Artykuły

I taka to była historia

"Klątwa" w reż. Barbary Wysockiej i "Sędziowie" w reż. Marii Spiss w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Przed laty Stanisław Wyspiański przeczytał notatkę prasową o tym, co stało się we wsi Gręboszów koło Tarnowa. Informacja wywarła na nim tak wielkie wrażenie, iż postanowił na jej podstawie napisać dramat - "Klątwę". Podobnie było z "Sędziami", do stworzenia których zainspirowały go kroniki kryminalne.

Te dwa współczesne poecie krótkie dramaty świetnie się z sobą komponują. Nic więc dziwnego, że w Starym Teatrze postanowiono wystawić je razem. Jednak tylko jedna z nowych interpretacji wywiera na widzu prawdziwie mocne wrażenie. "Klątwa" w reżyserii Barbary Wysockiej grana jest w pomieszczeniach teatralnego muzeum. Rozwieszono tam suszące się prześcieradła, a aktorzy czekali na widzów ubrani we współczesne kostiumy. Razem z nimi znaleźliśmy się na wiejskim podwórku, gdzie rozegrała się tragedia bohaterki - Młodej, która żyła z Księdzem i na dodatek miała z nim dzieci.

Aktorzy wyświetlają nam slajdy przedstawiające dzisiejszą wieś i opowiadają o tym, co się wydarzyło, jakby byli zwykłymi ludźmi stamtąd, którzy przyjezdnych chcą zainteresować miejscową ciekawostką. Reżyserka poprowadziła aktorów tak, że ci z jednej strony dystansowali się od swoich ról, a z drugiej bardzo emocjonalnie wprowadzali nas w świat wiejskich plotek, zabobonów i namiętności. Fantastycznie robiła to zwłaszcza Młoda Katarzyny Krzanowskiej, już na samym początku siadając na ławce ze spacerowym wózkiem - tak, jakby wyszła tylko z dzieckiem do piaskownicy.

Rozmawiała tam z Dziewczyną (Justyna Kowalska) tekstem Wyspiańskiego, tak jak rozmawiałaby dziś młoda matka z sąsiadką. I - choć obie za sobą nie przepadały - łączył je wspólny problem, nieślubne dzieci. Tylko, że Młoda była autentycznie zakochana w Księdzu, a Dziewczyna nie bardzo wiedziała, o co jej w życiu chodzi. Aktorzy próbowali wciągnąć w akcję widzów - Justyna Kowalska, grająca Dziewczynę, przysiadła się do mnie i poskarżyła na Chłopaka, który raczej na ojca się nie nadaje.

Jednak tak naprawdę historia ta wciągnęła mnie dopiero wtedy, kiedy Młoda razem z Księdzem (Marcin Kalisz) zaczęła relacjonować wizytę jego matki na plebanii. Aktorzy zrobili to tak, iż trudno było nie zaangażować się emocjonalnie w ich rozmowę. Jednak na końcu spektaklu sprowadzili nas na ziemię. Najpierw zrobił to Pustelnik znakomitego Romana Gancarczyka, rzucając od niechcenia w stronę bohaterów dramatu ironiczną uwagę, że przesadzają, a za chwilę aktorzy podsumowali całość stwierdzeniem: "Taka to była historia". Historia "Sędziów" [na zdjęciu] została przez jej realizatorkę Marię Spiss znacznie bardziej wydumana, co nie przyniosło korzyści spektaklowi.

Dramat rozgrywa się na scenie otoczonej taśmą, którą odgradza się zazwyczaj miejsce przestępstwa. Jesteśmy świadkami wizji lokalnej, w której aktorzy po kilka razy przedstawiają nam różne wersje zdarzeń. Nie bardzo wiadomo, po co wkładają w to tyle emocji, bo sam pomysł nie bardzo przystaje do zagmatwanej tu potwornie akcji, w której trudno będzie się zorientować ludziom nie znającym dramatu. Jedyną rzeczą, jaka mnie zainteresowała w tym przedstawieniu, jest dar przekonywania reżyserki. Ciekawi mnie, jak Marii Spiss udało się namówić czterech zasłużonych aktorów Starego Teatru: Aleksandra Fabisiaka, Leszka Świgonia, Jerzego Święcha i Edwarda Wnuka do wcielenia się w role siedzących tyłem do widowni i nic w zasadzie nie grających Sędziów. Ale to pewnie już zupełnie inna historia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji