Artykuły

I komedia, i tragedia

"Lulu" w reż. Michała Borczucha w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Ten spektakl budzi opór - jak to, czy tak bezlitośnie, ironicznie i okrutnie można pokazywać ludzkie pragnienia? Ale też intryguje i wciąga - Michał Borczuch świetnie potrafi zestroić różne tonacje i warto poddać się jego scenicznemu światu. Poddać się, ale i chłodno obserwować, bo te dwa sposoby odbioru wpisane są w spektakl

Lulu jest młodą kobietą. Gdy miała siedem lat, znalazł ją na ulicy Schigolch. Tak stała się towarem przechodnim, przekazywanym z rąk do rąk. Kolejni kochankowie czy mężowie nazywali ją różnymi imionami, przebierali ją w różne kostiumy, przeznaczali różne role - od tancerki w stroju rybaka czy Eskimoski, po kurę domową. Lulu przynosi nieszczęście - mężczyźni (i kobiety), których napotkała na swojej drodze, giną, co w spektaklu Michała Borczucha pokazane jest beznamiętnie: na ścianie pojawia się nazwisko (projekcja) skreślane równą kreską. I już Lulu gotowa jest do następnej roli. "Muszę się przebrać" - mówi, wysuwając z bocznej ściany długi wieszak pełen kostiumów.

Bez iluzji

Scenografia nie proponuje żadnej iluzji - niestarannie pomalowana na żółto ściana, inna ledwo zatynkowana, dwie stare wersalki, pianino z boku. Ale nie jest jedynie obojętnym, funkcjonalnym miejscem gry. Drzwi w głębi są za niskie - aktorzy, wchodząc, muszą się schylać, jakby wchodzili do ukrytej komnaty albo może domku dla lalek. Wysoko w żółtej ścianie, blisko widowni, skrytka, do której można się dostać po wspinaczkowych stopniach. Z lewej - srebrna, za krótka kurtynka, kryjąca portrety Lulu otoczone ścianą kolorowych kwiatów jak w latynoskich kościołach albo na fetyszystycznych fotografiach duetu Pierre et Gilles.

Antropolog, nie psycholog

Historia femme fatale? Głos w sprawie tragedii ofiar pedofilii? Niby tak, ale jak przewrotnie jest to pokazane. Żadnej tajemniczości, niedopowiedzeń, podniecającej aury erotyczności, atrakcyjności, perwersji. Ani sentymentalizmu. Borczuch z premedytacją pozbawia "Lulu" aury zakazanego owocu. I nie chodzi mu też o łatwe wzruszenie się dolą Lulu. Lulu (znakomita Marta Ojrzyńska) wzbudza wielkie namiętności, ale Borczuch pokazuje je jakby z oddalenia, z pasją antropologa, nie psychologa. Z wyczuleniem na śmieszność i nieporadność zachowań, w pełnym świetle. Co nie znaczy, że nie ma w spektaklu emocji. Gdy Alwa (Krzysztof Zarzecki) przychodzi do Lulu z walizeczką pełną akcesoriów z seks-shopu, przywiązuje Lulu do łóżka, przebiera się w skórzane majtki z podwiązkami, smaruje żelem i wymachuje wibratorem, budzi to śmiech. Tak jak beznamiętne jęki Lulu. Ale ta scena, ironiczny pastisz tandetnego filmu pornograficznego, z całą jego sztucznością i udawaną erotyką, budzi też smutek - to bezradna (co z tego, że głupia) i pełna pasji próba dotarcia do drugiego człowieka.

Balansowanie

Spektakl Borczucha ryzykownie (ale z powodzeniem) balansuje na granicy między komedią a tragedią. Im dalej, tym tonacja staje się ciemniejsza. Groteskowa, zżerana pożądaniem lesbijka, hrabianka Geschwitz (świetna Dorota Segda) wybucha tragicznym wyznaniem niemożliwej do spełnienia miłości do Lulu - i to wyznanie nie jest przez reżysera potraktowane z ironią. Może tylko taka miłość, wyidealizowana i niespełniona, jest jedyną prawdziwą? Wszelkie spełnienia objawiają przecież tutaj swą brzydotę, bylejakość i niemożność. Ale nie tylko ten monolog - jakże inny i w tonacji, i gatunku aktorstwa - zmienia sposób odbioru spektaklu.

Lulu, wraz z Schigolchem (Jacek Romanowski) i Alwą, ucieka do Londynu, gdzie zarabia na siebie (i mężczyzn oczywiście) prostytucją. Z kurtyzany stała się uliczną dziwką. I choć przyjmuje ten kostium tak jak i poprzednie jako coś oczywistego, jej upadek przejmuje. Lulu pracuje bez wytchnienia - za przykrótką kurtynką przyjmuje klientów (widzimy tylko ich nogi), potem biegnie do plastikowego baseniku, gdzie Alwa czeka z wężem, szybki prysznic i dalej do pracy. Gdy Alwa umiera, Lulu sama polewa się wodą i nadal krąży w kółko. Ojrzyńska nie pokazuje stanów psychicznych prostytutki - ale samo zmęczenie aktorki, pośpiech i ogłupiający rytm biegania sprawiają, że to, co mogłoby być scenicznym dowcipem, staje się przerażające. I z ulgą, podobnie jak bohaterka, przyjmujemy pojawienie się groteskowego Kuby Rozpruwacza (Joanna Drozda), który w cyrkowym stylu przecina wielka piłą na pół zamkniętą w skrzyni Lulu. Spektakl kończy radosny śmiech Lulu.

Ciąg dalszy

I jeszcze jedno. Choć przeszłość Lulu, ofiary pedofilii, poznajemy tylko z opowiadań, reżyser nie pozwala nam o tym zapomnieć. Bohaterami podskórnego nurtu spektaklu są dzieci - na początku fotograf Schwarz (Sebastian Pawlak) zamyka w żółtej skrytce dziewczynkę, potem do tej skrytki będzie wchodziła Lulu. Dzieci przyprowadza do pracowni fotograficznej Bianetta (Joanna Drozda) - oglądają Lulu pozującą Schwarzowi, fotografują ją, może uczą się, jak być obiektem pożądania. Kadega, córeczka Bianetty, ubrana jest w taką sama seksowną czerwoną suknię jak matka, naśladuje ją i obiecuje (gdy straciły majątek na giełdzie), że będzie pracować - pewnie jako kolejna Lulu. Bukmacher Puntschuh (Paweł Kruszelnicki) groźnie przypiera do ściany Kadegę i Boba (Jakub Romanowski). Lulu zakończyła swoje życie seksualnego obiektu, ale jej historia nie jest wyjątkowa. Może mieć dalszy ciąg z innymi bohaterami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji