Seans Kantora
1. POSŁANNICTWO MANEKINÓW
W "Szkicu do erotyku współczesnego" Różewicz powiada: "najplastyczniejszym opisem chleba jest opis głodu", i dalej: "nieobecność ciała jest opisem miłości". Zauważmy (wcale nie mimochodem, bo bardziej tu idzie o ogólną prawidłowość, którą zdania te nie wprost wyrażają), że zasada takiego mówienia starsza jest od erotyków współczesnych, stanowi bowiem istotę poezji (chociażby dlatego, że istotą "nadwyżki znaczeniowej" jest to, iż musi być wyartykułowana nie wprost, bo w przeciwnym wypadku przestałaby być "nadwyżką"). Zaś w szkicu-manifeście Tadeusza Kantora, zatytułowanym "Teatr śmierci", jedno z ważniejszych twierdzeń brzmi: "życie można wyrazić w sztuce jedynie przez brak życia, przez odwołanie się do śmierci (...)". Nie idzie tu o to, że myśli Różewicza i Kantora przypadkowo spokrewniły się, lecz o rzecz znacznie ważniejszą: otóż Kantor doszedłszy do swej teorii "teatru śmierci", napisawszy nowy - wywiedziony, co prawda, z zafascynowania Schulzem, ale podporządkowany teorii i praktyce teatru - "traktat o manekinach", znalazł sie na terenie poezji (przyznajmy: granice tego obszaru autor "Umarłej klasy" wielokrotnie już przekraczał; terminu "poezja" używamy tu nie w jego ortodoksyjnym, odnoszącym się tylko do sztuki słowa, znaczeniu). Dlatego też nazywanie Kantora poetą teatru nie ma w sobie nic z metaforyczności. "Umarła klasa" jest poematem, tyle że zrealizowanym - w przeważającej mierze - w pozasłownej materii (ale czyż poezja konkretna - i foniczna, i wizualna - nie wykracza poza słowo?). Rzecz jasna, Kantorowski "traktat o manekinach" jest czymś znacznie więcej niż tylko przeniesieniem zasady mówienia nie wprost na teren sceny: autor "Teatru śmierci" uwzględnia w swoich rozważaniach zarówno "psychologię bycia widzem" i "bycia aktorem", jak i okoliczności rodzenia się katharsis. Stan ten osiąga się, zdaniem Kantora, po przejściu przez wstrząs, można by powiedzieć, metafizyczny. Dlatego też "należy przywrócić pierwotną siłę wstrząsu tego momentu, gdy naprzeciw człowieka (widza) stanął po raz pierwszy człowiek (aktor), łudząco podobny do nas a równocześnie nieskończenie obcy (...)". Aktor dla widza znajduje się "poza barierą nie do przebycia", bo wysyła doń przekaz z "obszaru śmierci", to jest z obszaru, w którym słowa i gesty - umarłszy, stawszy się znakami - osiągnęły możliwość wyrażania kondycji ludzkiej. Kantor uważa, iż manekin pomóc może współczesnemu artyście w przywróceniu, w ponownym wprowadzeniu wspomnianego tu "metafizycznego wstrząsu" w obręb relacji: widz - aktor. Niezwykłość owej relacji zniszczona bowiem została przez teatr naturalistyczny, imitujący życie - z jednej strony, a z drugiej - przez współczesne formy teatru obrzędowego i happeningu, których twórcy usiłują znieść podział na aktora i widza.
Gdy mowa o manekinach w teatrze, nie sposób nie wspomnieć o nadmarionetach Craiga. Idea zastąpienia żywego aktora nadmarionetą, tworem sztucznym, jest dzisiaj nieaktualna, bo we współczesnej sztuce jednolitość, jednorodność dzieła przestała być ideałem. Idea nadmarionety - czytana w kontekście manifestu Kantora - bizmi dość dziwnie, choć swego czasu przyczyniła się do odnowy sztuki teatru. Craig, chociaż wyrzucał ze sceny aktora, nadmarionecie kazał być aktorem, tworzył ją na obraz i podobieństwo człowieka (nadmarioneta była więc aktorem, tyle że bardziej niż aktor-gwiazdor podporządkowanym woli reżysera-kreatora). Kantor natomiast mógłby powtórzyć za Ojcem, bohaterem opowiadań Brunona Schulza: "chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekinu". Bowiem dla twórcy "Umarłej klasy" manekin jest "modelem dla żywego aktora". Nie idzie tu tylko o odwrócenie kierunku imitatorskiej działalności: Kantora nie fascynuje bowiem mechaniczna sprawność manekina, lecz to, że jest on "realnością najniższej rangi", że pochodzi z "obszaru śmierci". "Nie sądzę - stwierdza Kantor - aby manekin (lub figura woskowa) mógł zastąpić żywego aktora, jak chciał Kleist i Craig. (...) Jego pojawienie się zgadza się z moim przekonaniem (...) - wyznaje dalej Kantor - że życie można wyrazić w sztuce jedynie przez brak życia. (...)". Tym samym manekiny, będąc zrazu w Kantorowskich inscenizacjach jakby dodatkowym organem aktora ("Kurka wodna" - 1967 r., "Szewcy" - 1970 r.), osiągnęły w ,,Umarłej klasie" wyższą godność (właśnie przez swoją niższość): stały się modelem dla aktora, wcieleniem idei "teatru śmierci".
2. "UMARŁA KLASA"
"Teatr śmierci" można by traktować jako jeszcze jeden manifest (ileż tych manifestów w historii sztuki dwudziestego wieku już było!), jako literaturę, lub - w najlepszym wypadku - jako przejaw sztuki konceptualnej, którą - właśnie pisząc "Teatr śmierci" - Kantor odrzuca. Można by, gdyby nie było "Umarłej klasy", albo gdyby była byle jak. Ale "Umarła klasa" jest - i to nie tylko w "repertuarze" teatru "Cricot - 2", ale i w naszej, widzów pamięci: niektórych jej sekwencji chyba nigdy nie da się zapomnieć! Bo "Umarła Klasa" jest spektaklem znakomitym, hipnotyzującym widzów bez odbierania im świadomości i możliwości buntu.
Aby lepiej zorientować się w materii dzieła, wyświetlmy kliszę pamięci, powróćmy do chwili, gdy - jako widzowie - wchodziliśmy w spektakl, a on, umierając, stając się kliszą, wchodził w nas.
Szkolne ławki. Zwyczajne, drewniane. Trochę staroświeckie (kiedy ostatni raz dotykałem takiej ławki? - przypominam sobie, przypominamy sobie). Staruszkowie w ławkach. I staruszki. Twarze mają nieruchome, pobielone nieco. Martwe. One są w długich, czarnych sukniach, oni - w trumiennych ubraniach. Ale gdy - zrazu powoli, nieśmiało, później z jakimś trupim zapałem - podnoszą palce, zgłaszając się do odpowiedzi na nie zadane pytanie, trumienne ubrania zdają się przypominać szkolne mundurki (tożsamość narodzin i śmierci?, spokrewnienie z wierszami Rilkego?). Palce. Palce. Pantomima palców. Nieme prośby - ani śladu Gombrowiczowskiego "palica". W kącie zastygła, stojąca tyłem do klasy Sprzątaczka, na krześle - manekin Pedla. Wspomnienie z naszej (osobniczej) przyszłości-przeszłości? Sen?
Nagłe wycofanie się uczniów - i w chwilę potem ich wielkie entree. Wybucha walc "Francois"! W rytm jego "utykajacej" melodii i oni "wieczni uczniowie", wkraczają utykająco-tańcząco, triumfalnie i żałośnie. A każdy z nich dźwiga na sobie narośl potworną: siebie samego z lat dziecięcych, swoje umarłe dzieciństwo. Te dziecięce trupki-manekiny to larwy tych przepoczwarzonych osobników. Tak odbywa się powrót do wraku klasy, do wraku pamięci. Każda z postaci wkraczając-tańcząc-utykając wykonuje sobie właściwe gesty, próby wzlotu. Dopadają ławek. Porzucone manekiny dzieci są zindywidualizowane, podobne do dorosłych osobników, swych - przed chwilą - dźwigaczy: umieranie zaczyna się już w dzieciństwie. Już wtedy - w życie, w biologię - wkracza frazes. Oto obok maneki-nów-ludzi zaczynają "grać" maneki-myśli, atrapy wiedzy. Lekcja "Salomon" i lekcja "Prometeusz", mitologia obok "Biblii", deklinacja "palca"; fonetyczne kleksy. Okazuje się nagle, że nasza pamięć i wyobraźnia, wyobraźnia widzów, ma właściwości bibuły: wchłania w siebie owe fonetyczne kleksy, "kleksy" wiedzy, "kleksy" zaczerpnięte z otaczającej (i wypełniającej) nas ikonosfery, pozwala im rozpływać się, deformować, nadaje im fantastyczne kształty i znaczenia. Obok lekcji "normalnej" (jak u profesora Pimki), rozwija się lekcja "nocna". Tworzą ją nocne promenady Staruszka z Rowerkiem, spacery Frostytutki-Lunatyczki, gestem automatu obnażającej pierś i udo, "przygody" Staruszka w WC-ecie.
Sen. "Ważne wypadki gubią się w rozwijającym się śnie". Bo oto po dzwonku, po pauzie, gdy lekcja trwa dalej, gdy manekin Pedla zastąpiony zostaje żywym aktorem, gdy pedantycznie sprzątająca Putzfrau zaczyna omiatać nie tylko sprzęty, ale i ludzi (manekiny) - do głosu dochodzi kolejny plan seansu: uruchomiona zostaje "maszyna rodzinna". Najpierw - poród, a potem "wielkie sprzątanie". Stukot kołyski mechanicznej, zlewając się z rytmem walca "Francois", deformując i w końcu wypierając go, staje się - rytmem żołdackiego marsza. Putzfrau, od początku podejrzanie dwupłciowa, przeczytawszy ze starej gazety wieść o sarajewskim zabójstwie arcyksięcia, staje się Śmiercią. Miotłą-kosą - stąpając po ławkach, wśród ławek - sprząta. Trwa wielkie sprzątanie. To już nie dagerotyp twojego-mojego dzieciństwa, ale dagerotyp umierającej-rodzącej się epoki. I obok - dagerotyp "kolonialnej robinsonady".
Z każdą następną sekwencją kreowana rzeczywistość coraz wyraźniej przekształca się w metaforę samej siebie, w gigantyczne perpetuum mobile, w "umarłą klasę". Bo oto już brzmi ochryple żydowska kołysanka, kontrapunktowana dialogiem-atrapą, trwa mycie zwłok, "zwłok", które "żyją", ale są bezwolne, dają sobą powodować, Putzfrau-Śmierć jawi się bajzel-mamą, Prostytutka, Rozlepiacz Klepsydr, dwaj Staruszkowie Nieobecni grają w karty klepsydrami, trwa mycie zwłok. "Wszyscy powtarzają swoje zatrzymane gesty, których nigdy nie dokończą, na zawsze w nich uwięzieni".
Seans staje się meta-manekinem (pamiętajmy przy tym, jakie treści i jakie właściowości przypisuje manekinowi Kantor).
3. PODGLĄDANIE SZTUKI
"Umarłą klasę" widzowie nie tyle oglądają, ile podglądają: dzieje się tak dlatego, że teatralna przestrzeń spektaklu - i w "Krzysztoforach", i we wrocławskim Muzeum Architektury na Bernardyńskiej - wciśnięta została w kąt, jakby ktoś chciał usunąć spektakl sprzed natrętnych oczu. Aktorzy (a tym bardziej - manekiny) nie grają "ku widzowi", ale "ku pustce" - to również powoduje, że widzowie czują się podglądaczami. A przecież są w przybytku sztuki! Cóż za niekoherencja! Aktorzy-manekiny - znajdując się w sytuacjach groteskowych, wstydliwych, będąc w stanie poniżenia - przywracają człowiekowi godność. Cóż za przewrotność!
"Umarła klasa" jest w pewnej mierze happeningiem: Kantor-reżyser, będąc cały czas obecnym na planie, dyryguje seansem - w wyniku tego każdy spektakl, aczkolwiek tożsamy z poprzednimi, jest przecież inny, raz te, raz inne motywy zdają się prowadzić "akcję". Wspomniane niekoherencje wzmagają ekspresję seansu-snu.
Przyzwyczajeni przez Kantora do podglądania, podglądnijmy jeszcze literacką podszewkę - materii spektaklu. "Uczestnikami seansu" nazywa Kantor Schulza i Witkiewicza. Przecież nie tylko dlatego, że niektóre sceny wywiedzine zostały z "Tumora Mózgowicza" (Staruszek w WC-ecie staje się Tumorem, Kobieta z Mechaniczną Kołyską - Rozhulantyną, itp.), że inne są dalekimi echami opowiadań Brunona Schulza, takich jak: "Emeryt", "Pan" (tu ma miejsce owo uświęcające podglądanie), czy - przede wszystkim - "Traktat o manekinach". Ale dlatego, że w teatralnej materii udało się Kantorowi oddać gęstość, substancję prozy Schulza, że - wznosząc konstrukcję spektaklu - myślał kategoriami Witkacowskiej Czystej Formy. "Artyzm kojarzy się w Schulzowskiej wyobraźni z masochizmem" (Sandauer) - ta zasada znajduje również twórcze rozwinięcie w "Umarłej klasie". Sprzyja rodzeniu się katharsis. Tak, niewątpliwie ci cenieni przez Kantora dwaj "wieszcze" są uczestnikami tego seansu, ale stokroć bardziej jest nim sam Kantor! Każda z myśli poprzedników znalazła tutaj twórcze rozwinięcie. "Umarła klasa" to summa dotychczasowych kreacji i przemyśleń krakowskiego Niepodległego Artysty.