Artykuły

Brawo dla solówek

XI Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca w Lublinie podsumowuje Andrzej Molik w Kurierze Lubelskim.

Doprawdy żal, że już za nami XI Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca. Festiwal podbił publiczność. Po jubileuszowej X edycji, która zmobilizowała wszystkie siły, istniała groźba, że odsłona jedenasta wypadnie bladziutko. Nic z tych rzeczy!

Organizatorzy, czyli garstka ludzi z działającego przy Centrum Kultury Lubelskiego Teatru Tańca, poradzili sobie z tą groźbą w sposób genialny. Nie zapraszali kosztownych, wieloosobowych ekip pokazujących widowiska w stylu Śląskiego Teatru Tańca Jacka Łumińskiego. Największą, nieporównywalną do innych produkcji, obsadę dziewięciu tancerek miał w tym roku miejscowy spektakl "Clear/n" Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej w choreografii do cna zaangażowanej w organizację Anny Żak. Animatorzy spotkań postawili natomiast na to, co stanowi sól teatru tańca, marzenie wszystkich tancerzy: spektakle solowe i to pomieszczone we wszystkich czterech odmianach prezentacji zawartych w tegorocznym festiwalu. Obejrzeliśmy "Spektakle zagraniczne", "Teatry polskie", a przede wszystkim "Polscy artyści tworzący za granicą". I - już jako nowość - "Solo Projekt". W sumie 9 solówek, a więc niemal połowę z 21 festiwalowych prezentacji.

Drugim pomysłem ekipy twórczyni festiwalu Hanny Strzemieckiej było dostrzeżenie terytoriów jeszcze przez ten festiwal niezbadanych, a przecież w dziedzinie teatru tańca nie pozostających jakąś białą plamą. Chodzi o teatry z Europy Południowo-Wschodniej, bałkańskie i turecki. Ogromne dyskusje wzbudził nieco przegadany, ale przecież fantastycznie wytańczony w partich solowych i zbiorowych, momentami wręcz porywający, spektakl "Język ścian" z Serbskiego Teatru Narodowego. Koncept i choreografia to dzieło Guya Weizmana z Izraela i Roniego Havera z Holandii.

Zachwycała też druga, rozpisana na pięć tancerek, część "Phronemophobii" z Rem Dance/Tugce Tuna Project Company z Turcji. Już te dwa przykłady świadczą, że warto było poszperać w nieznanym i poeksperymentować. A przecież nie można pozostać zupełnie obojętnym wobec propozycji dwóch spektakli rumuńskich: "Solo on line" Teatru Narodowego Luciana Blaga i "James" Narodowego Centrum Tańca. I tylko goście z chorwackiego Sodeberga więcej obiecali w świetnym tytule "Victoria Beckham ma migrenę", niż pokazali na scenie. Przypadki artystycznych katastrof dopadają nie takie festiwale jak nasz i cieszmy się, że są pojedyncze.

Dużo ważniejsze, że pojawiają się spektakle rzeczywiście ocierające się o arcydzieła. Atutem ekipy organizującej MSTT jest też to, że tworzą ją doświadczeni tancerze, którzy potrafią dodatkowo na festiwal przygotować tak kapitalny w powszechnej opinii spektakl, jak firmowane przez ich Lubelski Teatr Tańca "48/4" w choreografii niestrudzonego (ileż ten człowiek miał na głowie w czasie festiwalu!) i utrzymującego najwyższą artystyczną formę Ryszarda Kalinowskiego.

Ci ludzie wiedzą, co dobre w światowym tańcu i potrafią ustrzelić taką perełkę jak "Co(te)lette" [na zdjęciu] w choreografii Ann Van Den Broek z niezawodnej pod tym względem Holandii. Spektakl z trzema obnażającymi się i wykonującymi seksualne rytuały, ogarniętymi orgiastycznym pożądaniem tancerkami jest prawdziwy do bólu, brutalny i porażający, niepokojący i bulwersujący, a przy tym piękny i zadziwiająco aseksualny. Entuzjazmem przyjęcia mogły z nim konkurować jedynie zamykające festiwal "Cztery róże dla Lucienne", pokazane przez warszawski mufmi teatr tańca. Ale tak jak spektakl ten jednych zachwycał surrealną materią i dekadencką atmosferą, tak równie silnie innych doprowadzał do białej gorączki.

Przez dekadę Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca zdołały nie tylko wykształcić znakomitych artystów, zajmujących wciąż niełatwą w odbiorze, enigmatyczną częstokroć, pozbawioną wyraźnych kryteriów oceny odmianę sztuki, ale i wychować publiczność. Na festiwalu nie ma już - co wciąż zdarza się starszym o rok "Konfrontacjom Teatralnym" - spektakli, na których sala świeci pustką. Lubelscy admiratorzy sztuki tańca z wrażliwością chłoną ten teatr, waląc na spektakle drzwiami i oknami. Kapitalną robotę - o czym warto wspomnieć - wykonała przy tym ekipa Grzegorza Rzepeckiego z Centrum Kultury. To oni odważyli się teatr tańca wyprowadzić w plener, do masowego widza, do muszli Ogrodu Saskiego. Tam zarazili się tą sztuką nawet przypadkowi odbiorcy, odkryli ją i obecnie idą na spektakle w CK czy do Art Studio w Chatce Żaka, jak nazwano nową, bardzo dobrze się sprawdzającą przestrzeń teatralną w dawnym 5. Elemencie (czy jak kto woli, w jeszcze dawniejszej stołówce UMCS).

Dzięki połączeniu świetnej, pozbawionej konfrontacyjnych wpadek organizacji, wysokiego poziomu produkcji własnych LTT i GTWPL, odwagi innowacyjnej i przemyślanej do końca propozycji programowej, objawia się nam festiwal z najwyższej półki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji