"Wesele" w Starym
KSZTAŁT pierwowzoru czyli krakowskiej prapremiery "WESELA" pozostał już tylko legendą. Późniejszą sceniczną historię tej sztuki tworzyło wiele inscenizacji ważnych i ciekawych, ale brak wśród nich spektaklu, który byłby wyraźniejszą próbą syntezy. A może właśnie sekret żywotności "Wesela" polega na tym, że sam utwór pod ciśnieniem czasu i nowych historycznych doświadczeń pozwala na interpretacje bardzo różne, wręcz do nich prowokuje.
Swoistym na to dowodem - przedstawienie zrealizowane przez Jerzego Grzegorzewskiego w krakowskim Teatrze Starym. Jest to inscenizacja jawnie polemiczna wobec tradycji "chaty rozśpiewanej", "kolorowej szopki", dynamicznego widowiska, które dopiero stopniowo zmienia się w chocholi taniec. Reżyser nader konsekwentnie dążył do ograniczenia w spektaklu elementów rodzajowych, do pewnej redukcji fabuły. Zapowiada to już scenografia (również Grzegorzewskiego) ciemna w tonacji, w miarę niekonkretna, tak zbudowana w swych przestrzennych rytmach, żeby niejako współbrzmieć z intensywnie obecną na scenie muzyką Stanisława Radwana.
Grzegorzewski dość ostentacyjnie podkreśla, że sam teatralny zapis anegdoty nie jest w tym przedstawieniu rzeczą najważniejszą - akcję pozbawia płynności, chwilami mocno kondensuje tekst czasem świadomie zaciera czytelność dialogów, nakładając je na siebie w dwóch równoległych planach.
JEST to inscenizacja przekorna wobec stereotypów, odważna jako próba spojrzenia na "Wesele" przez filtr świadomości człowieka współczesnego. Że było ono bezpardonowym obrachunkiem z anachronicznym wówczas mitem narodowej zgody - to już wiemy - zdaje się mówić Grzegorzewski. Dlatego sprawą znacznie ciekawszą jest dla niego analiza wszystkich mechanizmów "niemożności", które ciążą na postawach inteligenckich bohaterów "Wesela". To jest rzeczywisty temat krakowskiego przedstawienia. Wszystko inne pozostaje na drugim planie.
Cena tej koncepcji okazała się jednak dość wysoka. Już pierwszy akt spektaklu to potwierdza. Od razu mamy do czynienia z artystowskim światem ludzi bezradnych, właściwie przegranych, lub skazanych na klęskę. Nawet weselny korowód pojawiający się dwukrotnie na scenie sprawia takie wrażenie. W ten sposób chocholi taniec, którego nie będzie w III akcie, trwa właściwie od początku.
Sądzę, że Grzegorzewski inscenizując pierwszą część przedstawienia w tym klimacie i tonacji odkrył karty za wcześnie. Potem już nic nie jest niespodzianką - ani nie najprecyzyjniej prowadzony wizyjny akt drugi, ani nie wolny od dłużyzn akt trzeci. W nim właśnie reżyser zrezygnował ze scen zbiorowych i z chocholego tańca, końcowe sceny spektaklu rozegrał kameralnie, antywidowiskowo, eksponując przede wszystkim autentyczność krakowskich realiów. Tym też ostrzejszym finałowym akcentem jest rozpaczliwy krzyk Jaśka, któremu został "ino sznur". Rozumiem intencje tych ascetycznych innowacji, ale ich sens i efekt teatralny wydaje się wątpliwy.
ISTOTNYM ATUTEM krakowskiego "Wesela" są aktorskie role. Nie wszystkie wszakże - ponieważ w tej koncepcji inscenizacyjnej trzeba było grać nie tyle postacie, ile media postaw. To bardzo utrudniło zadanie niektórym wykonawcom.
Najbardziej eksponowanym, gorzko ironicznym uczestnikiem i komentatorem akcji "Wesela" był Jan Nowicki (Poeta). Również Jerzy Bińczycki w specyficznie poprowadzonej roli Gospodarza imponował dyskrecją i siłą wyrazu. Jerzy Radziwiłowicz jako Pan Młody przekonywająco i niebanalnie zaprezentował typ zauroczonego bronowickim światem inteligenta, chłopomana - neofity. Ostro sarkastycznym, bardzo współczesnym Dziennikarzem był Jerzy Stuhr, autentycznie przejmującym Jaśkiem - Jerzy Trela.
Z kobiecej obsady wyróżniłbym przede wszystkim pełną skupienia i zarazem poetyckiej ekspresji - Annę Polony (Rachel), finezyjną w rysunku - Ewę Lassek (Radczyni) i celnie portretującą postać Maryny - Teresę Budzisz-Krzyżanowską.
MOŻNA się z przedstawieniem Grzegorzewskiego spierać o koncepcję, o rozkład akcentów, o konkretne rozwiązanie inscenizacyjne, ale trudno mu jednocześnie nie odmówić swoistej konsekwencji i samodzielności w odczytaniu tekstu Wyspiańskiego. Inna sprawa, że próba ta nie została uwieńczona wystarczającym sukcesem.