Artykuły

Posprzątać po tych bidokach

- Sytuacja dojrzała do tego, żeby zmienić w Polsce stosunek do kultury. Rozmawiam z ludźmi z Platformy i odnoszę wrażenie, że rozumieją potrzebę ochrony twórczości kulturalnej. W Unii Europejskiej bardzo docenia się kulturę, uważa się ją za dźwignię postępu cywilizacyjnego, jako istotny czynnik dobrobytu i jakości życia. Będę starał się to uświadomić przyszłemu ministrowi kultury, ktokolwiek by nim został - mówi Kazimierz Kutz w rozmowie z Krzysztofem Lubczyńskim z Trybuny.

Z KAZIMIERZEM KUTZEM (na zdjęciu), reżyserem i politykiem, rozmawia Krzysztof Lubczyński:

Czym jest wynik wyborów z Pana punktu widzenia?

- To w ogromnej mierze glos młodego pokolenia przeciwko takim rządom, które nie przystawały do świata, w którym żyją ich rówieśnicy w Europie i w jakim oni także chcą żyć. To pokolenie nie chce kraju, z którego musi wyjeżdżać lub w którym może żyć kosztem braku możliwości rozwoju. To młode pokolenie zna już świat i tej dysproporcji między Polską a nim nie chce już akceptować, godzić się z nią, tak jak to po części było udziałem starszych pokoleń. I właśnie rządy Kaczyńskich były dokładnie pod prąd tym aspiracjom młodego pokolenia. Zamiast załatwiać problemy Polski, zajęli się budową państwa historycznego, XIX-wiecznej, anachronicznej ramoty, opartej na zaściankowym polskim nacjonalizmie i kompleksach, na zamknięciu przed Europą. Mimo że inspirowana poczciwą literaturą XIX-wieczną, może głównie Sienkiewiczem i Konopnicką, ta Polska wcale nie miała być miła, przyjemna, sielankowa jako miejsce życia. To miała być ojczyzna karająca swoje krnąbrne dzieci, bijąca je pasem po tyłku, państwo szpiegujące, inwigilujące i wtykające nos w nie swoje sprawy. Młodzież pokazała, że nie chce takiej ojczyzny. Kaczyńscy zatruli społeczeństwo, zasmrodzili atmosferę i teraz trzeba będzie to odrabiać, odczyścić. Ten wynik wyborczy to także ostatnia faza, agonia Polski ukształtowanej wokół czy przy Okrągłym Stole. Co do Kaczyńskich, to można by pomyśleć, że ich rządy to kara boska za jakieś nasze grzechy. Grzechów zapewne mamy na koncie co niemiara, ale na aż taką karę, jak rządy Kaczyńskich i PiS-u, nie zasługujemy. Na szczęście spalili się oni sami, za bardzo stosując dopalacze, podwędzili sami siebie w koalicji z Giertychem i Lepperem. Rozpętali wirówkę, która w końcu wciągnęła ich samych. To było szczęście w nieszczęściu. PiS rządzący samodzielnie prawdopodobnie rządziłby nadal. Teraz Polska weźmie oddech świeżego powietrza, posprząta po tych bidokach i wejdzie w europejski rytm i styl życia, w którym jest zdrowy nastrój i dominujący w społeczeństwie nastrój życzliwości.

Nie obawia się Pan, że Platforma Obywatelska, jako partia prawicowa, będzie w sposób co prawda znacznie mniej jaskrawy, także sprzyjać konserwatyzmowi w sferze obyczajowo-ideowej i też będzie ponad miarę prokościelna? Choć nie będzie to "Kościół toruński"...

- Nie obawiam się. Platforma jest z litery i ducha europejska, a poza tym, co ważne, ma poczucie miary. Nikomu w Platformie nie przyszłoby do głowy, żeby zakazywać Parady Równości, jak to uczynił w Warszawie Lech Kaczyński A co do Kościoła katolickiego, to jest podpisany konkordat, który trzeba respektować i nic ponadto, bez nadgorliwości, bez podlizywania się duchowieństwu. Trzeba też rozdzielać państwo od Kościoła. Ja zresztą nie jestem członkiem Platformy Obywatelskiej, wszedłem do Sejmu tylko z jej listy, zatem także w tych kwestiach, o których mowa, rezerwuję sobie prawo do odrębnego zdania Lewica i Demokraci zorganizowali przed wyborami debatę na temat kondycji i perspektyw polskiej kultury. Ze strony Platformy nie było słychać o kulturze.

Jak Pan, jako poseł z ramienia tej partii i artysta, widzi kwestie organizacji życia kulturalnego? Czy np. uznaje Pan celowość istnienia Ministerstwa Kultury?

- Kilka lat temu, kiedy Platforma była ostentacyjnie liberalna, uważała, że kultura powinna sama radzić sobie na rynku. Jednak doświadczenia minionych lat pokazały, że takie podejście oznacza wprowadzenie kultury w stan kryzysu i zapaści. W Platformie doszło więc do pewnej ewolucji poglądów w tej kwestii. Z kolei PiS potraktował kulturę jako element budowy państwa historycznego, a Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego za swoją główną rolę uznało opiekę nad zabytkami. A że nasze zabytki są głównie sakralne, więc sprzyjało to podkupowaniu życzliwości Kościoła. Po tych dwóch rodzajach doświadczenia sytuacja dojrzała do tego, żeby zmienić w Polsce stosunek do kultury. Rozmawiam z ludźmi z Platformy i odnoszę wrażenie, że rozumieją potrzebę ochrony twórczości kulturalnej. W Unii Europejskiej bardzo docenia się kulturę, uważa się ją za dźwignię postępu cywilizacyjnego, jako istotny czynnik dobrobytu i jakości życia. Będę starał się to uświadomić przyszłemu ministrowi kultury, ktokolwiek by nim został. Trzeba zacząć inwestować w twórczość, m.in. poprzez opiekę nad talentami w sferze kultury i nauki. Państwo ma obowiązek przetwarzać śmietanę, jaką są talenty, na wyrafinowaną śmietankę, na creme de la creme. Trzeba też zmienić stosunek do emigracji polskiej, bo poprzez masową emigrację młodych ludzi zmienia się jej struktura. Poza tym za granicą jest wielu polskich uczonych i artystów. W Edmonton w Anglii jest 53 polskich profesorów. Trzeba dla tej nowej emigracji budować swoiste domy kultury, instytuty polskie, z bibliotekami, kinami, teatrami, gdzie ci Polacy mogliby przychodzić i realizować swoje potrzeby kulturalne, a tym samym swoją więź z ojczyzną. Nie wystarczy już ten rodzaj kontaktu ze starą Polonią, który był dotąd domeną Senatu. A co do Ministerstwa Kultury, to jestem za jego utrzymaniem, bo przy jego braku byłoby jeszcze gorzej. Chodzi tylko o to, by sensowniej spełniało swoją rolę. Państwo musi opiekować się kulturą i nie można sobie pozwolić na powielanie epoki Janka Muzykanta bo to byłoby haniebne.

Najbliższa Panu dziedzina twórczości to sztuka filmowa, kino. Czy widzi Pan szansę na powrót polskiej kinematografii do świetności podobnej do tej z okresu szkoły polskiej? Jak Pan ocenia rolę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej?

- Trzeba by dokonać analizy źródeł sukcesu szkoły polskiej i w oparciu o tamten pomysł wymyślić pomysł współczesny. PISF daje pewne szanse w tym względzie, ale myślę, że może warto by przemyśleć sensowność jakiejś współczesnej formy powrotu do zespołów filmowych. Miały one ten walor, że sprzyjały myśleniu o filmie jako o sztuce wyrastającej z rodzimej, polskiej gleby, a nie z mody. PISF mógłby spełniać taką rolę, gdyby wspiera! wyłącznie scenariusze ludzi mających wysokie aspiracje artystyczne i duże talenty, a tak do końca nie jest. W Polsce ciągle nie ma przyzwolenia na profesjonalną realizację dużych aspiracji młodych artystów, każe im się pracować skromnie, pokątnie, a w takich warunkach trudno stworzyć dobre kino z oddechem. Nawet jeśli uznać mówienie o kryzysie artystycznym polskiego teatru za od lat powtarzaną mantrę, to trudno nie dostrzec, że zasadniczo jego poziom nie umywa się do czasów świetności lat 60., 70. czy 80.

Czy widzi Pan jakieś remedium na słabowanie polskiej Melpomeny?

- Niestety, dominuje komercja, więc trzeba stworzyć mechanizmy wspierania aspiracji tych ludzi teatru, którzy chcą tworzyć teatr na najwyższym poziomie artystycznym. Reżyserzy boją się np. realizować klasykę, której kiedyś w teatrach było pełno, bo jest kosztowna w realizacji i ryzykowna pod względem frekwencyjnym.

Czy jest Pan za utrzymaniem obecnej struktury teatrów Polsce?

- Kwestia w tym, żeby ludzie rządzący polskimi miastami zechcieli uczynić z teatrów czy filharmonii wizytówki swoich grodów, jak np. we Wrocławiu. Musi być u nich naturalna ambicja. Ale np. w Katowicach, poza krótkimi okresami, jakoś za cholerę nie udaje się zrobić dobrego teatru. To nie wina artystów, ale ludzi rządzących na Śląsku, a ponadto efekt wieloletniego mechanizmu wyciągania ze Śląska a nie inwestowania weń. Kluczowy jest poziom wykształcenia ludzi zarządzających kulturą, a jeszcze nie tak dawno zetknąłem się w jednym z samorządów z przypadkiem że za kulturę odpowiadał człowiek o kwalifikacjach stróża cmentarnego, dla którego szczytem kultury była pielgrzymka. Kompetencja ludzi zawiadujących kulturą jest co najmniej równie ważna jak jakość struktury.

Tradycyjnie najbardziej powszednim chlebem kulturalnym była książka. W Polsce Ludowej książki były bardzo tanie, ale po transformacji ustrojowej stały się bardzo drogie, mało dostępne przeciętnemu odbiorcy. Ma Pan jakiś pomysł na zmianę tej sytuacji?

- Niestety, zmniejszenie się czytelnictwa wskutek inwazji telewizji i internetu nie sprzyja dużym nakładom, a tylko duże nakłady mogą obniżyć jednostkową cenę książki Powstało więc błędne koło. Jest wielki kryzys czytelnictwa głównie w młodym pokoleniu. Widzę tylko jeden sposób na uprzystępnienie dobrej literatury - pomoc państwa w wydawaniu książek, głównie serii arcydzieł klasyki w tanich wydaniach kieszonkowych, mieszczących się w kieszeni płaszcza czy marynarki. Takie edycje byłyby bardzo skromne, bez ilustracji, na skromniejszym papierze, ale za to dostępne dla przeciętnego człowieka. Serie pobudzają do kolekcjonowania książek. Na Zachodzie takie książki sprzedaje się tam, gdzie ludzie podróżują, np. na dworcach czy lotniskach. Chodzi o wyrobienie nawyku czytania, bo od niego zaczyna się czytelnictwo.

Dziś w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego odbędzie się promocja antologii polskiej dramaturgii. Jak Pan ocenia poziom pisarstwa dla teatru, poziom współczesnej dramaturgii polskiej? Czy są już następcy Tadeusza Różewicza czy Ernesta Brylla?

- Niestety, poziom nie jest zbyt wysoki i o następców trudno. Liczę, że w tej debacie, która przy okazji dzisiejszej promocji się odbędzie, uda się wydyskutować odpowiedź na pytanie, jakie perspektywy w tej sferze się rysują. To będzie dyskusja o tym, co zrobić, żeby kultura kwitła tak, jak kwitła w okresie tego "strasznego" PRL.

Na początku naszej rozmowy powiedział Pan o potrzebie podniesienia poziomu codziennej kultury, także politycznej, ograniczenia tej agresji, jaka panuje. Jeśli dziś w polityce panuje kultura politycznego dreszczowca, to do jakiej mamy teraz dążyć?

- Do kultury otwartości, której w Polsce brakuje. Polska kultura jest ciągle przeniknięta różnymi tabu, obyczajowymi, intelektualnymi i tak dalej. Kultura polska w porównaniu z kulturami Europy Zachodniej i Środkowej, a także np. w porównaniu z kulturą francuską, niemiecką, czeską, jest bardzo pruderyjna, skrępowana. Tu ciągle łatwo o oburzenie na to, co obrazoburcze, śmiałe obyczajowo. A chodzi o to, żeby w polskiej kulturze nic nie było z góry podejrzane i zakazane, ponieważ obowiązkiem kultury jest szacunek dla prawdy.

Dziękuję za rozmowę.

KAZIMIERZ KUTZ (ur. w 1929 roku w Szopienicach na Górnym Śląsku) - jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów filmowych, teatralnych i telewizyjnych, zadebiutował w 1959 roku .Krzyżem walecznych", a następnie zrealizował ponad dwadzieścia filmów fabularnych, z czego sześć o Śląsku. Jego najgłośniejszym, wielkim dokonaniem jest filmowa trylogia śląska - .Sol ziemi czarnej", "Perła w koronie", "Paciorki jednego różańca". Do jego najcenniejszych dokonań można zaliczyć m.in. takie filmy, jak "Nikt nie woła", polemikę ideowo-artystyczną z "Popiołem i diamentem" Wajdy, "Ludzie z pociągu", "Milczenie", "Upał", "Na straży twej stać będę", "Zawrócony", "Śmierć jak kromka chleba", "Pułkownik Kwiatkowski". Realizował też głośne spektakle w Teatrze Narodowym w warszawie i Starym w Krakowie, a także w Teatrze Telewizji. Laureat licznych nagród za twórczość artystyczną. W latach 1971-1976 szef Zespołu Filmowego "Silesia". 13 grudnia 1981 roku internowany. Od lat z powodzeniem uczestniczy w życiu publicznym - w tegorocznych wyborach wybrany do Sejmu z listy PO. Autor m.in. anegdotycznej książki "Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji