Artykuły

Solidny spektakl, w którym ważny jest tekst autora i aktorzy

Play Strindberg w reż. Tadeusza Bradeckiego w Starym Teatrze w Krakowie. Recenzuje Magda Huzarska.

Małżeństwo to ring bokserski. Przeciwnicy stają naprzeciwko siebie, by zadawać czasem na oślep, a czasem dokładnie w samotności przemyślane ciosy, wśród których nie brakuje i tych poniżej pasa. A te - jak wiadomo - bolą najbardziej. Każda wspólna chwila to runda, w której będą pokonani i zwycięzcy, nie zdający sobie jeszcze sprawy z tego, że tak naprawdę tej walki nie można wygrać.

Do takich niewesołych wniosków można dojść po obejrzeniu przedstawienia "Play Strindberg", które wystawił na Nowej Scenie Starego Teatru Tadeusz Bradecki.

Szwajcarski dramatopisarz Friedrich Durrenmatt napisał tę sztukę po zapoznaniu się z tekstem Augusta Strindberga "Taniec śmierci", będącym swego rodzaju studium tortur, jakie potrafią zadawać sobie nawzajem żyjący od lat razem małżonkowie. Durrenmatt uznał sztukę za całkiem dobrą, ale staroświecką, dlatego też postanowił ją przerobić, tworząc - jak sam powiedział - "z tragedii mieszczańskiego małżeństwa komedię o tragediach mieszczańskiego małżeństwa".

To, co oglądamy w Starym Teatrze, nie wzbudza jednak śmiechu. Historia mieszkającego samotnie w wieży na ponurej wyspie starego żołnierza Edgara i jego żony Alicji, których odwiedza kuzyn Kurt, sprawia przygnębiające wrażenie, a aktorzy nawet zabawne sytuacje traktują całkiem serio. Brak dystansu powoduje, że przedstawienie nie ma w sobie lekkości, ale za to wciąga i zmusza do zastanowienia, szczególnie kiedy scena po scenie wychodzą na światło dzienne skrzętnie skrywane tajemnice pokazywanych tu ludzi.

Duża w tym zasługa Edwarda Linde-Lubaszenki, grającego Edgara. Jego bohater jest nie tylko starym, obrzydliwym zrzędą, ale także prawdziwym tyranem, doprowadzającym na skraj rozpaczy nie ustępującą mu zresztą w niczym żonę (Elżbieta Karkoszka), czekającą z zaciśniętymi ustami na spodziewaną śmierć męża. Scena, podczas której Linde-Lubaszenko traci głos i jest karmiony przez odczuwającą z tego powodu satysfakcję żonę, równocześnie demonstrującą swoją wyższość przed byłym kochankiem (Aleksander Fabisiak), jest niebywale przejmująca. Ludzkie potwory stoczyły walkę, której tak naprawdę nikt nie wygrał, a tylko wyszły na jaw ich mniejsze oraz większe kłamstwa i oszustwa, które jeszcze w trakcie ukłonów fruwały gdzieś wśród mieszczańskich mebli poustawianych na scenie przez Urszulę Kenar.

Tadeusz Bradecki przygotował solidny spektakl, w którym ważny jest tekst autora i aktorzy, którzy potrafią wszystko z niego wyczytać. Dobrze czasami zobaczyć i takie przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji