Artykuły

Farsa o przemijaniu

"Kwartet" w reż. Mariusza Puchalskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Tytuł "komedia o przemijaniu" brzmi absurdalnie. Ale, czy nam się to podoba lub nie, "Kwartet" Ronalda Harwooda nie jest do końca tragifarsą, chociaż mógłby nią być. Na szczęście za reżyserię wziął się Mariusz Puchalski, który w niejednej farsie grał i wie, jak łatwo omsknąć się w rejony pustego śmiechu i banału. Do współpracy zaprosił wytrawnych aktorów: Michała Grudzińskiego i Sławę Kwaśniewską, Irenę Grzonkę i Włodzimierza Kłopockiego. Każdy z nich to wielka osobowość, tak jak w sztuce Harwooda.

Bohaterowie "Kwartetu" są byłymi śpiewakami operowymi, którzy spotkali się po latach w jednym domu starców. Może lepiej byłoby mówić o angielskiej odmianie Skolimowa - domu, w którym mieszkają samotni lub schorowani artyści. Tradycją miejsca jest koncert z okazji urodzin Giuseppe Verdiego. Nasi bohaterowie powinni coś zaśpiewać, ale jak to zrobić, kiedy głosy już nie te i nie takie. Życie im przyszło z pomocą. Właśnie wznowiono legendarne nagranie "Rigoletta", którym wszyscy śpiewali główne role, w tym słynny kwartet Gildy, Magdaleny, Rigoletta i Księcia. Nasze operowe gwiazdy dwoją się i troją, aby doprowadzić do występu, zważywszy, że Jean (śpiewała kiedyś Gildę) nie ma na to ochoty. Wynika, że jest najbardziej świadoma sytuacji, w jakiej się znajdują. Ale w pewnym momencie uzmysławiają sobie, że mogą wykorzystać wznowioną właśnie płytę i zaśpiewać z playbacku.

Kwartet z "Rigoletta" tylko wtedy jest fascynujący, gdy wykonują go znakomici śpiewacy. "Kwartet" Harwooda może wznieść się na wyżyny teatru, pod warunkiem, że zagrają w nim mistrzowie. I tak się stało w Poznaniu. Aktorzy nie dość, że znakomicie wyczuli partyturę sztuki, to na dodatek nasycili bohaterów swoimi doświadczeniami zawodowymi, swoimi kłopotami wynikającymi z racji wieku, kondycji zdrowotnej... Oni nikogo nie grają. Oni są prawdziwi, wiarygodni, uczciwi wobec widza i przede wszystkim wobec siebie. I może właśnie dzięki temu, sztuka nie ma w sobie nic z banalnej farsy. Na scenie oglądamy ludzi, którzy mają za sobą cudowne życie, byli sławni, piękni, bogaci, a teraz kłócą się o łyżkę dżemy w stołówce, zapominają się Sztuka skrzy się dowcipem - czasami "rozporkowym" - ale jest on podany finezyjnie i subtelnie Wydaje mi się, że Puchalski pozwolił aktorom, aby po swojemu zbudowali postaci. Pilnował tylko, by słuchali siebie nawzajem i nie szarżowali. Dzięki temu nie śmiech jest tu górą, ale refleksja, że tych czworo "śmiesznych staruszków" wcale nie jest tylko śmiesznych. Cóż, życie przemija szybko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji