Artykuły

Bieniasz - bezkompromisowy marzyciel

Był intelektualistą, który chciał i umiał mówić o Śląsku rzeczy ważne, choć nieraz niewygodne - o STANISŁAWIE BIENIASZU, pisarzu i reżyserze, pisze Krzysztof Karwat.

"W niejednym Polaku czy Niemcu wywoływał niepokój, a nawet gorący sprzeciw. Mówił przede wszystkim w swoim imieniu i na własną odpowiedzialność. Ale Ślązacy - bo tak to już z nimi zawsze było i jest - słysząc tak donośny i stanowczy głos, który rozchodził się coraz szerzej i szerzej, przypisali Bieniaszowi niewdzięczną rolę swego mentora i adwokata. Człowieka, który da świadectwo. Powie światu, że Śląsk i Ślązacy chcą być rozumiani. I szanowani. Nic więcej, tylko tyle. Bieniasz z ochotą podjął to wyzwanie. Dobrze się w tej roli czuł, choć czasami mocno mu ciążyła. Pewnie niejeden raz wolałby uciec w jakąś inną przestrzeń intelektualną, duchową. Wyzwolić się z tych śląskich zapętleń, konfliktów, kompleksów i emocjonalnych uniesień. Znaleźć - po ludzku - chwilę wytchnienia. Jakoś mu się to nie udawało.

Inni od innych

Wierzył w możliwość dokonania zmian mentalnych i świadomościowych, bo przede wszystkich od nich uzależniał powodzenie reform ustrojowych i szansę na lepsze życie dla nas wszystkich. Skupiając uwagę na rodzinnym Górnym Śląsku, chętnie przyjmował perspektywę szerszą - ogólnopolską, europejską. Liczył na to -już pod koniec lat 80. - że Polska przyjęta zostanie do politycznych struktur europejskich, co będzie nie tylko impulsem do rozwoju gospodarczego i społecznego, ale również pozwoli jej wyleczyć rany II wojny światowej, zerwać z dziedzictwem Jałty i obu totalitaryzmów XX-wiecznych i na nowych, przyjaznych zasadach oprzeć stosunki polsko-niemieckie. Nie miał jednak złudzeń. Wiedział, że nie będzie to łatwe. Dopominał się porozumienia i zrozumienia. Wskazywał na potrzebę wyciągnięcia lekcji z najnowszych dziejów Polski i Europy Środkowej, ale unikał myślenia ahistorycznego, nieuwzględniającego tych bezprecedensowych zmian na każdym polu, jakie dokonały się po roku 1945.

Świat Górnego Śląska jest po prostu inny od otoczenia, czy to niemieckiego do 1945, czy polskiego - po tej dacie - pisał w artykule Pogranicze bez granicy [w roku 1994 w Gazecie w Katowicach - przyp. k. k.]. Przyjazne stosunki pomiędzy Polską i Niemcami, które dopiero od kilku lat zastąpiły historyczną wrogość, spowodowały w duszy tych Górnoślązaków, którzy chcieliby zachować polskie i niemieckie tradycje, głębokie pęknięcie, które powoli zaczyna się spajać. A dlatego chociażby powoli, że nie napisano dotychczas prawdziwej historii, tej ziemi, wychodzącej z punktu widzenia odczuć ludzi miejscowych, a nie interesów polskich lub niemieckich. Tymczasem historia właśnie jest kluczem do zrozumienia tego, że wciąż jeszcze na tym skrawku ziemi można znaleźć co najmniej pięć opcji quasi-narodowościowych, których granice przebiegają nader często w poprzek rodzin, a czasem w poprzek jednej osobowości.

Przeciw nacjonalizmom

Bieniasz bez lęku i zbędnych emocji, wręcz z dużymi nadziejami, przyjął pojawienie się w kraju organizacji mniejszości niemieckiej. Widział w tym naturalny akt demokratyzowania się Polski. Ale przestrzegał przed nowymi niebezpieczeństwami. Przed nieznanymi od lat wybuchami ksenofobii, z jednej i drugiej strony. Z uwagą śledził wszelkie, nawet najdrobniejsze przejawy antypolonizmu i antyniemieckości. Piętnował błędy, jakich dopuszczali się liderzy mniejszości niemieckiej, ale także aroganckie zachowania polskich urzędników czy polityków średniego i lokalnego szczebla. To oczywiste, że tym samym narażał się obu stronom. Także Niemcom z Niemiec i przesiedleńcom.

Wiele lat temu w paryskiej Kulturze pisał: Czas przyjąć do wiadomości, że trzystutysięczna mniejszość w prawie czterdziestomilionowym narodzie nie stanowi żadnego zagrożenia. Historyczne resentymenty nie są dobrym doradcą. Akceptujmy więc każdego takim, jaki jest, i skończmy z przerabianiem wszystkich na takich, jakimi chcielibyśmy, by byli - na obraz i podobieństwo swoje. W przeciwnym razie postępować będzie zauważalny już dziś proces polaryzacji narodowej na Górnym Śląsku i prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną. Utrzymywany w mocy system mitów i stereotypów powoduje, iż ci mieszkańcy tego regionu, którym tradycje polskie są obce, musieliby codziennie pluć do lustra: za to, że nie walczyli o polskość, że byli w Wehrmachcie albo w HJ, że nie zdeklarowali się jako Polacy w czasach hitlerowskich i nie dali się tym samym wywieźć do Oświęcimia, i że nie potrafią nienawidzić Niemców (...). Jeśli Polska naprawdę chce się znaleźć w Europie, musi nauczyć się tolerancji.

Stanisław Bieniasz nie chciał, by o regionalnych śląskich sprawach decydowały odległe ośrodki władzy. Był zagorzałym entuzjastą regionalizacji i decentralizacji Polski. Chciał dla Śląska (i innych regionów) autonomii politycznej i gospodarczej, wierząc, że ona nie osłabi państwa polskiego, lecz je wzmocni, upodobni do innych, najsilniejszych i najlepiej zorganizowanych struktur europejskich.

Rozczarowany Związkiem Górnośląskim Stanisław Bieniasz z determinacją i żarliwością marzyciela głośno i wręcz maniakalnie nawoływał do górnośląskiego pojednania. Ale przecież tkwił w nim również zażarty polemista i obrazoburca, który nie bał się głosić haseł niepopularnych i wchodzić w zwarcia z nacjonalistami polskimi i niemieckimi, także górnośląskimi, bo i takich nie brakowało i nie brakuje. Te sprzeczne żywioły, które pchały go do pisania i działania, musiały czasami wywoływać w nim samym irytację, a nawet frustrację. Stąd jego krytyka Związku Górnośląskiego, w którym pokładał tak wiele nadziei. Czuł się rozczarowany, że aktywiści tego stowarzyszenia pomijają niemieckie dziedzictwo kulturowe Górnego Śląska i lekceważą doświadczenia tych, którzy świadomie nie chcą się narodowo samo-określać (idea prawnego usankcjonowania natio silesiae pojawiła się później (...). Marzyła mu się organizacja wszechogarniająca wszystkie opcje, szczerze i prawdziwie je tolerująca. Nie tylko w statutowych zapisach. Stąd z taką życzliwością przyjmował narodziny opolskiego Związku Górnoślązaków, który jednak szybko okazał się niewiele znaczącą efemerydą. Stąd jego zainteresowanie Ruchem Autonomii Śląska. Podobało mu się, że ta organizacja przypomina o istnieniu śląskich Ślązaków. On sam przecież na każdym kroku czynił podobnie.

Dziecko w publicyście

Ale - jednak - z instytucji i stowarzyszeń regionalnych, których aspiracje polityczne były z czasem coraz wyraźniejsze, nie był zadowolony. Ba, ich działania wywoływały w nim gorycz. Dlaczego? Bo żadna z tych organizacji i quasi-partii nie dążyła do tego, co on sobie wymarzył - do porozumienia, uznania racji wszystkich. Jedynym wyjściem - powtarzał do znudzenia - jest znalezienie punktów stycznych, podjęcie w tym celu rozmów i rozpoczęcie prawdziwej integracji, opartej na tolerancji, która zaczyna się dopiero tam, gdzie kończy się możliwość zrozumienia drugiej strony. Porozumienie można osiągnąć tylko własnymi siłami, bez odwoływania się do najbardziej nieciekawych kart w historii polskiej endecji i bez wprowadzania do gry rewizjonistycznych elementów skrajnej prawicy niemieckiej.

Był naiwny? Może... Dobry publicysta, dobry pisarz polityczny, musi mieć w sobie coś z dziecka, które chce, by świat i ludzie byli lepsi i rozumniejsi, niż są w rzeczywistości. Ale właśnie w tej naiwności, w tym Bieniaszowym marzycielstwie i chciejstwie zawiera się jądro jego politycznego przesłania. Zrealizujmy je, a przekonamy się, że to on miał rację.

Stanisław Bieniasz (1950 - 2001), dramaturg, prozaik, reżyser, publicysta. Urodził się w Pawłowie (obecnie dzielnica Zabrza). Debiutował w 1977 r. monodramem Hotel pod Konfesjonałem. W następnych paru latach napisał serię sztuk zrealizowanych w teatrach i telewizji, m.in.: Hałdy, Urlop zdrowotny, Czerwone słoneczko i Stary portfel. Na krótko przed stanem wojennym wyjechał do Niemiec, gdzie spędził prawie trzynaście lat, współpracując jako publicysta i autor z Radiem Wolna Europa oraz z redakcją polską Deutschlandfunk. Napisał w tym czasie kilka sztuk i słuchowisk oraz kilkadziesiąt opowiadań. Wydał jedenaście książek. Do najważniejszych z nich należą: Ostry dyżur (1984), Ucieczka (1991), Sponsor i jego autor (1995) i Niedaleko Konigsallee (1997). W 1994 nakręcono jego serial telewizyjny Spółka rodzinna. Jako publicysta i eseista współpracował m.in. z paryską Kulturą, Gazetą Wyborczą i miesięcznikiem Śląsk. Był założycielem i prezesem Regionalnego Towarzystwa Polsko-Niemieckiego, które obecnie nosi jego imię".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji