Artykuły

Błyskotliwa satyra czy manipulacja

"Szewcy u bram" w rez. Jana Klaty w TR Warszawa. Piszą Jacek Cieślak i Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Jan Klata i Sławomir Sierakowski przygotowali na 11 listopada kontrowersyjną adaptację Witkacego.

Jacek Cieślak: Świetne wyczucie rzeczywistości

"Szewcy u bram" Klaty to wzorcowy przykład myślenia polskiego inteligenta, który nie chce być wykształciuchem i mówi prawdę bez względu na swoje interesy i przekonania.

Reżyser dołożył tym spektaklem wszystkim politykom, a że dwa lata temu głosował na PiS - jemu najbardziej. Po kąśliwym prologu, który pokazuje kompromis postkomunistycznej i postsolidarnościowej lewicy, głównym bohaterem staje się prokurator Scurvy - groteskowe wcielenie Zbigniewa Ziobry. Oglądamy liczne konferencje, wojnę z oligarchami, serię aresztowań i ścianę monitorów, które przypominają prezentację dowodów na spotkanie Krauzego i Kaczmarka. W budzącym co chwilę śmiech Witkacowskim nadkabarecie reżyser przedstawił Dziarskich Chłopaków jako ukrytych za kominiarkami funkcjonariuszy A Wu Be (!). Gdy prokurator spotyka się z lewicowym wizjonerem Sajetanem Tempe - obawa przed podsłuchem zmusza ich, by rozebrali się do slipek i udowodnili, że nie ukryli w nich mikrofonów. Scurvy żartuje sobie z tego upiornie, mówiąc do obcasa: "Halo!".

Znakomita jest scena sejmowej komisji śledczej, podczas której prokurator wyegzekwował powstanie z miejsc opornej widowni. Ewa Kasprzyk w roli przesłuchiwanej Iriny Zbereźnickiej parodiuje Jolantę Kwaśniewską, a także Sharon Stone z "Nagiego instynktu". To znakomita metafora polityki jako substytutu seksu. Jeśli jest gwałtem na społeczeństwie - zawsze kończy się impotencją. A może od niej zaczyna? Uniwersalizm spektaklu polega na tym, że ostrzega przed demoralizacją każdej władzy. W political fiction Klaty dotyczy to pochowanego na Wawelu Donalda Tuska czy Henryki Bochniarz, która proponuje liberalną papkę harującym nieludzko robotnikom. Oglądamy ich z wózkami widłowymi w medialnym hipermarkecie. To celna metafora współczesności. W śmietniku pop kultury towarem stał się Lech Wałęsa pokazywany na monitorach na tych samych prawach, co seks i reklamy. Dogorywa rockowa rebelia, bo dawni wyznawcy Lennona i The Clash wybrali robienie kasy. Modę na wielokulturowość Klata wyśmiał w scenie z chochołem. Jego spłonięcie kończy koszmar polskiej niemocy, jednak reżyser przestrzega, że obecność w Unii Europejskiej nie może ograniczać się do konsumpcji, a na pewno nie zwalnia nas z myślenia.

Janusz R. Kowalczyk: Syndrom twórczej impotencji

Reżyser Jan Klata niecnie, bo instrumentalnie, wykorzystał na scenie "Szewców" Witkacego. Jego ingerencje w treść dramatu nie wnoszą żadnej nowej jakości. Dają w rezultacie drętwy sceniczny gniot z aluzjami do współczesności.

Stanisław Ignacy Witkiewicz ukazał w "Szewcach" gorzką, acz proroczą wizję wikłania się II RP w sieć europejskich ruchów rewolucyjno-proletariackich. Dokładnie w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości Jan Klata dał premierę swojej wersji, w której dopisał Witkacemu własne przemyślenia. Pogratulować tupetu można mu tym bardziej, że są one ograniczone do marginalnych rozgrywek z obecnym układem politycznym.

Wraz z guru młodej polskiej lewicy Sławomirem Sierakowskim, z którym podpisał się pod opracowaniem tekstu, czyni Klata m.in. niewybredne personalne wycieczki pod adresem Henryki Bochniarz i wprowadza hecną scenę inspirowaną przesłuchaniami sejmowych komisji śledczych. Notabene jest to pomysł do cna zgrany przez rozmaite grupy kabaretowe, bo i tam też jest jego miejsce.

Jednym słowem to, co u Witkacego miało szeroki wielkoświatowy oddech, w "Szewcach u bram" zostało zawężone do partykularnych rozgrywek i prymitywnych wygłupów. Sam Witkacy takie praktyki określał jako triumf spłyciarzy.

Jan Klata poprawiał go już podobnie w "córce Fizdejki", nie oszczędził też Słowackiego, Szekspira, Ajschylosa. Jako żywo recydywa, której przyklaskuje legion apologetów, w tym również teatralnych krytyków.Za każdym razem, kiedy spotykam się z widowiskiem reżyserowanym "według", "na motywach" czy "na podstawie", cierpnie mi skóra. Doświadczenie podpowiada mi bowiem, że jest to ze strony reżysera unik spowodowany twórczą impotencją. Lękiem, że się nie sprosta oryginałowi.

Oczywiście każdy z inscenizatorów ma prawo do własnego kierunku interpretacyjnego tekstu. Jednak nie do tego stopnia, by kompletnie rozmijały się z intencjami autora, bo to po prostu nieuczciwe. Jeśli chce się przekazać światu coś ważnego od siebie, zawsze można samemu sięgnąć po pióro. Jak to wypadło w przypadku reżysera Klaty, mogliśmy się przekonać choćby na tej samej scenie, gdzie wystawił swoje "Weź, przestań". Nomen omen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji