Artykuły

Jarry, demon nieoczekiwanych kombinacji

- Nigdy nie przestał być aktualny na całe mnóstwo sposobów. Bo autentyczni pisarze dzielą się na takich, po których zostaje arcydzieło, i takich, którzy bardzo długo zachowują siłę inspiracji. ALFRED JARRY należy do tych drugich, ciągle otwiera nowe horyzonty - mówi Jan Gondowicz.

Alfred Jarry [na zdjęciu] zmarł 100 lat temu dokładnie w Święto Zmarłych, ponieważ - jak mawia Jan Gondowicz - autor "Króla Ubu" był szalenie punktualnym facetem.

Małgorzata I. Niemczyńska: Co to właściwie znaczy "w Polsce, czyli nigdzie"?

Jan Gondowicz: To przykład sposobu, w jaki Alfred Jarry używał wyobraźni. Wszyscy szukają zawsze tego zdania w jego najbardziej znanej sztuce, "Ubu Król".

Jej akcja rzeczywiście toczy się w jakichś dawnych czasach w Polsce, gdzie wstrętny cham, właśnie ten Ubu, zaciężny żołdak, morduje prawowitego władcę, okropnie nieudolnie rządzi i zostaje sromotnie przegnany. Ale Jarry wypowiedział to zdanie w prelekcji przed premierą, równo 111 lat temu. Chciał uprzedzić publiczność, że to nie będzie sztuka historyczna, tylko ponadhistoryczna, która mogłaby się dziać gdziekolwiek i kiedykolwiek. A w istocie dzieje się wszędzie i zawsze, bo chodzi w niej o model władzy uzurpatorskiej. I o to, co się dzieje w głowie bydlaka, który się dorwał do władzy.

Polski nie było wtedy na mapie, ale w sztuce jest całkiem normalnym krajem, na który nagle spada ten Ubu jak młotek. I w zetknięciu z kimś takim, kto nie zna żadnych zahamowań, wszystko się rozlatuje w drobiazgi. Bardzo nowoczesne, nawet powiedziałbym - wróżebne podejście. W następnych sztukach Ubu działa tak samo we Francji. I "w Polsce, czyli nigdzie" zaczyna znaczyć "w Polsce i gdzie indziej". A Polskę Jarry wybrał, bo przecież równie brutalnie ją zamordowano. I stąd działała mu na wyobraźnię. W końcu to jeden z jego przyjaciół i równolatek, Paul Valéry, powiedział: "Najpiękniejsza jest rzecz, która nie istnieje".

A co to jest "teoria urojonych rozwiązań, przypisujących symbolicznie zarysom rzeczy, za sprawą tychże, własności potencjalne"?

- To znów jest przykład, jak Jarry używał języka. A używał go, jak widać, w sposób, od którego mózg staje dęba. To sławne zdanie stanowi definicję paradoksalnej logiki, którą wymyślił, i którą nazwał patafizyką. Ma to znaczyć wyższy stopień metafizyki, a sama definicja ma z pięć polskich przekładów - wszystkie równie zagadkowe. I dlatego patafizyka ma przyszłość.

Niedawno zmarły filozof francuski Gilles Deleuze uważał ją za zapowiedź idei Heideggera, dla artystów kryje się w niej pewna koncepcja sztuki nowoczesnej, na przykład konceptualizmu, ale równie dobrze jest to projekt inteligentnej zabawy. W rodzaju tej, jaką u nas uprawiali przed wojną Tuwim ze Słonimskim, tworząc pierwszy alfabetyczny spis cyfr od jednego do stu. Chodzi, krótko mówiąc, o taki sposób myślenia, który w każdej rzeczy wynajduje coś niespodziewanego. Zobaczyć na przykład, że kolejne sylaby słowa "in-dus-trie" oznaczają we wszystkich językach europejskich "raz-dwa-trzy" - to jest coś, co zawsze będzie odkryciem dla pewnej kategorii umysłów. I za to powinniśmy kochać Alfreda Jarry'ego, bo wielkim był w wolności swego umysłu. A on się tak samo zabierał do polityki, erotyzmu, sztuki, religii... Na szczęście trafił na tolerancyjne czasy.

Picasso, który go podziwiał, powiedział kiedyś: "Ja nie szukam, ja znajduję". Jarry znajdował bez przerwy, i to z niebywałą lekkością. Mówi się czasem o pewnych ludziach, że mają styl. Styl Jarry'ego był taki, że nie robił niczego tak jak inni ludzie. Miał zwyczaj jadać w restauracji na odwrót. Najpierw zamawiał koniak, potem kawę, jabłko, sery, drugie danie, zupę, przystawki, aperitif. We Francji - gdzie obiad to świętość! - kiedyś nachylił się do niego kelner i powiedział przejęty: "Panie, niech pan tego nie robi, to pana zabije!".

Czyli, jak pan uważa, sto lat po śmierci Jarry jest nadal aktualny?

- Nigdy nie przestał być aktualny na całe mnóstwo sposobów. Bo autentyczni pisarze dzielą się na takich, po których zostaje arcydzieło, i takich, którzy bardzo długo zachowują siłę inspiracji. Jarry należy do tych drugich, ciągle otwiera nowe horyzonty.

Dla Francuzów to dziś coś w rodzaju Witkacego z Gombrowiczem w jednej osobie. Robił z życia teatr, wydawał się szydercą, a to był sposób na uprawianie filozofii. Awangarda jego czasów i wszystkie jej ekstrawagancje przeszły do historii, a on jest ciągle współczesny.

Kupiłem właśnie nowe szkolne wydanie Larousse'a "Ubu Króla", z zaokrąglonymi rogami, w sam raz do kieszeni. I pierwsze, co tam widzę w komentarzach, to zdanie w ramce: "Ślepe nieposłuszeństwo w każdej chwili to główna siła ludzi wolnych". Może to zdanie straciło aktualność? Jarry zastępuje autorytety tym, którzy nie znoszą autorytetów.

Nie kto inny, tylko on wymyślił i szerokim strumieniem wpuścił do literatury i teatru czarny humor. Nie było dla niego nic świętego, a dzięki tej swojej patafizyce był jednocześnie poważny i niepoważny w sposób, którego nikt do dzisiaj nie potrafi prześcignąć.

Choć w 1948 r. założono specjalne towarzystwo, do którego przystąpił kwiat kultury francuskiej i sporo cudzoziemców. Od 60. lat bawią się w ćwiczenie takiego sposobu patrzenia na rzeczywistość, jaką sam z siebie miał Jarry, ale mogą go tylko naśladować. Choć i to niemało.

Czy potrzebny jest do buntu, czy do zabawy?

- Otóż to - nie ma tu rozłączności. Jarry wymyślił bunt, który jest zabawą, i zabawę, która jest buntem. To jego główne odkrycie.

W sztukach przedstawia świat jako miejsce opresyjne, w powieściach - jako miejsce absurdalne, w felietonach - jako miejsce komiczne, a z anegdot o nim widać, że był to, jak mówi tytuł jednej z nowel Edgara Allana Poego, "demon nieoczekiwanych kombinacji". Powiedzmy, zaprasza gości, a jedynym daniem są dwa olbrzymie, półkoliste budynie czekoladowe i Jarry z kamienną miną wyjaśnia, że uformował je w odlewie biustu pewnej Murzynki, która być może też zaraz przyjdzie. Albo znów widzi ktoś w knajpie, jak Jarry do kieliszka zielonego absyntu wkrapla zamiast wody anilinowy atrament z wiecznego pióra. To, co pisał, jest równie nieprzewidywalne i stanowi naładowany po brzegi akumulator groteski.

Powieść, którą przetłumaczyliśmy z Wawrzyńcem Brzozowskim, której tytuł aż strach wymienić, bo brzmi "Nadsamiec", jest historią najbardziej antyerotyczną, jaką można sobie wyobrazić - bohater bije tam męski rekord wytrzymałości miłosnej z takim samym zapałem, z jakim ktoś mógłby bić rekord w dziedzinie brania na przeczyszczenie.

Dlatego w stulecie śmierci Jarry'ego przychodzi mi na myśl pomnik odwrotny, jaki wymyślił jego przyjaciel i uczeń, Guillaume Apollinaire. Postawić by mu można pomnik z niczego, czyli wyżłobioną w ziemi figurę o utwardzonych ścianach, wypełnioną jego widmem.

A w Polsce?

- A w Polsce... Muszę powiedzieć, że Jarry ma już pomnik, który pół wieku temu wyrzeźbił Ossip Zadkine, ten od "Miasta z wydartym sercem", które przeznaczone było dla Warszawy, a stanęło w końcu w Rotterdamie. U Zadkine'a Jarry jedną ręką kieruje rowerem, na którym jedzie, drugą ręką przegląda otwartą książkę, a trzecią ręką strzela w niebo z rewolweru.

I od lat myślę, że ta książka to nic innego tylko Wyspiański, którego znał osobiście i z którym dzielił pasję do historii Polski. I z którym rozminął się w datach śmierci o cztery tygodnie. A dzisiaj jeden stanowi komentarz do drugiego. I na odwrót. Wystarczy o tym pamiętać.

*Jan Gondowicz - tłumacz, znawca i miłośnik Alfreda Jarry'ego. W czwartek z okazji 100. rocznicy jego śmierci wygłosi patafizyczny wykład w krakowskim klubie Lokator.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji