Artykuły

Miłość od pierwszego wejrzenia

Podstępny Jago, zabawny Fujarkiewicz, groźny Hitler, Robespierre, Senator i Gombrowiczowski Pijak. Aktor o stu twarzach. HENRYK BISTA. Przez większość swojego zawodowego życia związany z gdańskim Teatrem Wybrzeże. Piekielnie pracowity i równie utalentowany. Zagrał ponad sto ról filmowych i wiele, wiele teatralnych. 8 października minęło dziesięć lat, gdy odszedł.

Mieszkanie przy Mazowieckiej 34 C w Sopocie ktoś kupił, a jednak... w klatce schodowej przy domofonie pozostała tabliczka "H. Bista".

Przed laty odwiedziłam Urszulę i Henryka Bistów. Udało mi się wtedy namówić ich do zwierzeń.

Nie mam drobnych

- Czy nasze poznanie to była to romantyczna historia? - zastanawiał się pan Henryk. - Myślę, że tak, spotkaliśmy się w Lublinie. Po dwóch latach pobytu w warszawskim teatrze Ateneum przeniosłem się właśnie do teatru lubelskiego. Urszula przypadkowo też tam była.

- Tuż po studiach na łódzkiej reżyserii przyjechałam do Lublina, żeby zrobić dyplom -wspominała żona. - I oczywiście spotkałam tam młodego człowieka, już łysiejącego... Urokliwego, dlatego że wszędzie mnie zapraszał. Natomiast rachunki płaciłam ja! Byłam wściekła, bo kiedy przyszło do zapłacenia za obiad, czy nawet trzy złote za kawę - wówczas tyle kosztowała - sięgał po portfel, szukał pieniędzy i mówił: Przepraszam, nie mam drobnych, czy mogłabyś mi pożyczyć? Wściekła finansowałam te obiady i wówczas powiedziałam: O nie! To się tak nie może skończyć. Coś za coś.

- Już wówczas wiedziałem, co mnie czeka - przerywał pan Henryk. - Dlatego musiałem na początku jakoś to odrobić.

- Finałem był ślub, za który oczywiście, ja zapłaciłam, bo on nie miał pieniędzy.

- Bez przesady, to nie tak było.

- Młody, początkujący, źle zarabiający aktor.

- Biedny aktor.

- Ja umiałam dorobić, on natomiast żył z marnej gaży. I właściwie na nic mu nie starczało.

Jestem grzeczny

Pani Urszula opowiadała, że mąż uwielbiał ruskie pierogi, czerwony barszczyk i wszystko, co jest domowe, a przede wszystkim ciasta i słodycze. - Myślę, że gdyby mu postawiono pyszny kotlet schabowy i kawałek sernika, to na pewno wybierze sernik. To łakomczuch.

A za czym nie przepadał?

- Nie ma takiej rzeczy. Bo ja jestem miły, grzeczny - śmiał się pan Henryk.

- Jeśli podaję zupę, mąż mówi, że jeszcze takiej nie jadł. "Niemożliwe, takiej surówki dotąd nie robiłaś". Gotuję więc dlatego, że on tak ciągle chwali domowe obiady. - Ale ja wiem, co robię - przyznawał pan Henryk.

Aktor nie lubił jedynie zupy z jabłek. Przypominała mu się okupacja, wtedy wciąż ją musiał jadać. Kiedy była jabłkowa, uciekał z domu.

Pan Henryk zapewniał, że nie miał ulubionej roli komediowej. Jeśli publiczność była zadowolona i śmiała się, to wszystkie role były wspaniałe.

- Lubię grać w komedii, sprawia mi to ogromną satysfakcję. Wiem, że człowiek, który siedzi po drugiej stronie rampy, spędza miły relaksowy wieczór. Nagle zniknęły gdzieś wszystkie jego kłopoty, troski i zmartwienia. Wychodzi z teatru uśmiechnięty, zadowolony. Ma chwile wytchnienia, nim życie na ulicy znów go przygnębi. To dla aktora ogromna satysfakcja, kiedy kłaniając się zobaczy w pierwszych rzędach, uśmiechniętą widownię.

W środku nocy

Henryk Bista słynął z pracowitości, choć się do niej nie przyznawał.

- Często pytają mnie, skąd znajduję tyle czasu, żeby pogodzić teatr, film i telewizję, kiedy uczę się roli. To nieprawda, że jestem człowiekiem pracowitym - protestował tamtego dnia.

- Jesteś, jesteś - przerywała mu pani Urszula.

- Wiedziałem, że żona zaprzeczy.

- Mąż potrafi obudzić mnie o trzeciej w nocy, mówiąc: Słuchaj, ja tu mam problem - i daje

mi tekst. Zaspana, czytam po prostu logicznie. On zwykle woła: Genialnie, świetnie! A ja pół nocy siedzę i nie wiem, że tak można.

- Jestem potwornie leniwy - zapewniał. - Pewną pracowitość wyzwala u mnie lęk. Zaczynam się straszliwie bać, że mogę tekstu nie umieć, ośmieszyć się, coś źle zrobić. Jeśli do tego jest reżyser, którego ogromnie cenię, jak na przykład Tadeusz Konwicki, z którym pracowałem przy "Lawie", strach jest astronomiczny. Opowiadał, że uczy się roli w podróży - w ekspresach. Jak mam kilka godzin do własnej dyspozycji - siadam, otwieram egzemplarz, ludzie coś do mnie mówią. Ten gwar mi nie przeszkadza, nawet pomaga. Cztery godziny spokoju i nie daj Boże, żebym jakiegoś znajomego spotkał. To jest tragedia. Wtedy muszę z nim rozmawiać.

Urszula Bista była przyzwyczajona do częstych nieobecności męża. Mówiła: Wolę, gdy wyjeżdża na dwa tygodnie i potem jest dłużej w domu. Koszmarem były jego krótkie wyjazdy, ale nawet wówczas byli w ciągłym kontakcie telefonicznym.

Jeśli aktor miał wolny czas, chętnie spędzał go w domu.

- Są rozmowy, siedzenie przy śniadaniu dłużej - mówiła pani Urszula. - Pójście do lasu z psem, powrót, jakaś kawa, ciasto, telewizja. Oboje jesteśmy szalenie domowi. Nie znosimy przyjęć, ale lubimy spotykać się ze znajomymi.

- Tylko bliskimi i zaprzyjaźnionymi - zastrzegał Henryk Bista. - Cenimy ciszę i spokój. Mamy przyjaciół, którzy lubią to, co my. Choć może to nie do końca prawda, jak siedzieliśmy w Zakopanem, z kolegami, Jankiem Nowickim, który nam grał na akordeonie, czy Krzysiem rzeźbiarzem... Spędzaliśmy całe wieczory w ogromnym gronie i było bardzo sympatycznie.

- Znałem Henryka od niepamiętnych czasów i chyba byliśmy ze sobą bardzo blisko -

wspomina Andrzej Żurowski. - To był i człowiek, i aktor niezwykłej rzetelności. Po prostu bardzo porządny człowiek, a jego pracowitość była ogromna. Ponieważ stale pracowaliśmy razem w teatrze telewizji, to przyznam się, że często przed Heńkiem, którego ogromnie lubiłem musiałem, uciekać. Dlatego, że miał on zwyczaj, coś przedyskutowywać, przegadać najrozmaitsze warianty interpretacyjne. Więc łapał mnie na korytarzu i potrafił tak trzymać godzinę. Nie sposób mu się było wyrwać. Pracował zawsze do ostatniej chwili i nigdy nie był w pełni zadowolony. Kiedyś w teatrze Wybrzeże, byłem tam kierownikiem literackim, przed jakąś premierą, po trzeciej generalnej, Henryk przyjechał do mnie w nocy. W telewizji czasem ręce opadały, tyle razy prosił o duble. Dlatego, że coś tam jeszcze chciał poprawić. Heniek nie miał urody amanta, grywał więc postacie charakterystyczne, często szwarccharaktery. A jednak lubił swoich bohaterów. Zawsze potrafił tak wyinterpretować tego człowieka, że on go obronił, uczłowieczał. To było bardzo cenne w jego aktorstwie. Może też płynęło to z osobowości tego tak dobrego człowieka? Przypomina mi się, gdzieś to było po 13 grudnia. Krążyło tysiące różnych plotek, ktoś powiedział, że mnie aresztowali. Komunikacja była wówczas trudna. Henio z Urszulą byli pierwszymi ludźmi, którzy się zjawili u mnie w domu, żeby zapytać w czym mogą pomóc. Taki był!

Za duże kalosze

- Kiedy przyszłam ze szkoły do teatru Wybrzeże, zaczęłam oglądać kolegów i stwierdziłam, że jest aktor, który będzie moim guru - Henryk Bista. Nie był jeszcze gwiazdą, ale uznałam, że to znakomity aktor, niezwykle pracowity i ma świetnie opanowaną technikę - opowiada aktorka Joanna Bogacka. - Pomyślałam, że będę bacznie patrzeć na wszystko to, co on robi. Bardzo żałuję, że nigdy mu tego nie powiedziałam. Dużo się od niego nauczyłam. Wśród wielu, wielu sztuk, które graliśmy razem, szczególnie pamiętam "Cmentarzysko samochodów" Arrabala i "Szewców" Witkacego. W "Cmentarzysku" na scenie był moim alfonsem. Były tam sceny, które wymagały siły, jakiejś przepychanki fizycznej. Doskonale je pamiętam. Dla mnie był genialnym partnerem. W "Szewcach" grał Scurwiego, ja Księżnę. Tym razem to Księżna się nad nim pastwiła, ale jednocześnie prowokowała. Znakomite spektakle, kolejki po bilety były jak po mięso.

W "Domu otwartym" Bałuckiego Henryk grał jakiegoś farmaceutę, który wychodzi w za dużych kaloszach na scenę. Pamiętam jak dzisiaj, że rozśmieszył całą widownię, tak że ludzie dostali jakiegoś amoku. Ja się musiałam jeden jedyny raz w życiu odwrócić tyłem i śmiałam się razem z widownią. To zdarzyło mi się tylko raz w życiu. Henryk był naprawdę świetnym aktorem.

Kim był

Urodzony w 1934 roku Henryk Bista jeden z najznakomitszych polskich aktorów teatralnych i filmowych. Największe uznanie zdobył dzięki rolom granym na scenie gdańskiego teatru Wybrzeże - między innymi Jagona w "Otellu". Gustawa-Konrada w "Dziadach" czy Robespierre'a w "Dantonie". Wystąpił również w ponad setce filmów. Zmarł w 1997 roku, pochowany jest na Starych Powązkach w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji