Artykuły

Samobójcze strzały

"Wesele Figara" w rez. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Kiedy w teatrze Groteska odbywała się premiera "Wesela Figara", na stadionie w Chorzowie trwał mecz Polska - Belgia. Mecz - jak wiadomo - zwycięski, który dał nam przepustkę do Euro 2008.

Aż trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Euzebiusz Smolarek miast dzielnie atakować bramkę przeciwnika, kopnął piłkę w przeciwną stronę. Nie musiał tego robić, bo w tym samym czasie samobója strzelał sobie reżyser Włodzimierz Nurkowski. A szkoda, bo z "Wesela Figara" mógł wyjść całkiem ciekawy spektakl.

Pierwszy gol, jaki poleciał do bramki twórców spektaklu, polegał na braku zdecydowania, co właściwie aktorzy mają robić na scenie. Czy śpiewać, czy mówić, czy melorecytować, a może milknąć, by wysłuchać puszczanych z płyt arii operowych śpiewanych przez profesjonalistów? Ta konfrontacja ustawionych, operowych głosów z możliwościami świetnych skądinąd aktorów, tyle że zajmujących się innym rodzajem sztuki, okazała się pierwszym samobójem.

Podobnie stało się z choreografią przedstawienia, przygotowaną przez Tomasza Gołębiowskiego. Można było odnieść wrażenie, że zadanie aktorów polegało na wykonaniu jak największej ilości ruchów na sekundę, a każdy z nich miał być prześmieszny i przezabawny. Tak więc nawet kiwnięcie palcem w bucie powinno być parodią operowych form, podobnie jak przewracanie oczami, wzdychanie i wymowne dotykanie ręką czoła. W efekcie tego zniknęła lekkość komicznej opery Mozarta, a aktorzy, choć biegali szybko, sprawiali wrażenie jakby stąpali po scenie ciężkimi buciorami.

Gdyby tego było jeszcze komuś mało, to następny gol strzelony do własnej bramki polegał na swoistym podejściu do erotyzmu w tym przedstawieniu. Wyrafinowany, zmysłowy bibelocik, jakim jest libretto Lorenza da Ponte, oprawione zwiewną muzyką Mozarta, zmieniło się w przaśne obłapianki, łapanie się za intymne części ciała i wykonywanie na scenie jednoznacznych ruchów.

Aż dziw bierze, że po takich samobójach reżyser pokazał kilka bardzo pięknych scen, które zapowiadały czym mógłby być ten spektakl, gdyby twórcy podeszli do niego w subtelniejszy sposób i gdyby owiali go od początku lekką nutą tajemnicy. A tu pojawiła się ona dopiero razem z aktorami, którzy wyszli do finału w maskach.

Wtedy historia służącego Figara, jego przebiegłej ukochanej Zuzanny, rozwiązłego Hrabiego i jego żony ulegającej urokowi Cherubina, wywołałaby we mnie większy entuzjazm. Taki jak spontaniczna radość kibiców, którzy oglądali mecz Polska - Belgia. Kiedy wychodziłam z teatru, z pobliskich knajp dochodziły okrzyki radości.

Ja miałam o wiele gorszy nastrój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji