by wykorzystać sytuację, pogrążyć go i zająć jego miejsce w firmie (zresztą Barney nie jest wobec niej bardziej lojalny). Problem w tym, że Roni na swój sposób chyba kocha Barneya, ale przecież miłość musi ustąpić wobec kariery (Barney też kiedyś poświęcił żonę). Zakończenie spektaklu też wygląda jak ckliwy happy end amerykańskiego kina - a przecież kryje się pod nim wielka rozpacz.

W tym świecie, w którym wszystko się rozpadło, wszyscy nadal się uśmiechają, zachowują się, jakby rzeczywiście byli zadowoleni. I właściwie trudno sobie wyobrazić, że ktokolwiek z nich ma jeszcze nadzieję, że coś się zmieni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji