Artykuły

Piłowanie zabawianiem

"Wesele Figara" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Teatrze Groteska w Krakowie. Pisze Joanna Trwoń w Gazecie wyborczej - Kraków.

Piłuje się tutaj uszy, oczy i poczucie sensu. Poczucie humoru i poczucie przyzwoitości. Mozarta i da Pontego. Operę i teatr. Wszystko po to, aby zabawić - ale piłowanie jest nużące i zgrzytliwe.

Pomysł był ryzykowny. Wystawienie opery Mozarta siłami teatru dramatycznego, w dodatku teatru specjalizującego się w przedstawieniach dla dzieci. Aktorzy śpiewają więc Mozarta, a raczej - usiłują podśpiewywać głosami nawykłymi do interpretacji mniej wyrafinowanych kompozycji o Czerwonym Kapturku czy Kopciuszku. Śpiew ten jest przeważnie przykry dla uszu, bo mistrzowskie arie i ansamble w tym bardzo amatorskim wykonaniu więdną i tracą sens. Ani w nich muzyki, ani dramaturgii, ani uczuć. Zwłaszcza że od czasu do czasu słyszymy prawdziwe "Wesele Figara" (z płyty), co bezlitośnie obnaża bezsensowność wysiłku aktorów i mizerię całego pomysłu. Z rzadka któryś z aktorów pokazuje, że potrafi wydobyć z siebie czysty ton, nawet parę taktów, ale czy to jakakolwiek pociecha?

Reżyser chciał również zabawić się (przede wszystkim widzów) operową konwencją, ale że rozumie ją bardzo naiwnie, jako sceniczną sztuczność, zabawy te sprowadzają się do płaskich wygłupów. Przedstawienie wygląda jak ćwiczenie z tzw. plastyki ruchu scenicznego - i to tego już dawno w teatrze nieużywanego. Nikt nie zrobi normalnego kroku ani gestu, każdy musi podskoczyć, wkroczyć, zadreptać, fiknąć koziołka, ułożyć wdzięcznie nogi, wskazać na coś okrągłym gestem, zrobić minę, zmarszczyć brwi, przewrócić oczami.

A że tematem "Wesela Figara" są sercowo-erotyczne komplikacje, każdy z aktorów w każdej sekundzie stara się wytworzyć erotyczną atmosferę. Od kręcenia pupą, łapania za części ciała, omdlałych spojrzeń, jęków, wymachiwań nogami, przykucań i obmacywań robi się jednak nie tyle coraz goręcej, ile coraz gorzej. Aktorzy, obarczeni tyloma zadaniami (śpiewać, grać, uwodzić i puszczać oczko do widowni oraz Mozarta), nie dają po prostu już rady. Nic im nie wychodzi porządnie, postaci są od początku do końca karykaturami, w dodatku mało zabawnymi i pozbawionymi choćby odrobiny wdzięku. Jedynie Piotr Rutkowski czasami staje się bardziej wyrazisty (również wokalnie); jego nadęty Hrabia z hiszpańskim wąsikiem i pejczem to postać z farsy, ale na nijakim tle dobre i to...

Żeby choć było na czym zaczepić oko, ale nie, nic z tego. Scenografka zapragnęła połączyć współczesność z XVIII wiekiem i zabawą (kolejną niezabawną zabawą w tym przedstawieniu) teatralnością. Na scenie stoją konwulsyjnie powyginane ramy, udające drzwi, lustra czy altanę. A aktorzy wystrojeni są w kostiumy, w których owo połączenie epok wygląda na kompletnie przypadkowe.

To, co pokazano w Grotesce, mogłoby być dobrą zabawą, ale w domu. Amatorska zabawa w operę z ciuchami wyciągniętymi z szafy, perukami z waty, ciocią lub wujkiem przy pianinie. I bez widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji