Artykuły

Prawie opera za 100 milionów

Choćbyśmy dołożyli drugie sto, to i tak wielkiej opery, godnej Krakowa mieć nie będziemy. By zbudować operę, nie wystarczy wznieść najokazalszy budynek. Gwiazdy przyjadą, gdy na miejscu czekał na nich będzie profesjonalny chór, orkiestra i soliści. Pod warunkiem, że znajdzie się rzutki menedżer, który zapewni przy wsparciu biznesu sfinansowanie projektu i rozgłos. W Krakowie niczego takiego nie ma - pisze Marek Bartosik w Gazecie Krakowskiej.

Odejście Luciana Pavarottiego. Tym smutnym wydarzeniem żyli niedawno miłośnicy opery na świecie. W tym samym czasie w Małopolsce mieliśmy inny dramat wpisany w okolice tego gatunku sztuki. Centralne Biuro Antykorupcyjne zamknęło, a sąd szybko wypuścił, niedawnego dyrektora krakowskiej opery w odwiecznej budowie. Przy rondzie Mogilskim widać już jednak bijący po oczach jaskrawą czerwienią elewacji nowy budynek, w którym wystawiany ma być Moniuszko, Verdi, Wagner nawet. Kosztować ma już dwa razy więcej niż wtedy, gdy samorządowe władze województwa rozpoczynały budowę. Czyli grubo ponad sto milionów złotych. Ale choćbyśmy dołożyli drugie sto, to i tak opery godnej Krakowa mieć nie będziemy. Fachowcy zgadzają się, że aby zbudować operę, nie wystarczy wznieść dla niej nawet najwspanialszy budynek. Operę buduje się latami nie tylko dlatego, że - jak przy rondzie Mogilskim - działka jest mała, albo budowlańcy napotykają na trudne do przezwyciężenia problemy. Nie dlatego też, że w sprawę wtrąca się CBA.

Aby opera była źródłem satysfakcji dla fanatyków tej sztuki, a prestiżu dla miasta, musi proponować wydarzenia poruszające wyobraźnię. Powinna przyciągać gwiazdy, które z kolei ściągają na widownię, a najlepiej także przed telewizory, ludzi nawet z odległych części Europy czy świata. Doprowadzenie do takiego stanu to proces znacznie bardziej skomplikowany niż przełożenie na beton i stal architektonicznych wizji Romualda Loeglera, który nową operę nam zaprojektował.

Gwiazdy przyjadą, gdy na miejscu czekał na nich będzie profesjonalny chór, orkiestra i soliści. Pod warunkiem, że znajdzie się rzutki menedżer, który zapewni przy wsparciu biznesu sfinansowanie projektu i rozgłos. W Krakowie niczego takiego nie ma.

Recenzenci, którzy zaglądają na przedstawienia grane przez zespół opery ciągle jeszcze na scenie Teatru im. J. Słowackiego, piszą najczęściej o żenadzie. Pamięć o tym, że w Krakowie debiutowała Teresa Żylis-Gara czy Wiesław Ochman, to zbyt nikły fundament. Nie utrzyma rzeczywiście wielkiej opery.

A małą i prowincjonalną już mamy. Z ciągle skłóconym z dyrekcją, słabym zespołem. Pewnie, że na jego poziom artystyczny wpłynęło ponad pół wieku podłej egzystencji w starym gmachu przy ul. Lubicz i kątem we wspomnianym teatrze. Ale słaby poziom tego zespołu jest faktem.

Trzeba było ten fakt brać pod uwagę jeszcze zanim trzy lata temu zarząd województwa z marszałkiem Januszem Sepiołem zaczynał budowę opery. Wtedy był czas nie tylko na przygotowanie planów architektonicznych, ale również na rozbudzenie wśród krakowian operowego apetytu, wzmocnienie zespołu.

Przede wszystkim jednak na znalezienie człowieka z wizją, który jako dyrektor artystyczny potraktuje zadanie zbudowania opery w Krakowie jako cel swojego życia. Człowieka z potrzebnymi do tego siłami i autorytetem. Na to marszałek Sepioł wpadł przed rokiem. Nie dość, że za późno, to bez powodzenia, bo Mariusz Treliński, jeden z nielicznych odważnych, którzy chcieli o tym rozmawiać, propozycji w końcu nie przyjął. Kiedy dziennikarze pytali o budowę opery w tym nieinżynierskim wymiarze, władze województwa dla uspokojenia rzucały nazwisko Placido Domingo, który miał najpierw wystąpić w koncercie inauguracyjnym w nowym budynku, a potem zostać patronem nowej opery. Dziś widać, że te plany były wyłącznie zasłoną dymną.

W Krakowie nie widać wielkiej tęsknoty za operą. Niewielu przecież ludzi tak kocha tę sztukę, by godzić się na oglądanie dotychczasowej szmiry za własne pieniądze. Ale tak już w Krakowie jest: ludzie z całego świata chcą się u nas spotykać na kongresach, więc stosownego centrum zbudować nie możemy. Ponieważ chcielibyśmy oglądać koncerty wielkich gwiazd, to sali widowiskowej nie mamy. Moglibyśmy organizować duże imprezy koszykarskie czy siatkarskie, to odpowiednia hala sportowa nie powstała. Coraz bardziej potrzebujemy w mieście parkingów podziemnych, to ich budowa idzie jak po grudzie.

Mamy za to tor do kajakarstwa górskiego. No i niedługo, jak CBA i trudności obiektywne pozwolą, będziemy mieli prawie-operę, czyli gmach zbudowany z 8 tysięcy metrów sześciennych betonu. Z widownią na 700 osób, ale za to bez parkingu. I tu pojawia się pomysł kuszący: gdyby tak gmach zamienić w parking. Taki bez opery...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji