Artykuły

Genius Loci. Odsłona dziewiąta

"Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł" w reż. Moniki Strzępki z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu na festiwalu "Genius Loci" w Nowej Hucie. Pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Wałbrzyskie przedstawienie w reżyserii Moniki Strzępki to błyskotliwa, wielotematyczna opowieść, której akcja dzieje się w zaświatach. Spektakl skutecznie wymyka się jednak oczywistym przyporządkowaniom, płynnie przemieszczając się między konwencjami i łącząc je w jedną, spójną całość. Próżno szukać w nim niebiańskiej powagi, piekielnego strachu, czy czyśćcowego niepokoju.

Przedstawienie często podważa - i tak nadwątlony - realizm sytuacji przy pomocy działań metateatralnych: aktorzy wychodzą z roli, zwracają się do siebie prywatnymi imionami, widoczna na scenie cały czas Inspicjentka (Irena Wójcik) podrzuca im tekst, koryguje działania. Widz nie powinien zapomnieć, że jest w teatrze.

Z tym pomysłem splatają się kolejne, utrudniające klasyfikację gatunkową. Spora ilość dialogów i działań aktorskich zaczerpnięta została z komedii. Śmieszą nas nieodparcie żałosne zaloty podstarzałego Biskupa (Dariusz Maj) do młodego Chłopca (Łukasz Brzeziński), podrywanego równolegle z Dresiarzem (Piotr Wawer). Komiczny jest w swej stetryczałej wojskowości, Generał (Jerzy Gronowski), stylizowany na Wojciecha Jaruzelskiego. Zabawna Staruszka (Sabina Tumidalska), z rozrzewnieniem wspominająca gwałcących ją onegdaj radzieckich żołnierzy. Rozbraja swym zacietrzewieniem Gwiazdka (Monika Fronczek), nie można też zapomnieć o turyście rodem z Niemiec (Bogusław Siwko), który terroryzuje postaci i widzów - jednak jego terror jest zaledwie chwilowym wybuchem szybko znikającej wściekłości. Jedyna postać grana absolutnie serio od początku do końca to Wanda (Agnieszka Przepiórka), obciążona tragiczną historią, zamordowana dziewczyna.

Właśnie tragedia i ton serio pojawiają się jako kolejny wpleciony w widowisko akcent gatunkowy. Przedstawienie obywa się bez patosu, jednak pojawiające się niekiedy uderzenie w ton serio jest tak precyzyjne, że błyskawicznie wymusza na widzach inny sposób reagowania: cichną śmiechy, pojawia się nowy rodzaj skupienia, specyficzne napięcie w relacji widownia-scena. Do głosu dochodzi również farsa, której elementy charakterystyczne (budowanie fabuły w oparciu o dynamiczny ruch sceniczny, czy stojące na granicy racjonalności pomyłki) są ważnymi komponentami przedstawienia.

Wszystkie te konwencje nie tylko mieszczą się w niespełna dwugodzinnym przedstawieniu, ale też tworzą jakość zupełnie nową i niepowtarzalną: odwołując się bowiem do mnóstwa teatralnych chwytów, przedstawiają rzeczywistość zaświatów jako przestrzeń cytatów, odniesień i bardziej lub mniej metaforycznych przywołań. Tylko ziemską rzeczywistość znamy, tylko na jej podstawie możemy projektować wizję tego, co czeka po śmierci.

Postaci kojarzyć się mają z charakterystycznymi sytuacjami polskiego życia społecznego, obyczajowego i politycznego. I tak, Biskup to nieco zniewieściały homoseksualista z gębą pełną teologicznych frazesów, nie mających żadnego odniesienia do tych zaświatów, w których się znalazł - nie poddają się one bowiem teologicznej analizie. Dresiarz kocha Widzew Łódź, a oprócz teamu piłkarskiego do życia potrzebuje jedynie alkoholu i kobiet. Gwiazdka ma "parcie na szkło", rzuca, niby od niechcenia, uwagi o "bolesnym człowieczeństwie" obecnym w aktorstwie "Staszki" (Stanisławy Celińskiej?), czy o "Trzech siostrach", bo na tę inscenizację wybiera się do Warszawy po raz nie wiadomo, który - jak się można domyślać, raczej po to, by zakosztować stołecznego lansu, niż obcować ze sztuką.

Postaci są tu raczej nośnikami pewnych modeli społecznych niż pełnowymiarowymi bohaterami. Tak też grają wykonawcy spektaklu. Zespół jest wyrównany, gra rzetelnie i energetycznie - ale bez psychologizowania. Świadomie i z premedytacją wykorzystane zostały liczne uproszczenia i stereotypy. Nie da się chyba bez zanudzania widza opowiadać o tak wielu tak różnych zjawiskach społecznych bez uproszczeń. Spektakl dzięki temu zyskuje na intensywności oddziaływania, staje się bardziej zwarty i komunikatywny.

Przedstawienie Strzępki nie rości sobie pretensji do analizowania np. źródeł przemocy społecznej czy przyczyn pojawiania się agresji w kontaktach polsko-niemieckich. Rejestruje jedynie obecność tych i innych negatywnych zjawisk w powszechnie akceptowanej rzeczywistości. Może sprowokować widza do indywidualnej refleksji, ale nie stawia sobie tego za cel. Celem jest raczej - po prostu - bezpośredni kontakt z publicznością, taki, z którego i widzowie, i wykonawcy, czerpać będą radość i poczucie obcowania z "tym czymś", co stanowi istotę teatru. Jeśli przy tym widz zdobędzie się na indywidualne przemyślenia ogólniejszej natury - tym lepiej dla niego.

Już podczas trwania spektaklu pomyślałem, że chętnie obejrzałbym go po raz kolejny. Ucieszyłem się nawet na tę myśl, bo nawiedza mnie ona ostatnio w teatrze, niestety, bardzo rzadko. Zaraz potem westchnąłem w duchu: że też ten Wałbrzych tak daleko. Że też tak trudno tam dojechać - i że jeszcze trudniej wrócić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji