Artykuły

Materiał był dobry

Założenie, że sama historia obroni się przed widzami byłoby może i słuszne, gdyby nie fakt, że od wielu lat "Opowieści" są grane w polskich teatrach, w kinach zaś wyświetlany był film zrealizowany na podstawie dramatu, w reżyserii samego autora. Opowiadane po raz kolejny i kolejny te same historie tracą świeżość, nużą, sprawiają zawód - o "Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Michała Kotańskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Najbardziej znany dramat Petra Zelenki stanowi ciąg scen splatających się w najdziwniejszy sposób. Brak tam dominującego, jednego tematu, przez co na pierwszy plan wysuwa się nie fabuła, ale wymyślone przez autora postacie. Każda z nich zbudowana została na osobnym pomyśle, są mocno zróżnicowane i stanowią niebanalny surowiec do pracy scenicznej. Materiał wyjściowy kaliskiego spektaklu zatem to całkiem niezły tekst z galerią dziwnych typów - smakowitymi kąskami do zagrania. Jednak należy rzeczony materiał na scenie również zinterpretować, by nie bawić się w inscenizowanie tekstu, ale żeby zbudować pełnowymiarowy spektakl.

Michał Kotański, reżyser najnowszej kaliskiej premiery, jakby zapomniał, że tekst jest jedynie punktem wyjścia do pracy scenicznej. Spektakl w jego reżyserii to bardzo wierne przeniesienie tekstu Zelenki na scenę, z niewielkimi, kosmetycznymi skrótami. Wierność tekstowi nie jest niczym złym. To, co niewłaściwe, zaczyna się jednak właśnie w tym momencie rozumowania. Otóż reżyser nie zdecydował się na interpretację dramatu Zelenki. Ustawił sytuacje, kazał aktorom nauczyć się ról, ubrał ich i oświetlił - zabrakło jednak nadrzędnego pomysłu spajającego widowisko w tematyczną całość.

Kaliski spektakl zrealizowany został bardzo blisko tekstu. Reżyser nie wyinterpretował z całości niczego, na co chciałby zwrócić szczególną uwagę widza. Brak widocznego akcentu sprawia, że kaliskie "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" są zaledwie wiernym przeniesieniem tekstu na scenę, spektaklem wtórnym wobec dramatu. Dla osób znających tekst bądź jego filmową czy teatralną realizację, przedstawienie nie może być w żaden sposób odkrywcze ani zabawne. Radość oglądania przynieść może wyłącznie tym, dla których będzie to pierwsze zetknięcie z utworem Zelenki. Cały rytm spektaklu, sekwencje napięć i point, wiernie kopiują rytm wpisany w tekst. Takie podejście do utworu dramatycznego sprawia, że mamy do czynienia z odwzorowaniem, pracą odtwórczą: spektakl nie komunikuje widzowi nowej treści, może jedynie powtarzać to, co już wpisane w tekst.

Scenografia autorstwa Pawła Walickiego to ogromny pokój ze sporą ilością drzwi. Te, otwierane i zamykane, oznaczają kolejne przestrzenie, w których rozgrywa się akcja spektaklu. Przestrzenie - znów, podobnie, jak w tekście - nakładają się i przenikają. Stąd stosunkowo neutralna scenografia jest wielofunkcyjna i służy przedstawieniu. Drobne zmiany oświetlenia czy wprowadzenie dodatkowego rekwizytu nadają przestrzeni nowe znaczenia. Jednak połowę sceny skutecznie zasłania ogromna kanapa. Niefortunne ustawienie ogromnego elementu sprawia, że spora część widowni ma skutecznie zasłoniętą połowę sceny.

W spektaklu tautologicznym wobec tekstu, siłą rzeczy i aktorzy nie mają wielkiego pola do popisu. Najciekawszą rolę zbudowała Bożena Remelska. Gdy pojawia się na scenie, skupia na sobie uwagę widzów, niezależnie od ilości partnerów scenicznych. Opowieść o śnie w jej wykonaniu to jedna z najbardziej przejmujących scen. Również Remigiusz Jankowski, obdarzając granego przez siebie Alesza niezdarnym sposobem poruszania się i naturą fajtłapy, próbuje dodać postaci coś od siebie. Pozostali aktorzy nie wychodzą poza to, co wpisał w tekst Zelenka, budując postacie płaskie, mało interesujące, nieprzekonujące.

Jedna ze scen, wieńcząca pierwszy akt, jest demonstracją tego, jak mógłby wyglądać spektakl, gdyby w całości nasączyć go poetyckim, nostalgicznym liryzmem. Sunąca po scenie winda, w której zamknięte są trzy osoby, oświetlona odrealniającymi, zielonymi świetlówkami, przemierza scenę przez całą jej długość. Sunie nieśpiesznie, choć chcielibyśmy, by był to jeszcze wolniejszy ruch. W tle leniwie wybrzmiewa utwór Anthony and the Johnsons, a cała scena nabiera nagle nieoczekiwanego, metaforycznego wymiaru. Choć króciutki, epizod w windzie ma w sobie niezwykłą intensywność i energię, wywołuje wzruszenie.

Idąc trop w trop za pomysłami Zelenki, reżyser nie spróbował nawet użyć własnych kluczy do otwarcia tekstu - i to była najgorsza dla całego spektaklu decyzja. Założenie, że sama historia obroni się przed widzami byłoby może i słuszne, gdyby nie fakt, że od wielu lat "Opowieści" są grane w polskich teatrach, w kinach zaś wyświetlany był film zrealizowany na podstawie dramatu, w reżyserii samego autora. Opowiadane po raz kolejny i kolejny te same historie tracą świeżość, nużą, sprawiają zawód. Nawet, jeśli wkrada się do nich, tylnymi drzwiami, szaleństwo, choćby to najzwyklejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji