Temat na inne opowiadanie
1.Wyznaczam sobie kontekst, bo szukam, reguły postępowania. Inny sposób obcowania z teatrem należy do stylu estetycznej wszy. Ponieważ zbrodnie leżą na ulicy i są nikczemnie wyrachowane, po-nieważ mordercy mają twarze pospolite, dziedziną naszą jest banalność zła i zimne piekło logiki. Ale u ich początku była gorączka idei. Otóż, właśnie, interesuje mnie konsekwencja myślenia, które zaczyna się od niezgody, a kończy programem zbawienia. Jeśli Dostojewski mówi o "cichym szczęściu niewolników", to między "Zbrodnią i karą" a "Biesami" i Wielkim Inkwizytorem jest postęp logiczny. Wajda zrealizował najpierw "Biesy", a ostatnio dopiero "Zbrodnię i karę". Implikacja została odwrócona, skutki wyprzedzają przyczyny. Oba przedstawienia widziałem w takim też porządku, ale w krótkim odstępie czasu. Liczy się fakt odbioru. Kontekst wyznacza sensy.
2. Camus: uważna lektura "Człowieka zbuntowanego" co chwila zmusza do sięgnięcia po ołówek. Każde zdanie zawiera w sobie myśl sprowadzoną do nagiej istoty. To styl na usługach dyskursu, niczego nie ułatwia. Camus wybrukował swój szlak myślowy kamieniami filozoficznymi i każdy z nich jest milowy. (Polskie wydanie esejów ten fakt ignoruje poprzestając na wyborze. Dla czytelnika oznacza to podróżowanie po kocich łbach.) W "Człowieku zbuntowanym" tematem Camusa jest logika i jej finał: zbrodnia. Autor powiada: "Są zbrodnie namiętności i zbrodnie logiki. Dzieli je niepewna granica. Jednakże kodeks karny odróżnia jedne od drugich dość wygodnie, odwołując się do premedytacji. Żyjemy w czasach premedytacji i doskonałej zbrodni. Nasi zbrodniarze nie są już tymi bezbronnymi dziećmi, które wzywały przebaczenia miłości. Przeciwnie, są to dorośli i mają niezbite alibi: filozofię, która może służyć do wszystkiego i morderców nawet zamienia w sędziów".
W tym sensie Camus, jak mało który ze współczesnych pisarzy, jest wyczulony na znaki czasu. Szuka ich rodowodu w literaturze i filozofii epok minionych. I cały jest z Dostojewskiego. Jeśli nawiązuję do Camusa, to dlatego, że nie znam przypadku, w którym Dostojewski byłby wnikliwiej czytany. A przynajmniej w teatrze ta lektura waży: Camus adaptował dla sceny "Biesy".
Wracając do głównego wątku: jeśli zdewaluowały się wartości sakralne czy absolutne (idzie, rzecz jasna, o generalny kryzys europejski, nie o precedensy), to istnieje pytanie właśnie o reguły postępowania w świecie, gdzie wyemancypowana logika, pycha rozumu projektuje świat własny (jeżeli Boga nie ma, to ja jestem Bogiem, lub inaczej: "Umysł jest sobie światem i sam zdoła z Piekła uczynić Niebo, z Nieba Piekło"). A Camusa-moralistę wyprzedza Camus-diagnostyk. Dopóki emancypacja rozumu i logiki dotyczy umysłu jednostkowego, można mówić o psychologii przekroczenia. Jednak rzeczywistością naszych czasów - mówi Camus - jest zbrodnia logiczna, więc w rezultacie zbrodnia masowa, konstytuująca nowe królestwo. Psychologia zostaje wyparta przez ideologię.
3. Porfiry w "Zbrodni i karze" mówi o "mrocznej współczesnej myśli, według której wszystko wolno, wszystko jest dozwolone". Rozwinie tę myśl Iwan Karmazow i skończy w obłędzie. Jest to cena, jaką płaci się za prekursorstwo. Ponieważ jednak idea przekroczenia zwykle kończy się przekroczeniem idei, samotne wyzwanie rozumu powszednieje w sloganie, stając się ogólnodostępnym - zapowiada ruch masowy. Na tym bodaj polega tragiczny paradoks Nietzschego w momencie, gdy znalazł się w rękach hitlerowców. Krótko ujmuje sprawę Camus, gdy powiada: "Wszystko dozwolone i w tej tragicznej chwili zostały przygotowane wieki zbrodni". O czym zresztą wie już Iwan jako autor Legendy o Wielkim Inkwizytorze.
Jeśli istotnie droga wiedzie od przekroczenia indywidualnego do społecznego, od idei wolności do konieczności zniewolenia, czyli od buntu rozumu do rewolucji, to dialektyczną konsekwencją myślenia Raskolnikowa czy Iwana jest społeczny eksperyment opisany w "Biesach". Ta najchłodniejsza z powieści Dostojewskiego - mózgi biesowatych nie kipią, jak na plakacie Swierzego, one lodowacieją - zawiera bezbłędną kalkulację wyłożoną w ustach Szigalewa: "Zaplątałem się we własnych wywodach i konkluzja moja pozostaje w całkowitej sprzeczności z pierwotną ideą, która jest u mnie punktem wyjścia. Zaczynam od nieograniczonej wolności, lecz kończę na nieograniczonym despotyzmie. Muszę jednak zaznaczyć, że innego rozwiązania zagadnień społecznych nie ma i być nie może".
Oto tragiczny paradoks Dostojewskiego tym razem: przegrał ze stworzonymi przez siebie własnymi antagonistami. Od "Zbrodni i kary" do "Biesów" i Wielkiego Inkwizytora prowadzi bezwzględna logika, która opuszcza granicę literatury. Konsekwencje rozpętanej myśli nie mieszczą się w laboratorium, idea przemienia się w misję. Nowe Królestwo sprowadzone siłą na ziemię polega już tylko na uświadomieniu sobie konieczności i przyjęciu kondycji robaka. Camus, który jak my spotykał uczniów Szigalewa na ulicy, nie tylko wie, co ta myśl znaczy, lecz także wie, jak się realizuje. Powiada: "Rzecz polega na tym, by nie być wolnym i słuchać w skrusze większego łajdaka od siebie". Łajdak ma bowiem jedną przewagę: odbierając wolność, odbiera również przymus decydowania o sobie. Tę ludzką słabość metodycznie opisali Fromm i Arendt: możliwość oddania wolności za swoiste poczucie bezpieczeństwa należy do fundamentalnych cech takiego, na przykład, totalitaryzmu, jak hitleryzm. Jeśli to logiczna, powtarzam: logiczna konieczność, to jej atrybutem jest oczywistość. Stąd Hannah Arendt mówi o banalności zła. Dwudziestowieczny biesowaty pracuje i spełnia funkcję. Nie odczuwa różnicy między sortowaniem Żydów do gazu a sortowaniem makulatury. Machina rozkręcona przez ideę teraz toczy się sama i nie wymaga żadnej idei. Nikt za nic nie odpowiada. Apokalipsa Nowego Królestwa jest cichym szczęściem niewolników.
4. W "Biesach" Wajdy największe wrażenie zrobił na mnie drobiazg: ubłocone rąbki nogawek i sukni. To wyznacza kierunek: im większe splugawienie życia, tym bardziej abstrakcyjna idea. Podobnie w "Zbrodni i karze": bunt Raskolnikowa bierze się w istocie z protestu społecznego. Skoro ktoś taki jak Lizawieta żyje i na lichwie dobrze wychodzi, to znaczy, że porządek społeczny jest zły. Czyn Raskolnikowa został pomyślany jako jednoosobowa rewolucja. Wyprowadzając ideę buntu z kontekstu socjologicznego, można powiedzieć w ostatecznej konsekwencji, że totalne upodlenie życia powoduje totalny bunt, a ten prowadzi do totalnej idei. (Stąd osobliwie rosyjska dysproporcja, jak w myśleniu Iwana: rzucanie na szale łez dziecka i Boga, więc zasada albo-albo.)
W adaptacji Wajdy pominięte jest wszystko, co w istocie zbędne. Dostojewski jest bodaj jedynym pisarzem, który na takich zabiegach korzysta. Jego tajemnica tkwi w dialogu (w rozumieniu Bachtina) i już nie raz podkreślano, że to właściwie kryptodramaturg. Przed wyjazdem do Krakowa przejrzałem "Zbrodnię i karę" z poczuciem znużenia, połowa powieści rozpływa się w socjologizmie, kontekst przeciąża tekst, który nas dziś interesuje. Tymczasem Wajda niemal wszystko sprowadził do dialogu Porfirego z Raskolnikowem, została czysta gra idei, choć nie jest to gra wypreparowana. Kilka znaków mówi wystarczająco dużo.
5. Krystyna Zachwatowicz zbudowała świat obrzydliwy. Wszystko jest sklecone na scenie, także prowizoryczna widownia dla kilkudziesięciu osób. Więc ciasno, poczucie zduszenia. Aktorzy plują nam w twarz. Toczy się gra, która ani przez chwilę nie podlega skłamaniu (w takiej odległości nie można kłamać) i zarazem w każdej chwili odsłania swoją tajemnicę (w takiej odległości wyłażą bebechy teatru). W pierwszej części publiczność siedzi bliżej proscenium, patrzy w głąb sceny, od miejsca gry dzieli barierka. Z prawej strony: pomieszczenie zamknięte ze wszystkich stron, prawie budka. To pokoik Porfirego. Gdy otworzą się drzwi, widać wnętrze: parę sprzętów, stolik, krzesła, sofa, jakaś etażerka. Na stoliku samowar, puste butelki po winie, resztki jedzenia; pod stolikiem nie zmywane talerzyki. O podobnych wnętrzach mówi się dziś: ogólny syf.
Z lewej strony drugie pomieszczenie, większe. Od kulis i od głębi sceny, a także częściowo od strony widowni (jakby fragment "czwartej ściany") pomieszczenie wydzielone jest przez oszklone ścianki; szyby w ściankach nie myte od lat, pokryte brudem jak samochody, na których palcem pisze się "brudas". W pomieszczeniu: fotel, biurko. To kancelaria Porfirego, który mieszka tuż obok, przez ścianę. Zresztą z mieszkania prywatnego do pokoju przesłuchań prowadzą drzwi. W istocie więc nic tu nie jest prywatne. Wszystko na służbie (w pokoiku Porfirego zostanie ukryty świadek, żeby podsłuchiwać zeznania Raskolnikowa). Gdy parawan zasłoni biurko, wniesie się stół i lampę, pokój przesłuchań zamienia się w norę Soni.
Tak jest w części pierwszej. W drugiej plan zostanie odwrócony. Tym razem publiczność siedzi w głębi sceny, znów oddzielona barierką, która - teraz to już oczywiste - jest znakiem sądu, publiczność pełni tu rolę ławy przysięgłych. Plan gry bliżej proscenium. Z prawej pokoik Raskolnikowa, z lewej - Soni, później urząd Porfirego. Wreszcie cały plan gry zamieni się w salę sądową. Raskolnikow opowie o przebiegu zbrodni publiczności, policjant będzie demonstrował dowody rzeczowe.
Ale jest jeszcze coś: w głębi planu, czyli w istocie na proscenium, jest na pół wyciemniony, pusty krajobraz z samotnym drzewkiem. Wygląda tak, jakby mieli tam za chwilę zagrać Godota. Posłuży w finale. Światło wyłoni białą płaszczyznę syberyjskiego archipelagu. Po śniegu, w gęstej zadymce skuty Raskolnikow prowadzi taczkę. Zjawia się Sonia, przynosi termos i Biblię. Może rozmawiają, może milczą. W każdym razie żadne słowa nie dochodzą. Po chwili zadymka opada, rozsuwa się teatralna kurtyna, odsłania puste fotele na widowni.
6. Gdyby Dostojewski nie napisał "Biesów", Raskolnikow byłby tylko gówniarzem. Tak jest potworem. U Wajdy są dwa potwory na scenie, każdy inny i każdy równie odpychający. Najkrócej można tak rzecz ująć: Wajda pokazuje konflikt inteligencji z intelektem. Inteligentny Porfiry spotyka intelektualnego Raskolnikowa, jeden działa w ramach stabilnego systemu, drugi ten właśnie system chce przekroczyć. Wobec tego obaj są równorzędnymi partnerami w grze. (Późniejszy postęp logiczny partnerskiego układu będzie zmierzał w kierunku uzależnienia: inteligencja Wierchowieńskiego posłuży idei Stawrogina. To przedsionek rewolucji. Jeszcze później zło zostaje sprowadzone do banału, idea przestaje mieć znaczenie, policjant musi być pospolity.)
Porfiry Jerzego Stuhra jest artystą w swoim zawodzie. Gra, to pewne. Stuhr gra, że gra, od samego początku wie wszystko, pasjonuje go rozgrywka. Zmienia nawet kostium. W pierwszej scenie widzimy go po przepitej nocy, jest rozmamłany, w szlafroku. Udaje prywatność, dłubie w nosie. Jak to przy pogawędce. Ale jego prywatne mieszkanie jest urzędem, a urząd jest mieszkaniem, funkcje miejsc tracą znaczenie, śledztwo trwa wszędzie. Umysł pracuje na permanentnej służbie. I nawet gdy Porfiry krztusi się ze śmiechu, kaszle, charcha, to przecież udaje, robi sztuczki, żeby zyskać na czasie i przez chwilę pomyśleć. Później, gdy przyjmuje Raskolnikowa w pokoju przesłuchań, wygląda jak reżyser w dniu premiery, jakby miał się ukazać do oklasków. Bo rozmowa z Raskolnikowem jest przez Porfirago wyreżyserowana, ma swoją dramaturgię i punkt kulminacyjny; ukryty za drzwiami czeka świadek. Tylko przypadek burzy plan.
W drugiej części Porfiry wystąpi w mundurze. Ale wtedy gra jest zakończona, Raskolnikow nie ma ruchu.
Rola Stuhra jest chwilami przerysowana, nigdy jednak nie zbliża się do karykatury. To byłoby za łatwe. Jeśli Porfiry momentami bywa pajacem, to z wyrachowania. Na jednym piętrze gra, na drugim sam siebie obserwuje. Potworność polega na tym, że robi to wszystko z zamiłowania, kocha swoją ofiarę miłością oprawcy i postępuje z nią wedle zasady "milsza mi droga niż przybycie". Jest to perwersja, czyli wyznaczenie przez umysł obszaru własnej wolności w ramach systemu, na który umysł się godzi.
Potworność Raskolnikowa polega na czym innym: im bardziej dręczy go fakt przekroczenia, tym bardziej arogancko się buntuje. Gryzie go jednocześnie robak serca i robak mózgu. Rola Radziwiłowicza każe wątpić, że Raskolnikow się przeanieli. Przyznał się przed ludźmi, ale jest to przyznanie się przeciwko ludziom, kompromis z normami społecznymi, na które się nie godzi. I nawet jeśli robak serca domaga się opowieści o Łazarzu, to robak mózgu podpowiada, być może, inne późniejsze pytanie z "Biesów": jeżeli Jezus był pierwszym oszukanym i po śmierci nie trafił do nieba?
W Beckettowskim krajobrazie Syberii Raskolnikow może rozważać jeszcze inną kwestię Dostojewskiego: jeśli Jezus i prawda nie są jednym, to wolę pozostać przy Jezusie niż przy takiej prawdzie. W tym momencie wprowadzam do finału Wajdy własne intencje. Bo możliwe, że w powracającym z katorgi Raskolnikowie Wajda chciał widzieć jednego z dostojewskich bogonośców, więc umoralnić zbrodnię, wprowadzić ją w wymiar etyczny, co dziś zajmuje nas bardziej niż kiedykolwiek. Ale ponieważ od początku tego tekstu podkreślam, że kilka miesięcy temu widziałem na tej scenie Stawrogina, nie mogę ustrzec się przed rozpaczliwym pesymizmem. Dlatego ze zwątpienia i z obrony przed zwątpieniem - wyznaczyłem na jawny i niejawny kontekst tego artykułu Alberta Camus. Nawet gdy mówi, że życie jest kłamstwem i jest ono wieczne.